Jesień, zima, wczesna wiosna, to ciężki czas dla małych fanów muzyki. Nie ma koncertów w plenerze, brakuje festiwali podczas których można siedzieć wygodnie na kocu, jest zimno i ciemno, i w sumie to najlepiej i najbezpieczniej siedzieć sobie w domu. Oczywiście w klubach nocne życie toczy się tak samo, jak zawsze, jednak puby, czy wielkie stadiony, to nie jest najlepsze miejsce dla takich małych skrzatów, jak ja. Tłok, hałas i późna godzina rozpoczynania się koncertów sprawiają, że po prostu na nie nie chodzę, wypadam z gry.
Jednak dzisiaj sytuacja jest wyjątkowo wyjątkowa. Za oknem czarna noc i biały śnieg, ciemno i zimno, a ja zamiast iść spać, wychodzę z Rodzicami na koncert. Niezwykły koncert! Taki mały, a jednocześnie TAKI WIELKI! Koncert z okazji 18. urodzin zespołu Etna Kontrabande. Mało brakowało, a bym nie poszedł, bo Tata, jak to Tata, marudzi czasem na zapas, że ja za mały, że pięć lat, że powinienem siedzieć w domu, a nie chodzić na imprezy. Mama na szczęście wie lepiej, więc jednak poszliśmy. Bez Antosia, który był na biwaku zuchowym, bez Marysi, która spała u Babci Asi i Dziadka Michała, bez Figi. Tylko we troje – Mama, Tata i ja.
Koncert odbywa się w wyjątkowym miejscu – w Dworku Sierakowskich w Sopocie. To żaden nocny klub, czy wielki stadion, tylko mały domek, w którym mieści się galeria, w którym odbywają się ciekawe spotkania, wykłady, wieczory poetyckie, spektakle, czy zupełnie niezwykłe koncerty – takie właśnie jak ten, na którym dziś jestem.
Atmosfera dzisiejszego spotkania również jest niezwykła. Nie ma tu przypadkowych osób, które wpadły, bo akurat przechodziły w pobliżu. Nie ma tłumu, nad którym ciężko zapanować. Jest za to przyjacielsko-rodzinna atmosfera stworzona przez zespół, jego rodzinę, przyjaciół i największych fanów. W sumie garstka osób, na oko mniej niż sto. Wszyscy, którzy chcieli być tu i teraz.
Wchodzę i od razu czuję się jak u siebie. Zdejmuję czapkę, kurtkę, komin… ba! Przez ten domowy wystrój zaczynam ściągać nawet buty! Zupełnie jak w domu. Ale to dlatego, że tu jest zupełnie jak w domu. Spokojnie, bezpiecznie, wśród pogodnych , przyjacielskich ludzi, z dywanami i parkietem na podłodze, z obrazami i zdjęciami na ścianach, ze stołami uginającymi się od jedzenia i picia.
Spotykamy się po 19:00. Witamy z Golasem, czyli kolegą moich Rodziców (poznali się w zupełnie innym czasie, w zupełnie innych okolicznościach i dopiero teraz, przy okazji tego koncertu okazało się, że Łukasz – Golas jest ich wspólnym znajomym), kupujemy płyty (w tym tę pierwszą, której już nigdzie nie można dostać, a którą Aga wygrzebała w kilku ostatnich egzemplarzach i przyniosła tu dzisiaj ze sobą), na których po koncercie będziemy zbierać autografy, oglądamy scenę, na której za chwilę wystąpi zespół oraz instrumenty, na których będą grać.Zespół wchodzi na scenę jeszcze przed 20:00. I to jest bardzo dobra decyzja. Dzięki niej, mam szansę dotrwać do końca koncertu. Na dywanie jedna dziewczyna i siedmioro chłopaków. Agnieszka (ta która odnalazła i przyniosła dziś ze sobą pierwszą płytę zespołu) – na wokalu i klawiszach, Jaras i Golas na wokalu, Siekier na basie, Turbin na saksofonie, Moto na puzonie, Brajan na perkusji i Kruko na gitarze. A przed dywanem my – przyjaciele zespołu i przyjaciele grających w nim osób. Garstka, która ma ogromne szczęście być tutaj i świętować te niezwykłe urodziny.Zespół gra piosenki ze swoich czterech płyt (Na Syjon, W kierunku słońca, Polityczna Ganja, Stylem dowolnym), a także z tej piątej, która dopiero się pojawi. Szczerze mówiąc większości z tych piosenek jeszcze nie znam, ale to mi zupełnie nie przeszkadza. Muzyka płynąca z serca, trafia prosto do serca. Nie trzeba jej znać, żeby ją czuć. Bawię się więc doskonale, tańczę, przybijam piątki i żółwiki z zespołem, udaję, że gram na trąbce (trębacz akurat nie przyszedł, także ktoś musi go zastąpić i tym kimś mogę być ja) i śpiewam, a wszystko to o krok od sceny, tuż przed czerwonym dywanem. Jedną z najfajniejszych rzeczy podczas koncertów, zwłaszcza takich kameralnych jak ten, jest to, że można wejść w interakcję z zespołem, porozmawiać, dowiedzieć się czegoś, usłyszeć jak powstały piosenki znajdujące się na płycie i komu muzycy zawdzięczają swój sukces. „Porozmawiaj ze mną”, to jeden z najfajniejszych kawałków z dzisiejszego koncertu, mówiący o tym, żeby nie gadać ze sobą, a rozmawiać, żeby robić wspólnie coś prawdziwego, a nie tylko klepać bez sensu. Ten utwór był zadedykowany drugim połowom naszych muzyków (zwłaszcza Oli, żonie Łukasza), tym które czekają w domu z gromadką dzieci, podczas gdy Etna jest w trasie. Bo choć sami sobie zawdzięczają swój sukces, to że od osiemnastu lat są na scenie, to, że wydali już cztery płyty, to jednak bez cierpliwości i zaangażowania tej drugiej strony, nie byłoby to możliwe.
Przez pierwsze pół godziny szaleję pod sceną, ale wiecie jak to jest, kiedy wstało się o 6:00 rano, a w ciągu dnia nie było drzemki? Powiem Wam… baterię zaczynają wysiadać. I choć zespół daje z siebie 100%, choć jest gorąco, energicznie i energetycznie, to ja powoli odpadam. Póki co zajmuję miejsce siedzące na podłodze. Już nie tańczę, ale nadal słucham – piosenek, anegdot i wielu ciekawych historii związanych z ich powstaniem. Pod koniec koncertu, kiedy Etna Kontrabande gra chyba najbardziej rozbrykany kawałek – „Latinoska”, Mama zbiera mnie z podłogi. Choć jest nas tu mało, choć jest spokojnie, to jednak, na wypadek jakby ktoś nie wyrobił na zakręcie, bezpieczniej będzie u Mamy na rękach.
I to jest ten moment, w którym odpadam. Dopóki stałem i tańczyłem, to spanie nie było mi w głowie, kiedy usiadłem, to trochę oklapłem, ale nadal trzymałem fason. Kiedy najpierw Mama, a potem Tata, wzięli mnie na ręce, to podróż do „Spaciowa” wydaje się być nieunikniona. A szkoda! Bo koniec koncertu, wcale nie miał być końcem spotkania! Zespół się kłania, a ja uznaję, że to już koniec i mogę zejść z posterunku. Zupełnie zapominam, że jest coś takiego jak bis i niestety go przegapiam. Przegapiam też piosenkę na „rozejście się” i zamiast się bujać, tańczyć, i śpiewać, śpię smacznie wtulony w Tatę. Serce podpowiada „nie śpij!”, więc raz na jakiś czas otwieram jeszcze oko, jednak rozum wołający „już późno! Śpij maluchu!” ostatecznie zwycięża.
Mama najchętniej położyłaby mnie gdzieś w kąciku i bawiła się dalej, ale nasz głos rozsądku, czyli Tata, mówi, że czas już wracać. I choć noc jeszcze młoda, choć tyle rozmów nie zostało dokończonych, a tyle smakołyków spróbowanych, to czas już na nas. Czas wracać do domu z mojej pierwszej w życiu osiemnastki. Z najlepszego koncertu na jakim byłem. Z tak wyjątkowego spotkania, że na zawsze pozostanie już w mojej pamięci.
Tak czułem, że zdjęcia z gwiazdami lepiej było zrobić najpierw, zaraz po przyjściu, ale na początku nie miałem śmiałości. Teraz, kiedy śmiałość już jest, to brakuje energii. Także pamiątkowe zdjęcie z Golasem, wokalistą pełnoletniego już zespołu Etna Kontrabande, właścicielem najbardziej okazałych dredów w historii kosmosu – na rękach u Taty, na śpiocha.Do zobaczenia na następnym koncercie! Do zobaczenia gdzieś na festiwalu! A może spotkamy się na odwiedzanym przeze mnie co roku Letnim Falowaniu we Wielu, albo na organizowanym w Gdyni Festiwalu Globaltica. A może to mnie gdzieś wywieje, na jakiś reggae festiwal, na którym mnie jeszcze nie było? Big up!
PS Nawet w tak małym gronie udaje mi się spotkać kogoś, kto dobrze mnie zna, a kogo ja nie zdążyłem jeszcze poznać. Pozdrawiam serdecznie moją Fankę! Mam nadzieję, że w czasie kolejnego spotkania będę przytomny 😉
PPS Jak na pewno zauważyliście, przez cały koncert mam na sobie słuchawki. Kto jeszcze nie wie dlaczego je noszę, zapraszam do archiwalnego wpisu z Letniego Falowania.