Pełna kulturka w nowym roku

Ufff, wiem… okropnie długo mnie tu nie było. Ale to wcale nie oznacza, że zniknąłem na zawsze. Po prostu czasem tak jest, że dzieje się tyle, że nie mam kiedy usiąść i się do Was odezwać. Innym razem dzieje się tak niewiele, że nie mam o czym pisać. Bywa też tak, że po prostu nie mam weny, a nie chcę wrzucać Wam byle czego.

Miesiąc temu, w ramach kalendarza adwentowego, poszliśmy do Teatru Miniatura na spektakl „Magiczne święta Malwiny”. Byliśmy już na nim w ubiegłym roku, ale tak bardzo spodobała się nam atmosfera tego przedstawienia, barwne kukiełkowe postacie, przepięknie wyśpiewane kolędy, zabawne żarciki i mądre przesłanie, że w tym roku (a właściwie w ubiegłym, bo jeszcze w 2019) postanowiliśmy to powtórzyć. Nie żałowaliśmy ani przez moment tej decyzji, bo udział (tak można powiedzieć gdyż aktorzy często zagadują publiczność) w tym wydarzeniu, to naprawdę wspaniałe przeżycie. Jeśli jeszcze nie widzieliście tego przedstawienia, wybierzcie się na nie w przyszłym roku. Być może spotkamy się wtedy na widowni.Dzisiaj też wybieramy się do teatru. I na tym spektaklu też już kiedyś byłem. Jednak było to wiele lat temu i zupełnie nie pamiętam wydarzeń, które rozgrywały się wówczas na scenie… choć samą historię znam bardzo dobrze. Tata opowiadał mi ją wiele razy, a Mama wiele razy czytała nam książkę o losach Baltica – psa, który wypłyną w morze na plastrze lodu. Jednak zanim wyjdziemy do teatru, trzeba najpierw coś zjeść (wiem, że czekacie na moje wpisy o postępach w jedzeniu i obiecuję, że już wkrótce wrócą na ekrany Waszych komputerów i smartfonów), ubrać się (oczywiście elegancko) i wyjść na spacer z Figą. O rety! Zupełnie zapomniałem o tym ostatnim i zamiast pójść z Figą do przedpokoju, a potem na dwór, przypinam ją w moim pokoju, żeby spędziła tam ze mną dzisiejszą noc. Dobrze, że Mama ma głowę na karku…

„A Figa tu będzie przypięta i zostanie, bo będzie spała ze mną w pokoju.” – informuję Mamę.
„Ale najpierw Figa musi wyjść kilka razy na spacerek.” – opowiada zaniepokojona moim pomysłem Mama.
Jednak szybko ją uspokajam i przedstawiam plan, który właśnie wymyśliłem – „Spokojnie mamo, spokojnie. Nic się nie martw. Ja z nią wyjdę sam, a Ty zostaniesz w domu z Marysią.”Ostatecznie wychodzimy jednak razem, ale to ja trzymam smycz w moich silnych łapkach i to zbieram kupę Figi i wrzucam ją do śmietnika. Siku było, kupa była, wąchanko było. Możemy wracać do domu, pakować manatki (wodę, naleśniki, banany i inne takie, które przydadzą się nam w czasie przerwy).

Pod teatrem jesteśmy 10 minut przed czasem. Tym razem nie mamy tyle szczęścia, co w ubiegłym miesiącu i nie mamy gdzie zaparkować. Mama wjeżdża na chwilę w podwórko, a my – Tata, Antoś, Marysia i ja wyskakujemy z samochodu i maszerujemy do teatru. Mama parkuje kawałek dalej i dołącza do nas kilka minut później, tuż przed rozpoczęciem spektaklu.

Siedzimy w piątym rzędzie. To całkiem dobre miejsca. Na tyle blisko sceny, że dobrze widać biegającego po niej Baltica i na tyle daleko, że jednym spojrzeniem można ogarnąć całą scenę. Co prawda siedzą przed nami bardzo wysokie osoby, ale na szczęście w Miniaturze dostępne są „poddupniki”, które można położyć na swoim fotelu. W pierwszej połowie spektaklu, poznajemy załogę statku Baltica, która uratowała kundelka z dryfującej kry, a także naszego głównego bohatera, który wystraszony przez fajerwerki pobiegł w stronę Wisły, wbiegł na pokrywający ją lód, a później, na skutek wybuchu, odpłynął na oderwanym kawałku kry, kierując się w stronę Bałtyku. Czy uda mu się przeżyć? Czy ktoś go uratuje? Tego dowiemy się dopiero po przerwie. Normalnie… historia mrożąca krew w żyłach.

W czasie przerwy wychodzimy na korytarz żeby przyjrzeć się plakatowi, na którym widnieje nasz dzielny kundelek, a przy okazji coś zjeść i skorzystać z toalety.Przerwa szybko się kończy, a ja, już po pierwszym dzwonku wracam na widownię. Zajmuję miejsce i niecierpliwie czekam na dalszy bieg wydarzeń. Niby znam tę historię, niby wiem jak się skończy, a jednak napięcie i strach o Baltica mnie nie opuszczają. Bardzo się o niego martwię, przeżywam z nim jego smutek i strach, i niecierpliwie czekam na to, co ma się za chwilę wydarzyć.

Baltic jest już na morzu. Szanse na jego ocalenie topnieją jak kra, na której płynie. Jednak, ku mojej radości… na horyzoncie pojawia się statek Baltica, a na nim załoga, gotowa pomóc przemarzniętemu psu, który w każdej chwili może zsunąć się do lodowatego Bałtyku.Przedstawienie, tak jak historia na którym się ono opiera, kończy się pomyślnie. Baltic zostaje uratowany przez oficera mechanika statku badawczego R/V Baltica – pana Adama Buczyńskiego i staje się częścią załogi. To jest naprawdę piękna opowieść. O psie, który się nie poddał i o ludziach, którzy nie wahali się go uratować. Cieszę się bardzo, że znów mogłem to przeżyć, że mogłem poczuć niepokój o jego życie i ogromną radość, i ulgę, kiedy udało się je ocalić. Wielkie brawa dla aktorów Teatru Miniatura!

A już za miesiąc, 16. lutego, wybierzemy się na kolejny spektakl w tym teatrze. Zgadnijcie, co to będzie…


Jeden komentarz do wpisu “Pełna kulturka w nowym roku

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *