„Edyta krzyczała i zrobiła ała…”

Jakiś czas temu poszedłem na zajęcia. Często na nie chodzę. Tak już mam. Żeby nadrobić to, czego nie dostałem na starcie, zamiast spędzać czas na beztroskiej zabawie, zakuwam. Nie po to, żeby wiedzieć wszystko, umieć wszystko, być najmądrzejszym i najlepszym, nie dlatego, że się nudzę i nie potrafię wypełnić sobie czasu czymś zabawnym i ciekawym, ale po to, by zrozumieć to, co dla innych jest proste, by dogonić rówieśników i mieć z nimi wspólny język, by w przyszłości być nie tylko dorosłym, ale i samodzielnym mężczyzną.

Kiedy Maniuty nie było, albo kiedy siedziała jeszcze w brzuchu, Mama chodziła na zajęcia ze mną. Nie tylko po to, żeby mieć kontrolę nad tym, co się dzieje, ale także po to żeby wiedzieć, co robię i jak robię i po to, żebyście i Wy wiedzieli. Teraz jest inaczej. Maniuta się nudzi, gada, kręci, wspina, ścigą rzeczy z półek, płacze i rozprasza. Zachowuje się, jak każda dzidźka w jej w wieku – chce 100% uwagi. Żeby Marysia się nie męczyła, a zajęcia nie marnowały, zostaję sam, a moje dziewczyny – Mama i Siostra – wychodzą na spacer.

Jakoś nigdy nie myślałem, że do tego, by zostać z terapeutą sam na sam potrzebne jest jakieś szczególnie wielkie zaufanie, albo pluskwa w kieszeni i ukryta kamera. To oczywiste, że nie pójdę do pierwszego lepszego nauczyciela z ogłoszenia w gazecie, czy internecie, ani do pierwszej lepszej placówki, która takie zajęcia organizuje. Jednak, od lat chodzę w te same miejsca, więc nie ma czego się bać. Tak mi się przynajmniej wydawało i nie bez powodu używam tu czasu przeszłego. Czasem terapeuci się zmieniają i zamiast tych naszych, przychodzi jakiś inny. Czasem nawet bez zapowiedzi. Czasem sprawiają wrażenie miłych i można uwierzyć, że naprawdę są to odpowiedni ludzie w odpowiednim miejscu. A czasem się okazuje, że to była pomyłka. I tak oto trafiam na dwie godziny do Edyty W…….k. Całym sercem, nie polecam.

Raz już się razem uczyliśmy. Nie było źle. Pracowałem ładnie, wyszedłem zadowolony. Dzisiaj po raz kolejny spotykamy się na korytarzu i po raz kolejny bez uprzedzenia mamy mieć wspólne zajęcia. Nie powiem żebym się jakoś specjalnie ucieszył, no ale nie ma co się dziwić. Przyszedłem tu do kogoś innego. Do kogoś, kogo dobrze znam, komu ufam i z kim bardzo lubię się uczyć. Ale tego kogoś dzisiaj nie ma. Mama odprowadza mnie do sali Edyty, sadza w krzesełku, mówi żebym ładnie pracował i zapowiada, że wróci za dwie godziny.

Wraca jednak dwadzieścia minut wcześniej… i słyszy płacz. Nie takie tam zwykłe płakanie, ale taki płacz, co rozrywa serce. Czasem się zdarza, że dzieci podczas zajęć płaczą i czasem to wcale nie dziwi. Muszą zrobić coś, czego nie potrafią, pokonać swoją słabość, wysilić umysł lub mięśnie, siedzieć przy stoliku, kiedy wolałyby szaleć po podwórku, napiąć brzuch, postawić pierwszy krok, powiedzieć pierwsze słowo i narysować pierwsze koło. To nie są łatwe rzeczy. Dlatego płacz zwykle nie dziwi. Wysiłek jest czymś trudnym. Ale ja okres płakania na zajęciach mam już dawno za sobą. Płakałem jako dzidziuś, kiedy leżąc na piłce, musiałem zgiąć się w pół i usiąść, kiedy szaleństwo na podłodze, zamieniło się w pracę przy stoliku, kiedy zamiast rozrzucać kartoniki z obrazkami, musiałem się skupić i je nazywać, kiedy zaczynałem naukę chodzenia po schodach, kiedy wkładano mi na dziąsła ciasteczko, żebym nauczył się gryźć. Ale to wszystko było bardzo dawno temu. Minęło tak dużo czasu, że nawet nie wiem ile. Kilkanaście miesięcy, kilkadziesiąt, dwa lata, może więcej… Teraz chodzę na zajęcia z ochotą. Na wszystkie! Uwielbiam pracować przy stoliku, rysować, wycinać, zgadywać, szukać różnic, ćwiczyć na piłce, rzucać do celu. Uwielbiam się uczyć. Niektóre rzeczy są trudne, a nawet bardzo trudne i te wykonuję z mniejszym zapałem i mniejszą ochotą. Czasem się buntuję i nie chcę robić nic, ale kto mnie dobrze zna, ten wie jak mnie podejść. Wie, że wystarczy lew na palcu, palma z sylabkami, Peppa, czy gitara, a ja zrobię wszystko. Ale nie wszyscy. Ci, którzy terapeutami nie powinni zostawać nie wiedzą, nie próbują, nie potrafią. Wolą szybko i agresywnie, niż powoli i z sercem.

Płaczę. Mama wpada do gabinetu i mocno mnie przytula. Pani E. coś mamrocze, że nie chciałem w ogóle pracować, a ja nie mogę się uspokoić, nie mogę nic powiedzieć, łzy i gile zalewają mi buzię. Jest mi okropnie smutno i okropnie źle. Wychodzimy. Mama nie słucha, co E. ma do powiedzenia. To, co ja chcę powiedzieć jest ważniejsze. A tu nie jestem w stanie wykrztusić nawet słowa. Uspokajam się dopiero na zewnątrz, choć oddech nadal dławi ślad po długim i mocnym płaczu. Ale mogę już coś powiedzieć. Mama pyta, co się stało, dlaczego płakałem, a ja odpowiadam „Krzyczała. Trzeba płakać.” Mamy serce pęka na milion kawałków, bo zostawiła swojego małego Orzeszka pod opieką, wydawałoby się kogoś, kto wie, co robi, kto ma pojęcie, jak obchodzić się z dzieckiem, co zrobić żeby zachęcić, a nie zmusić, jak nauczyć, a nie zaszkodzić. Ale się pomyliła. To nie był terapeuta, tylko fejk, marna podróba, plastik i kicz.

Oczy mam czerwone jeszcze przez godzinę, albo i dłużej i smutek wypisany na twarzy. Trzymam się blisko Mamy. Jak będzie obok, to usłyszy, że coś się dzieje, że coś jest nie tak i uratuje, kiedy będę jej potrzebował.

Następnego dnia kiedy wstaję, nadal pamiętam o tym, co się wczoraj stało i pierwsze, co mówię po przebudzeniu, to „Edyta krzyczała i zrobiła ała.” Nie było o „ała”? Ano nie było, bo wczoraj sam nic nie powiedziałem. Jednak jak tylko wyszliśmy z gabinetu Mama uważnie mnie obejrzała. Tak na wszelki wypadek. Takie płacze nie dzieją się bez przyczyny. Na szyi miałem krwiaczek, bolesny odcisk…Odcisk palca Edyty W.… palca? Możliwe. Ale kto to wie? Dowodów nie mam. Żadnych nagrań, żadnych świadków. A mój zasób słów jest na tyle ograniczony, że nie opowiem, co się tam wydarzyło. Zresztą, kto uwierzy przedszkolakowi i to przedszkolakowi z orzeczeniem o niepełnosprawności?

Kiedy jadę na poranne zajęcia do Madzi z Fundacji „Ja Też” (zupełnie inny dzień, zupełnie inny terapeuta, zupełnie inne miejsce), od razu rozpoznaje, że coś się stało, bo boję się wejść do sali, jestem wycofany i zupełnie inny niż zwykle. Nie ma Staszka, który z ochotą bierze się do działania. Zniknął psotnik i buntownik, który czasem opóźnia rozpoczęcie się zajęć. Jestem tylko ja. Nowy, smutny, niepewny i mocno wystraszony.

I tyle. Mała rada dla Was. Nie ufajcie wszystkim. W miarę możliwości bądźcie w pobliżu. Zanim zgodzicie się na zajęcia Waszego dziecka z danym terapeutą, zasięgnijcie opinii tłumu. Jak się okazuje, nie byłem pierwszym dzieckiem, które było „uczone” w taki sposób, a moja Mama nie jest jedyną osobą, która nie chce więcej widzieć pani E. Niestety jak to zwykle bywa, tłum sam z siebie milczy i woli się nie wychylać. A może gdyby się wychylił, oszczędziłby mi tego, przez co musiałem przejść. Także przy okazji rada numer dwa. Jeśli dowiecie się lub zauważycie, że coś jest nie tak, nie pozostawajcie obojętni. Porozmawiajcie z „terapeutą” i zgłoście sprawę do przełożonego, a jak to nie pomoże, to nie bójcie się pójść dalej. I powiedzcie innym rodzicom, żeby byli czujni. Niech zostaną na zajęciach, niech czekają pod drzwiami, niech zmienią terapeutę. W końcu chodzi o bezpieczeństwo najbardziej bezbronnych i najbardziej potrzebujących wsparcia istot – Waszych niepełnosprawnych dzieci.

PS Wpis pisany na zimno. Mocno okrojony z emocji. Cieszcie się, że nie pisała go Mama. Mama nadal się gotuje.

PPS Minął tydzień. Po chorobie przyjeżdżam na kolejne zajęcia i co? I nie chcę wejść do sali. Przytulam Mamę i mówię „boję się”. Trochę potrwa zanim znów komuś zaufam.


Wpis “„Edyta krzyczała i zrobiła ała…”” został skomentowany 19 razy

  1. Coś po tych słowach uwięzło w gardle. Aż ciary przechodzą na samą myśl co to jest edyta. Oby jak najszybciej ktoś pokazał gdzie jest jej miejsce. Oby całe zło którym zionie wróciło do niej ze zdwojoną mocą.

  2. jaka ku…wa trzeba być żeby tak potraktować dziecko. brak podejścia brakiem podejścia ale skoro wiedziała ze go nie ma to po co pytała się między dzieci?? ech. brak słów. szkoda że nie można wpisy udostępnić bo dobrze byłoby żeby zobaczylo ho jak najwięcej osób. może przynajmniej tak uchronimy jakiegoś maluszka.

    • Może wypalanie zawodowe? Może kiedyś była inna? Może ktoś ją skrzywdził? Może wie że nie potrafi i nie powinna ale nie ma innego sposobu na utrzymanie? Oceniając z boku życie jest takie czarno-białe, takie zero-jedynkowe.
      Współczuję i Wam i jej

      • sobie nie współczujesz? Najwyraźniej z tobą też coś nie tak. Ona krzywdzi niewinne dzieci. Ona jest temu winna. W przypadku krzywdy wyrządzanej dzieciom g****o mnie obchodzi jaka jest tego przyczyna czy podstawa. Zamilcz bo rozwiejesz wątpliwości żeś taka sama.

  3. Stasiu, jesteś bardzo dzielny, że potrafiłeś to doświadczenie opisać. Aż łzy stają w oczach, gdy się tę historię czyta. Teraz dorośli muszą być dzielni i sprawy nie zostawić. To bardzo trudne, ale trzeba działać. Życzę Ci Stachu, żebyś szybko przestał się bać, a jak się uda, żebyś zapomniał. Uściski dla całej Waszej rodziny!

  4. Stasiu kochany, mam nadzieję, że nauka da Ci już wkrótce wiele radości, że prawdziwi terapeuci przywrócą Ci wiarę w dobrych dorosłych, którzy chcą tylko Twojego dobra.
    Serce pękało mi gdy czytałam ten wpis… Nie mogę tego zrozumieć, jak można tak było skrzywdzić Staszka. Mamo walcz nadal o swojego Synka tak jak dotychczas.
    Moc serdecznych życzeń dla całej Rodzinki.

  5. Niestety są na tym świecie ludzie którzy zarżnęliby dla własnej przyjemności nawet takich, którym wiatr sypie w oczy. Dla zasady, z zawiści, najczęściej od pokoleń. Zło w ludziach potrafi być olbrzymie. Nie mają żadnych świętości, nie mają żadnych zasad. Ale przecież nikt nie powiedział, że szatan będzie wyglądał jak na dziecięcych rysunkach. Szatanowi dobrze jest też we włosach koloru blond…

  6. Serce mi się kroi czytając, że takie nieszczęście spotkało Stasia!!! Stasiu wierzę, że wszystko będzie dobrze i jeszcze zobaczymy twoją uśmiechniętą buzię na zdjęciach i filmikach z zajęć!!! Twoje rezolutne i ciekawskie spojrzenie zawsze powodowało że robiło mi się ciepło na serduchu =>> taką masz moc ! Drodzy rodzice, jesteście wspaniali, będzie dobrze!!

  7. Stasiu to wspaniały i dzielny chłopczyk, wierzę, że wróci do formy. Bardzo jest mi przykro, że w pracy z dziećmi zdarzają się ludzie, którzy się do tego nie nadają i zamiast pomagać- krzywdzą 🙁 Trzymam mocno kciuki za Staszka !

  8. Witam, co za straszny hejt się tutaj pojawił. Współczuję Pani Edycie, dlatego też coś napiszę. Uścisk o którym tutaj jest mowa, jest normą stosowaną na zajęciach. Nie u wszystkich terapeutów. Wielokrotnie będąc z dzieckiem na terapii musiałam patrzeć jak jest tak trzymany. Żeby to było jasne, nie w papli. Zrezygnowałam.

    • Wydaje mi się, że słowo norma jest tutaj przesadzone. Jest to jedno z podejść, co nie oznacza że wszystkie metody się na tym opierają. Niektórzy rodzice widzą postępy swoich dzieci i aprobują taką metodę. Moim zdaniem zadaniem terapii jest dotarcie do dziecka, ale tylko w formie akceptowalnej przez rodzica. Co by nie było, jednak ta Pani naruszyła jego nietykalność osobistą i to bez żadnego potwierdzenia/zgody mamy. Moim zdaniem Pani E. powinna na samym początku poinformować, że stosuje uścisk terapeutyczny i potwierdzić, czy mama to approbuje. Zresztą patrząc z perspektywy przyniosło to wiecej szkód i pożytku w przypadku Stasia, a przecież można było tego uniknąć, gdyby Pani E. zdobyła się na profesjonalizm i omówiła kierunek zajęć i metody z jakich korzysta na wstępie.

      • Zupełnie abstrahując od zaistniałej sytuacji, należy pamiętać, że „terapeuci” nie zawsze we właściwy sposób mogą rozumieć „uścisk kontaktowy”…i wówczas rodzice,a przede wszystkim dzieci mogą zrazić się nie tylko do terapeutów ogólnie, ale do samej terapii, która jak można przeczytać na wielu stronach przynosi wiele korzyści. A potem krążą niesprawiedliwe teorie, że terapeuci takiej a takiej metody znęcają się na dziećmi. Nieprawda, zwyczajnie w każdej dziedzinie są i profesjonaliści i partacze.

    • potrafisz logicznie myśleć? Potrafisz logicznie zrozumieć co się wydarzyło? „edyta krzyczała”! „zrobiła ała”! Dziecko nigdy wcześniej nie okazało tak swojego strachu uczestnicząc w tysiącach(!) zajęć. Ogarnij najpierw sytuację, a potem mędrkuj. Ale tylko i wyłącznie do lustra.

    • Po pierwsze, skąd ta pewność, że o uścisku tu mowa??? Tam mogło wydarzyć się więcej niż uścisk kontaktowy! Po drugie, prawidłowo wykonany uścisk to element terapii, być może Pani dziecko zwyczajnie tego potrzebowało, żeby skoncentrować się na wykonywanym zadaniu?!

      • Potrzebowało takiego uścisku, żeby ślady po nim zostały? I uraz psychiczny? Przecież Staszek od lat (choć sam ma ich mało) pracuje z terapeutami! Wie o co chodzi, w ćwiczeniach.

        • Wydaje mi się, że czytelnik odpisywał „Mamie Qby” i odnosił się, że może jej dziecko potrzebowało kontaktu terapeutycznego… i wydaje mi się że również czytelnik zasugerował, że u Stasia mogło nie być wogóle „terapeutycznego uścisku” a jakaś konkretna przemoc.
          No przynajmniej ja tak zrozumiałam 🙂
          Myślę, że dal nas wszystkich ten siniak jest karygodny!

Skomentuj Ewa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *