Czwarty dzień turnusu, a ja na wykładzie z hipoterapii

W niedzielę…

…mamy wolne. Jedziemy więc do Złotowa, żeby pójść do kościoła na dziecięcą Mszę (jedna pani uznała, że jestem chodzącą świętością, taki byłem grzeczny) i zrobić zapasy żywności (bo przecież nasza Zabajka leży w lesie i nie licząc małego sklepiko-baru nie ma tu żadnych sklepów).

Wracamy na obiad, a po obiedzie korzystamy z pogody (dzisiaj jest pogoda letnio-wiosenna) i idziemy na spacer wokół jeziora. Jest już dość późno, a ja jeszcze nie spałem, więc korzystam i zasypiam w wózku.

Wracamy do ośrodka, a ja dalej śpię. Ponieważ mieszkamy na drugim piętrze, czyli dość wysoko, to Mama decyduje się na windę. Winda jedzie co prawda tylko na piętro pierwsze, ale to zawsze o połowę mniej schodów do pokonania. Nie był to jednak najlepszy pomysł, bo ta winda jest strasznie głośna i oczywiście mnie budzi. Nie wyspałem się, więc jest mi źle i szaro, i mam zły humor. Ale potem, kiedy Mama zamyka się ze mną w czterech ścianach naszego pokoju, mamy tylko siebie dla siebie, ciszę i spokój jest już dobrze i mimo niewyspania humor mi wraca.

Mama ma taki patent, że jak idziemy na kolację, to zabiera dla mnie serek waniliowy i wtedy zamiast uciekać, siedzę na pupie i cały szczęśliwy jem. Wcześniej po prostu mi się nudziło. Z drugiej strony nudziło mi się tylko dlatego, że nie chciałem jeść tego, co było, a przecież wybór rzeczy do jedzenia jest tu całkiem duży. Gdybym jadł wszystko, jak moi przyjaciele, w ogóle nie byłoby problemu.

Po kolacji zaglądamy jeszcze do rybek i śmigamy na górę.

A dzisiaj poniedziałek i czwarty dzień turnusu!

Mama już wstała, budzik już zadzwonił, a ja jeszcze śpię.

Jeszcze śpię!

Jeszcze śpię!

Wstaję po ponad jedenastu godzinach snu, robię siusiu do nocnika, myję się, ubieram (tzn. Mama mnie ubiera), połykam euthyrox (niechętnie) i idę na śniadanko. Mama je swoje kanapeczki, a ja swój jogurcik. Najpierw się obrażam, że to nie serek waniliowy, a potem uznaję że lepsze to niż nic i zjadam.śniadankoWyspany i najedzony mam mnóstwo energii i chęci do pracy. Zaczynam od zajęć z terapii z edukacją, ale to co tu robię jest dziecinnie proste i chyba muszę pani powiedzieć, że spokojnie może mi dawać trudniejsze zadania…

Potem idę na rehabilitację…

…i na hipoterapię…

Te trzy zajęcia mam codziennie o tej samej porze, reszta się na ogół zmienia. Na czwarte zajęcia idę po raz pierwszy. To SI z kolejną nową ciocią – tym razem z Malwiną. No i jest zupełnie klawo, bo przez całe zajęcia siedzę i się bujam. Wykonuję przy tym różne zadania np. łapię i wypuszczam balon, kulam piłeczki, przyczepiam i odczepiam klamerki… ale kiedy tak się bujam, to w ogóle nie czuję, że to praca.

O 11:30 zaczynam zajęcia grupowe…Zajęcia grupowe…a potem idę spać. Naprawdę nie wiem jak ja to robię, ale codziennie śpię wtedy, kiedy trzeba. O 12:00 zaczynam przerwę, idę coś zjeść, zrobić siusiu i zaraz potem Mama wkłada mnie do łóżeczka, a ja zasypiam. Budzę się w samą porę, żeby pójść do cioci Karoliny – logopedy. Dzisiaj ćwiczymy dmuchanie, czytanie i dopasowywanie samogłosek, dopasowywanie takich samych obrazków, jedzenie andruta (pani zjadła, ja nie), czasowniki i rozpoznawanie dźwięków.

Czas na obiad. Plan był taki, że wezmę swojego gotowca i pójdę z Mamą na stołówkę. Ja będę jadł swoje, a Mama swoje. Ale plan się zmienił, bo Majka i Ciocia Edzia są już najedzone i świetnie się bawią na placu zabaw. Zostaję więc z nimi, a Mama idzie jeść. Ja zjem dopiero po hydroterapii.

Zajęcia, przerwa na spanie, zajęcia, obiad dla Mamy, zajęcia… i wreszcie koniec. Teraz ja idę zjeść mojego gotowca, a zaraz potem, korzystam z pogody i razem z Matim idę na spacer wokół jeziora.Mati i jaSpacer zajmuje nam niecałą godzinkę. Wracamy do ośrodka i kierujemy się w stronę ujeżdżalni na półtoragodzinny wykład o hipoterapii. Pani mówi strasznie ciekawe rzeczy, więc wszyscy siedzimy, słuchamy i patrzymy, i mimo że wykład jest strasznie długi, to nikt z nas nie marudzi i nie ucieka. Prawdziwi z nas uczniowie, prawdziwe wykształciuchy!Wykład o hipoterapiiZaraz po wykładzie idziemy na kolację. Mama, Ciocie i dzieci jedzą kanapki, a ja mam mój ulubiony podwieczorek – serek waniliowy. Kiedy wracamy z kolacji robi się powoli pora szykowania do spania, ale zamiast tego znów się ciepło ubieramy i wracamy do ujeżdżalni. Zamieniamy się rolami i… teraz to my siedzimy i patrzymy, a nasze mamy jeżdżą na oklep.

Kolejny dzień turnusu wypełniony jest po brzegi. Nie wiem jak to się dzieje, ale mimo wielu zajęć na wszystko mam czas – na zabawę, na spacer, na drzemkę w ciągu dnia. I na wszystko mam energię! Ale między innymi takie są chyba zalety turnusów – zajęcia są ułożone tak, aby się za bardzo nie przemęczyć, aby był czas na drzemkę i odnowienie sił, i wszystko jest na miejscu, więc nie traci się energii i czasu na dojazdy. Poza tym jest tu dużo dzieci, więc jest się z kim bawić. Eh, dobrze mi tu, mimo że bardzo tęsknię za Tatą i moim Antosiem.

A teraz dobranoc :*Dobranoc!PS Nadal wszystkich Was proszę o modlitwę za mojego Przyjaciela Jaśka, który niestety nadal jest w szpitalu. Trzymaj się mój Przyjacielu! :*


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *