Miejsce, które uzależnia

Kiedy tu trafiłem byłem małym glutem, nieborakiem, który nie potrafił nic, albo prawie nic, małą leżącą dzidzią potrzebującą wielkiego wsparcia. I choć miałem tu daleko, to od samego początku wiedziałem, że warto. Wiedziałem, że to jest moje miejsce.

Minęły cztery lata. Zmieniło się bardzo dużo. Nauczyłem się czworakować, wstawać i chodzić. Miesiąc temu pokonałem grawitację i zacząłem skakać. Nauczyłem się mówić, śpiewać, zapamiętywać, budować zdania. Jestem samodzielny – potrafię się ubrać i rozebrać, umyć się, wyszorować zęby, zjeść i napić się ze zwykłego kubka, skorzystać z toalety – zrobić, co trzeba i wytrzeć siusiaka, położyć papierek na dnie nocnika przed załatwieniem grubszej sprawy, a po załatwieniu się, podejmuję próby samodzielnego wytarcia pupy.

Minęło dużo czasu i dużo się nauczyłem. Dużo się też zmieniło. W zeszłym roku Antoś poszedł do szkoły, urodziła się Marysia, a ja zostałem przedszkolakiem. I tak po raz pierwszy zaczęło nam świtać w głowach, że nadeszła pora, aby rozstać się ze Skarszewami. Myśleliśmy, że życie bez naszego ukochanego ośrodka jest niemożliwe. No bo jak to? Jeździłem tam przez 3 lata po dwa, trzy razy w tygodniu, a tu nagle miałoby tego zabraknąć? Miałoby się skończyć? Miałbym przestać widywać moich terapeutów, z którymi tyle przeżyłem i tyle się nauczyłem? Ale okazało się, że się da. Kiedy urodziła się Marysia, przez 4,5 m-ca nie jeździłem do Skarszew i korzystałem z tego, co mam na miejscu – z przedszkola, basenu, rehabilitacji z „Dorotkowa”, z Metody Krakowskiej w Fundacji „Ja Też”, w Papli i w domu.

W grudniu, po bardzo długiej przerwie, przyjechałem na Wigilię w Skarszewach. Terapeutów ledwo poznałem i byłem mocno speszony, ale odnalazłem wśród nich Mateusza, Kasię, Sylwię i powoli zacząłem się oswajać. W końcu zrozumiałem, że jestem u siebie. Od połowy stycznia wróciłem na dobre. Nie było to łatwe, zwłaszcza dla Mamy i Marysi. Dojazdy i czekanie na korytarzu są teraz o wiele trudniejsze. Dla mnie też nie było łatwo. Po pierwsze musiałem zrezygnować z jednego dnia w przedszkolu, po drugie na nowo musiałem przyzwyczaić się do kilku zajęć pod rząd w ciągu jednego dnia. Poszło jednak gładko. Jak się rozkręciliśmy, to okazało się, że nie jest wcale tak trudno i spokojnie damy radę.

Zbliżał się czerwiec i czas wypełniania deklaracji. Znów zaczęliśmy się zastanawiać. A właściwie podjęliśmy decyzję – „Kończymy terapię w Skarszewach!” Ale ja lubię tu być. Bardzo lubię. Nie wyobrażam sobie, żeby Skarszew mogło zabraknąć w moim grafiku i w moim życiu. Powstał nowy plan. „Nie kończymy! Zostajemy!” I tym razem była to moja decyzja. Jak się okazało, słuszna. Po pierwsze dlatego, że 30. września, w ramach obchodów XX-lecia ośrodka, będę śpiewał z Justyną „Puszka Okruszka” na małej scenie przed wielką publicznością (trzymajcie kciuki, żeby mnie trema nie zjadła). Po drugie dlatego, że mam super plan. Po trzecie dlatego, że tu jest najlepiej. Kto nie wierzy, niech zobaczy, jak pracowałem podczas sierpniowego turnusu…

Od 16. do 29. sierpnia byłem tu prawie codziennie (weekendy były na odpoczywanie), a razem ze mną Mama, Marysia i Antoś. Każdego dnia miałem:

  • logorytmikę z Magdą i Mateuszem,
  • rehabilitację z Gosią,
  • indywidualną muzykę (w tym naukę trzymania akordów i rytmiczne szarpanie strun od ukulele) z Mateuszem,
  • terapię psychologiczną z Michałem,
  • terapię pedagogiczną z Kasią.

Po wszystkich zajęciach zazwyczaj miałem jeszcze próbę i razem z Justyną ćwiczyłem „Puszka Okruszka”. Publiczność z WTZów i ŚDSów oklaskami zapewniała mnie, że całkiem dobrze sobie radzę, więc jest szansa, że na prawdziwym koncercie nie spękam.

Plan był taki, że turnus opiszę bardziej szczegółowo, bo dużo się działo i jest o czym mówić, ale no cóż… na bieżąco nie było szans, bo nie było sił, a teraz gdybym wszystko opisał, to wpis byłby długi na kilometr i nikt by go nie przeczytał.

Odkąd jest Maryśka, Mama nie ma szans na oglądanie moich zajęć, robienie zdjęć i filmowanie, dlatego opowiem tylko o tych zajęciach, na których była ze mną Mama z aparatem lub chociaż sam aparat.

16. sierpnia, dz. 1.

Dzisiaj pierwszy dzień. Pamiętałem, że mam wziąć ukulele, ale nie wziąłem. Dzisiaj ogarniamy więc klawisze, perkusję i gitarę. Ukulele wezmę jutro.

17. sierpnia, dz.2.

Zajęcia u Kasi, to chyba najbardziej kreatywne zajęcia z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Jak nie byłem piratem, to zwiedzałem dżunglę, jak nie zwiedzałem dżungli, to byłem kowbojem, jak nie kowbojem, to ufoludkiem… Ciągle coś nowego, ciekawego i pożytecznego. Tak było do tej pory. Teraz też jest ciekawie i pożytecznie, ale zupełnie inaczej. Mniej zabawy, a więcej pracy. Mniej szaleństwa na podłodze, a więcej pracy przy stoliku. W końcu jestem już całkiem duży, a taka praca stolikowa powoli przygotowuje mnie do spotkania ze szkolną ławką.

Hitem turnusowych zajęć są dla mnie zagadki! Nie wiedziałem, że potrafię zgadywać i Rodzice też nie wiedzieli. Tym bardziej się cieszymy! Kasia chowa i opisuje, a ja główkuję i zgaduję. Czasem też podglądam…

19. sierpnia, dz.4.

Od dwóch dni jeżdżę do Skarszew z ukulele i od dwóch dni ćwiczę z Mateuszem akord c-dur i rytmiczne bicie kciuk, palce, kciuk, palce. Łatwo nie jest. Lewy wskazujący boli, a wskazujący prawy myli się z kciukiem. Ale to nic. Kto pracuje ten ma, więc kiedyś się uda, a że mam dopiero 4 lata, to ciśnienia specjalnie nie mam, bo i czasu mam dużo. Za to zapał za trzech!

Weekend po czterech dniach pracy, to ja rozumiem! Zanim zdążyliśmy się zmęczyć, już mamy wolne. Mieliśmy skorzystać z pogody i ostatnich dni wakacji, i pojechać do Malborka, ale zamiast zwiedzać krzyżackie zamczysko, zalegliśmy z Przyjaciółmi w trawie. W niedzielę też leniuchujemy, ale ponieważ pogoda się zepsuła, to zamiast leżenia eksperymentujemy! Razem z Tatą i z Antosiem robimy rakietę!

22. sierpnia, dz.5.

Dzisiaj na zajęciach z Kasią oprócz nauki jest zabawa! Jak za starych dobrych czasów! No prawie…, bo zamiast szaleństwa na podłodze, pełna kultura przy stoliku. Jedna plansza, kostka i dwa pionki. Gram i przy okazji uczę się kilku ważnych rzeczy…

  • liczenia do trzech,
  • rozpoznawania cyfr,
  • ile to dużo, a ile to mało,
  • naprzemienności (raz Ty, raz ja),
  • przesuwania pionka o odpowiednią liczbę pól,
  • mówienia o sobie „ja”, zamiast „Staś”,
  • zasad gry fair play – nie oszukujemy, nawet jak to się bardzo opłaca,
  • kończenia zadania,
  • przegrywania,
  • gratulowania.

23. sierpnia, dz.6.

Dzisiaj mam w planie małe zamieszanie. Wszystko po to, aby zdążyć dojechać do wsi Więckowy, załapać się na próbę (chodzi o tego „Puszka Okruszka”), nie stracić żadnych zajęć i jeszcze zdążyć na 14:00 do Gdańska do Szkoły Jedzenia. Wszystko mniej więcej się udaje. Zajęcia są przestawione i na wszystkich poza grupową muzyką mogę być. Do Więckowych dojeżdżam na czas, ale… po drodze wbija nam się gwóźdź w oponę. Syczy strasznie, więc trzeba się spieszyć, żeby całe powietrze nie uciekło, bo wtedy już nigdzie nie pojedziemy. Zostaję z Marysią na próbie, a Mama z p. Justyną ogarnia wulkanizację. Próba minęła, ale w sumie z mojej obecności niewiele wynikło. Zabrakło mojej drugiej połówki z duetu, więc i tak sobie nie pośpiewaliśmy. Za to dzięki znajomościom p. Justyny, łata szybko pojawiła się na kole, więc choć z małym poślizgiem, to jednak docieramy dziś do Szkoły Jedzenia.

Ale zanim dzieje się to wszystko, mam swoje zajęcia. Dzisiaj też gram z Kasią w grę planszową. Tym razem naszymi pionkami są klamerki, więc oprócz tego wszystkiego, co wczoraj ćwiczę również małą motorykę, czyli usprawniam swoje rączki.

24. sierpnia, dz. 7.

Wczoraj mała motoryka była ćwiczona na klamerkach, a dzisiaj bierzemy się za najprawdziwsze pisanie po śladzie. Najpierw ślaczki, potem cyferki.

25. sierpnia, dz.8.

To już ósmy dzień turnusu i w końcu udało mi się dorwać perkusję. Na indywidualnej muzyce, wykonuję z Mateuszem ćwiczenia rytmiczne. Walenie po garach to coś, co zdecydowanie mi pasuje.

26. sierpnia, dz. 9.

Już piątek! Zleciało jak z bicza trzasł! Myślałem, że jak tydzień pracy będzie trwał pięć dni, to będzie ciągnął się w nieskończoność. Tymczasem mamy już piątek. Przedostatni dzień turnusu.

Dzisiaj na zajęciach u Kasi, układam historyjki obrazkowe. Niby nie są one trudne, bo mają tylko trzy elementy, z których pierwszy układa Kasia, ale jakoś mi to nie idzie. Poza układaniem dużo rozmawiamy – opowiadamy o tym, co dzieje się na obrazkach, ale poruszamy też sprawy związane z obrazkami i prawdziwym życiem. Kto mieszka w lesie, co można zrobić z grzybów, co można robić na placu zabaw i najtrudniejsze (terapeuci Metody Krakowskiej byliby ze mnie dumni) – jakie bajki można zobaczyć w telewizji. Normalnie, nie mam pojęcia! Znam tylko Peppę i Martę.

Może nie jestem mistrzem w układaniu historyjek (chociaż bardzo je lubię), za to nikt nie odmówi mi pierwszeństwa w odnajdywaniu różnic. Szukam, widzę, nazywam. Mamie najbardziej podoba się, kiedy uzasadniam, że pies ma plamy (zrozumiane przez p. Kasię jako piana), a nie łaty i mówię, że wylał na siebie kubek.

A po wszystkich zajęciach dzień jak co dzień, czyli próba i śpiewanie „Puszka Okruszka” z Justyną.Próba z JustynąDwa dni wolnego, leżakowanie na trawie, udana próba zjedzenia nowej literkowej zupy Hipp, wieczorny spacer po Gdańsku, spotkanie z Przyjaciółmi, nieudana próba jedzenia lodów z gdańskiej lodziarni…Lodom z Gdańska mówię "nie"…i powrót na ostatni dzień turnusu w Skarszewach.

29. sierpnia, dz. 10.

15. sierpnia było święto, więc turnus zacząłem od wtorku, a że w Skarszewach nic nie ginie, to pierwszy dzień też wcale nie przepadł, tylko przeskoczył na koniec turnusu.

Dzisiaj po raz kolejny rozpracowujemy różnice. W ten sposób, przy świetnej zabawie ćwiczę:

  • koncentrację uwagi,
  • spostrzegawczość,
  • fleksję (jest chłopiec, nie ma chłopca),
  • umiejętność porównywania różnych elementów,
  • pamięć wzrokową,
  • rozpoznawanie treści obrazków,
  • nazywanie tego, co znajduje się na obrazku.

I jeszcze jedna gra! Miało jej nie być, ale jest. Tylko po to, żebyście zobaczyli, że wielokrotne powtarzanie ma sens. W końcu załapałem i mówię o sobie „ja”, a nie „Staś”. I liczę poprawnie, o ile się nie zapomnę 😉

To teraz małe podsumowanie.

Podczas turnusowych zajęć z p. Kasią ćwiczyłem przede wszystkim umiejętność poprawnego komunikowania się, czyli mówienie pełnym zdaniem i w prawidłowej formie. Nie „dać pieska”, a np. „poproszę o pieska”. Mówienie o sobie w pierwszej osobie liczby pojedynczej, a nie w trzeciej. „Ja”, a nie „Staszek”. Widać to na ostatnim filmiku, podczas ostatnich zajęć, w trakcie grania z p. Kasią w planszówkę chyba ani razu nie mówię o sobie „Staś”. Za każdym razem jest „ja”! Poprawiło się też moje liczenie! Czasem liczę „jeden, dwa, cztery, osiem…”, ale kiedy p. Kasia powie „policz ładnie”, to liczę już prawidłowo „jeden, dwa, trzy.” Kiedy liczę kropki na kostce, to pokazuję je sobie paluszkiem, który przesuwam od lewej do prawej, co oczywiście jest bardzo ważne, bo czyta się, pisze i liczy właśnie od lewej do prawej. Skoro już mowa o liczeniu, to pięknie rozpoznaję i nazywam trzy pierwsze cyfry – 1, 2 i 3. No i 1 potrafię już napisać, nawet bez kropek, bez „po śladzie”! Po śladzie też potrafię pisać i rysować długie, proste kreski. Bezbłędnie wykluczam ze zbioru. Potrafię znaleźć wszystkie trzy różnice między obrazkami. Tak bardzo jestem z tego dumny (nie mówiąc już o Mamie), że filmy prezentujące tę nowo nabytą zdolność są aż dwa. Rozwiązuję zagadki! To dla mnie też wielka nowość i wielkie zaskoczenie. Z historyjkami idzie mi trochę gorzej. Dużo opowiadam, ale układam gdzie bądź. Muszę jeszcze nad tym popracować. Ale za to wymyślam „poza konkret”, czyli to, czego nie mam na obrazku, a co wynika z mojego jakże bogatego doświadczenia. Ładnie rozmawiam o sytuacjach związanych z historyjkami i wyliczam, że np. ciasto może być takie, takie i takie, a na placu zabaw można robić to, to i to. To się nazywa myślenie logiczne.

A teraz plany na przyszłość (jak to dobrze, że jednak tu zostaję!):

  • ćwiczyć pisanie i rysowanie bez „po śladzie”,
  • układać historyjki obrazkowe,
  • wziąć się za geometrię przestrzenną,
  • rozwijać myślenie logiczne.

To teraz proszę Was o przysługę! Do 6. września (zostało już bardzo mało czasu) możecie oddać swój bezcenny głos w konkursie na lidera ośrodka finansowanego ze środków PFRON. Takim ośrodkiem jest właśnie mój ośrodek w Skarszewach. Aby oddać swój głos i tym samym wynagrodzić ciężką prace moich terapeutów wystarczy wejść na stronę: http://www.pfron.org.pl/pl/ankiety/18,Lider-25-lecia.html i kliknąć w kółeczko przy numerze 40. (40. PSOUU Koło w Skarszewach), a potem wysłać ankietę. Z telefonów, tabletów, komputerów. Z domu, z pracy, z biblioteki, od sąsiada i od przyjaciółki. Tylko tyle i aż tyle! Jeśli się uda, to mój ukochany ośrodek w swoje 20. urodziny, zostanie Liderem 25 – lecia w PFRONie. Idealna okazja na idealny prezent. Do dzieła!Lider 25-lecia


Wpis “Miejsce, które uzależnia” został skomentowany 2 razy

  1. Brawo dla Stasia i całej rodziny! Ciężka praca popłaca, jak widać wchodzi w krew, daje efekty i radość! Dalej do przodu! :-)) I rośnij duży zuch! 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *