Pierwsza rocznica Dziennika Wydarzeń

Pisałem o nim już wcześniej, nawet kilka razy, więc niby więcej już nie ma potrzeby, ale właśnie stuknął okrągły rok od dnia, w którym założyłem mój Dziennik Wydarzeń. Jest co świętować, jest się czym chwalić, jest o czym opowiadać. A było to tak… rok temu, na jednym ze szkoleń z Metody Krakowskiej, organizowanym przez Fundację Wspierania Rozwoju „Ja Też”, a prowadzonym przez prof. Cieszyńską, Mama w końcu dała się przekonać, że lepszy Dziennik z czarno-białymi drukowanymi zdjęciami, niż żaden i tak jakoś poszło. Wcześniej nosiliśmy się z planem, ale każdy powód na „niezałożenie” był dobry – nie mam czasu, nie mam kolorowego tuszu w drukarce, nie mam pomysłu, nie wiem jak… bla, bla, bla.Dziennik WydarzeńW końcu uznaliśmy, że ważniejsze jest to, co Dziennik ma dać, niż to, jak wygląda. I tak już od roku, dzień w dzień wklejamy do niego zdjęcia, podpisujemy i czytamy. Pierwszy zeszyt, potem drugi i wreszcie trzeci wypełniły się po brzegi zdjęciami, biletami, dyplomami, naklejkami i innymi pamiątkami, które udało się do niego zmieścić. Bo Dziennik to nie tylko zeszyt, który ma mnie wesprzeć w nauce mówienia i czytania, ale również pamiętnik, coś co będę mógł obejrzeć za lat 10, 20, czy 30 i zobaczyć jak to było, kiedy byłem małym Fistaszkiem.

A jeśli chodzi o to mówienie i czytanie, to… tak, wiem, wiele rzeczy złożyło się na to, jak teraz mówię i co teraz mówię (to, że mam super Brata – wielką gadułkę, to że taki mądry się urodziłem, to że od samego początku jeżdżę na różne zajęcia, to że Rodzice dużo ze mną rozmawiają, to, że chodzę do przedszkola, to że pracuję Metodą Krakowską), ale mam ogromne przekonanie, że to właśnie Dziennik Wydarzeń (który jest jednym z elementów pracy Metodą Krakowską) odegrał w tym największą rolę. Bo rzeczywiście, kiedy w końcu się zmobilizowaliśmy i Dziennik powstał, to moja mowa bardzo się rozwinęła, zacząłem gadać coraz więcej (słowa zaczęły łączyć się w zdania) i coraz wyraźniej (zacząłem powtarzać cały długi wyraz składający się z trzech sylab, a nie tylko ostatnią sylabę).

Jak to działa? Codziennie oglądam mój Dziennik i każę go sobie czytać. Jak Rodzice czytają, to ja słucham. Widzę zdjęcie, znam sytuację, znam opis, rozumiem, pamiętam, korzystam. Przeczytać sam jeszcze nie potrafię (jak już kiedyś wspominałem czytanie nie jest moją mocną stroną), ale mam Rodziców i Brata, którzy sobie z tym radzą, więc zawsze mogę poprosić ich o pomoc. Jeszcze nie teraz, jeszcze daleko żebym czytał sam, ale kiedy ktoś mi czyta, to musi słowo po słowie pokazywać palcem. Bez palca się nie liczy. Muszę widzieć co czytają, które słowo kiedy, jak wygląda to, co słyszę. Kiedyś coś zaskoczy, wszystko się połączy i pójdę jak burza. Tak myślę. Póki, co skupiam się jednak na samogłoskach (A, O, U, Ó, E, I ,Y) i sylabkach (paradygmat PA, MA, BA, LA).

Dziennik to także ćwiczenie na pamięć, na czas, na układ tygodnia, na to, że coś było, a już nie ma, na odnalezienie się w świecie, na zmiany. Przy każdym wpisie mam datę, a od jakiegoś czasu również dni tygodnia (dni tygodnia poznaję w przedszkolu, ale jeszcze nie do końca rozumiem, to że jest ich siedem i chodzą w kółko przez cały czas). Póki co, zapisujemy wszystko w pierwszej osobie (zaczynaliśmy od osoby trzeciej, tj. „STASZEK JE.”, „STASZEK UCZY SIĘ.” itp.) czasu teraźniejszego, ale powoli przymierzamy się do wprowadzenia czasu przeszłego (teraz jest przy pojedynczych zdjęciach), który pojawia się już w mojej mowie spontanicznej (hit majówki: „Babciu zobacz! Znalazłem kwiatka!”).

„Czytając” mój Dziennik Wydarzeń ćwiczę też zadawanie pytań i co ważniejsze odpowiadanie na nie. Nie jest łatwo rozumieć zadawane pytania i prawidłowo na nie odpowiadać. Jeśli są proste, dotyczą teraźniejszości, to ok, ale… ostatnio wróciłem z przedszkola mocno podrapany… i nikt nie wiedział, co się stało, kiedy się stało, czy sam sobie zrobiłem szramę na karku, czy ktoś mi ją zrobił. Gdyby w domu przydarzyło mi się coś podobnego, od razu poszedłbym się przytulić, pokazałbym gdzie boli i powiedziałbym, że jest mi przykro. W przedszkolu nikt nie zarejestrował niczego podobnego, a kiedy Mama pytała mnie po fakcie, nie byłem w stanie odpowiedzieć, nie rozumiałem pytania. I jak ma mi pomóc, skoro nie wie, w czym? Dzisiaj z kolei wróciłem ze skarpetą pochlapaną wybielaczem… niby nic takiego, plama, która nie zejdzie, nic, czym warto by było się przejmować. Ale wybielacz to rzecz niebezpieczna, a Rodzice nijak nie mogą się ode mnie dowiedzieć, jak do tego doszło. Pracujemy więc nad tym, abym pytania rozumiał (także te, które dotyczą przeszłości) i potrafił na nie odpowiadać. Zadawanie pytań jest dużo łatwiejsze i teoretycznie potrafię to od dawna: Co to?, „Co to jest?”, „Kto to?”, „Co robisz?”, „Gdzie idziesz Mamo?”, „Która godzina?”, „Dlaczego?”, to tylko niektóre z pytań, które zadaję kilka razy dziennie, ale… zadawania ich nadal się uczę. To nie jest coś, co przychodzi samo. Kiedy oglądamy Dziennik, a tam jest zdanie: „BAWIĘ SIĘ KLOCKAMI Z ANTOSIEM”, to potem rozkładamy to zdanie na czynniki pierwsze:

  • „Kto?”
  • „Ja.”
  • „Co robisz?”
  • „Bawię się”
  • „Czym się bawisz?”
  • „Klockami”
  • „Z kim się bawisz?”
  • „Z Antosiem”

Zdradzę Wam w sekrecie, że to wcale nie jest takie łatwe na jakie wygląda. Odpowiedzieć? Bardzo proszę… ale zadać takie mądre pytanie, adekwatne do sytuacji, takie konkretne, takie na które można dostać odpowiedź, to już wyższa szkoła jazdy.

Wracam jeszcze do mówienia, bo dla mnie to najważniejsza zaleta Dziennika. Każdego dnia zapisując słowo na kartce Dziennika, mam możliwość wielokrotnego wracania do niego. A jak wracam, to utrwalam. Niektóre wydarzenia pojawiają się kilka razy, więc utrwalam je jeszcze bardziej. Innym razem pojawia się coś zupełnie nowego, więc wzbogacam mój słownik. Uczę się też budować zdania. Zaczynaliśmy od prostych, składających się z dwóch wyrazów: „STASZEK ĆWICZY.„, potem zdania zaczynały być coraz dłuższe i coraz bardziej szczegółowe i jak już wcześniej wspomniałem zmieniła się osoba w zdaniu – z trzeciej, na pierwszą: „MALUJĘ OBRAZEK DLA BABCI ASI I DZIADKA MICHAŁA.”. Dlaczego tak? Bo Dziennik podąża za mną – skoro mówiłem o sobie w trzeciej osobie, to i Dziennik tak o mnie mówił, ale… zachęcając mnie do dalszego kroku, zaczęły pojawiać się dymki z wypowiedzią w pierwszej osobie…

A jak powoli zacząłem mówić o sobie jako „ja”, to wszystkie napisy, które mnie dotyczyły zaczęły być zapisywane w osobie pierwszej.

Dziennik Wydarzeń pomaga też w oswojeniu się z tym, co jest trudne, np. pierwsze dni w przedszkolu, pojawienie się Marysi, wizyta u lekarza (to akurat bardzo lubię! Uwielbiam pielęgniarki, lekarzy i szczepienia), czy próby jedzenia czegoś, czego zazwyczaj jeść nie chcę. Kiedy wracam do trudnych sytuacji na zdjęciach, stają się trochę łatwiejsze. Możemy o nich porozmawiać i sprawić żeby nie były takie straszne jak się wydają na pierwszy rzut oka i żebym wiedział, że to co jest trudne w końcu minie, albo że czasem warto zrobić coś, co nie jest łatwe, dla efektu który mogę osiągnąć.

Ale to jeszcze nie koniec! Dziennik też wychowuje. Kiedy go oglądamy i znajdujemy w nim zdjęcie, gdzie jestem grzeczny – pomagam, uczę się, sprzątam, podlewam kwiatki, to Mama zawsze mnie chwali i mówi, że byłem bardzo grzeczny. Jest szansa, że znów będę, skoro spada na mnie tyle pochwał 😉

Z drugiej strony to okazja, aby pokazać, że niektóre zachowania są złe i nie powinienem tak robić, bo mogę sprawić komuś przykrość, zrobić sobie krzywdę lub coś zepsuć. Wracamy i rozmawiamy, wyjaśniamy, co jest dobre, a co już nie.Dziennik Wydarzeń - jestem niegrzecznyPonieważ często się uczę, to w moim Dzienniku pojawiają się również zdjęcia z zajęć. A jak już się pojawiają, to jest to dodatkowa okazja żeby przemycić samogłoski, sylabki i klocki Numicon i powtórzyć w domu to, co robiłem na zajęciach.

Im więcej piszę, tym więcej dostrzegam! Kolejnym plusem prowadzenia Dziennika jest to, że poznaję zależności przyczyna – skutek, historie, które zaczęły się czymś, a potem był jakiś efekt… tak, tak, czasem mam wielkiego hopla i zamiast jednego zdjęcia wklejam całą serię.

Dziennik Wydarzeń - historyjki zdjęcioweI teraz już naprawdę ostatni plus 😉 Ponieważ Dziennik, to pamiętnik, mam w nim to, co dla mnie najważniejsze… zdjęcia Dziadka, który wyjechał i nie zobaczę go przez kilka miesięcy, zdjęcia z urodzin i świąt, zabawy z Przyjaciółmi, zdjęcia z Babcią Tesią, Babcią Asią i Babcią Bożenką, Ciocie i Wujków, lato i koncerty, moje ukochane Skarszewy, najlepszego Brata i najlepszą Siostrę, zwierzaki, których nie mam, grę na gitarze, kartki pocztowe, wizyty u pani doktor. Co w sercu, to w Dzienniku 🙂

Oszukałem Was! Jest jeszcze jedna zaleta! Prowadząc Dziennik, ćwiczę sprawność moich rączek. Teraz przy wycinaniu i przyklejaniu, a w przyszłości przy pisaniu i rysowaniu.

No nie skończę! Dziennik to dziennik, czyli powstaje codziennie, a to oznacza, że jest świetnym motywatorem do codziennej pracy, nawet jeśli ta praca ograniczy się do wklejenia, opisania i obgadania tylko jednego zdjęcia.

No i co Wy na to? Czy ktoś z Was ma jeszcze jakiś powód, aby Dziennika nie zakładać? 😉

PS Tak naprawdę pierwsze urodziny były 24. kwietnia, ale tak jakoś czasu nie było żeby o tym wszystkim dla Was napisać.


Wpis “Pierwsza rocznica Dziennika Wydarzeń” został skomentowany 4 razy

  1. Niesamowici z Was rodzice! Gratuluję siły i niesamowitej energii jaką dajecie swoim dzieciom ,praca godna naśladowania!

Skomentuj Ania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *