Duchowe świętowanie i pomocna Helpa

Wstajemy wcześnie rano, jak to w weekend. Nie budzimy, co prawda Rodziców, jednak czujne ucho Taty wszystko usłyszy. Wstaje więc, schodzi do kuchni, a tam ja… próbuję samodzielnie zażyć euthyrox. Jakby mi się udało, to potem samodzielnie wybrałbym i zjadł swoje śniadanko, a tak… wszystko przepadło.

Po chwili, w kuchni pojawia się też Mama. Dzisiaj, po nabożeństwie, na które się wybieramy, jest RUAH Fest, czyli festyn z okazji dnia Zesłania Ducha Świętego. To dobry moment, żeby dzielić się dobrem, dlatego szykujemy bardzo dobre ciasto. Mama odmierza i podaje wszystkie potrzebne składniki, a Maryśka i ja, wrzucamy je do miski i mieszamy. Jak widać, Marysia pomaga też w zmywaniu. Ja pasuję. Zamiast surowego ciasta, wolę mój jogurcik. Dzisiaj od rana, w kuchni szefuje Mama, która szykuje dla mnie coś wyjątkowego. Coś, czego jeszcze nigdy nie próbowałem. Jakiś czas temu, będąc na wielkich zakupach, kupiła dla mnie trzy saszetki sproszkowanych owoców Helpa, które już za moment doda do mojego jogurtu. Jestem przekonany, że w mojej miseczce jest tylko Jogobella, a tymczasem zjadam malinową Jogobellę zmieszaną z naturalnym Bio Jogurtem Milbone i sproszkowanymi malinami. Mówię Wam, niebo w gębie!Po śniadaniu, przychodzi do mnie Kukasz, na poranne ćwiczenia. Ma nową technikę zachęcania mnie do współpracy. Wydaje polecenia do mikrofonu, który je nagrywa, a potem odtwarza ze zmienionym głosem. No mówię Wam, kupa śmiechu!Zaraz po rehabilitacji, lecimy do Babci Asi odebrać Antosia i fru do kościoła.

Pierwszą część nabożeństwa spędzam w towarzystwie Rodziców, słuchając pięknego śpiewu, grając na nieistniejących klawiszach i ciesząc się ogromnie z tego, że tu jestem. Drugą, razem z innymi dziećmi, w salce na piętrze. Mamy tu zajęcia dla małych Odkrywców. W tym czasie, Rodzice mają możliwość wsłuchania się w słowa pastora.

Dusza jest już nakarmiona, teraz przyszedł czas na ciało. Nie jadłem od czterech godzin, także kiszki grają mi marsza. Trzeba coś przekąsić. Oprócz tego, co jem i w czym jem, ważne jest również dla mnie to, gdzie jem. Szukam krzesełka i pustego stolika, ale wszystko zastawione jest ciastami i sałatkami. Mama przesuwa ciasta i robi mi miejsce na skraju stolika, ale takie coś w ogóle się nie nadaje. Potrzebuję całego stołu tylko dla siebie. Niestety nigdzie nie ma dla mnie takiego kącika i to jest naprawdę smutne. Smutne i trudne. W końcu znajduję wolne miejsce na schodku i tu, choć nie są to najlepsze warunki, jestem gotowy zjeść. Mama ma oczywiście ze sobą, swoje przenośne narzędzie tortur, czyli pojemnik nabity ekspandowanymi zbożami. Śledzę każdy jej ruch, ale jakoś mi umyka, że w bezpiecznych naleśnikach utyka cztery niebezpieczne kulki prosa.Z racji trudnych warunków, proszę Mamę żeby mnie pokarmiła. Mama się godzi, a ja zjadam cały słoik. Potem chcę żeby pokarmiła mnie też bananem. Podaje mi dwa gryzy, a potem się wykręca mówiąc, że musi wyrzucić słoiczek po naleśnikach. Kontynuuję więc samodzielnie.Tak naprawdę, to żaden problem samemu się obsłużyć, ale skoro Mama nie odmawia, to po co mam się nadwyrężać?

Z pełnym brzuszkiem, mogę dołączyć już do Antosia i Marysi i korzystać ze wszystkich dostępnych na festynie atrakcji. Wybawieni, wymęczeni i zadowoleni opuszczamy imprezę. Jedziemy na chwilę do Babci Bożenki, gdzie z racji braku czegokolwiek innego (są co prawda zrobione przez Babcię naleśniki i uprażone jabłka z naszego ogródka, ale to się nie liczy), zjadam kaszkę. Najzwyklejszą owsiankę na najzwyklejszym krowim mleku z kartonika. Pychotka.Zjadłem już dzisiaj miskę pełną jogurciku z dodatkiem sproszkowanych malin, naleśniki z czterema kulkami prosa, dużego, żółtego banana i kaszkę. Pora na obiad. Tuż przed nałożeniem mi go do miski, Mama podrzuca do słoika pięć ziarenek prosa, a potem wciska je łyżką wgłąb. Nabierając obiadek na łyżkę, miesza i miesza w słoiku, a potem wykłada wszystko do mojej miseczki.Kulek nie widać. Mogę jeść!Kiedy ja wcinam mój żółty obiadek, przy tym samym stole siedzą moi Rodzice i moje Rodzeństwo. Nikt z nich nie je obiadu ze słoika. Z garnka biorą kaszę gryczaną i gulasz, z miseczki nabierają kalafiory i buraczki. Chętnie pomagam im w nakładaniu, ale na próby jedzenia, czy choćby wąchania, nie mam dziś ochoty.Przyszła pora kolacji. Od kilku dni nie jadłem kaszki na kozim mleku, ale nie protestuję, kiedy Mama stawia przede mną porcję owsianki z dodatkiem „krombków”, przygotowaną na kozim mleku. Jest dobrze.PS W przyszłym tygodniu, muszę odrobić pracę domową, zadaną dziś przez Martę ze „Szkoły terapii karmienia – Od pestki do ogryzka”. A jaka to praca? Straszliwa! Będę kroił banany w plasterki.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *