Coś z niczego

Na początku nie było nic. No może prawie nic. Był już Tata, Mama i mój starszy Brat Antoś. Ale nie było jeszcze mnie. Potem dzięki pomysłowości moich rodziców, ich dobrej woli, chęci i miłości powstałem ja. Najpierw byłem niepozorną, malutką kuleczką. Miałem kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt komórek, a w każdej z nich 47 chromosomów. Teraz jestem już znacznie większy, a od trzynastu dni mam nowy dom. Tkwię w brzuszku Mamy i trzymam się mocno żeby nie wypaść.

Świat mnie niezmiennie zadziwia. Jeszcze kilka linijek temu nie było mnie wcale, a teraz zaczyna się już kształtować mój własny układ nerwowy (swoją drogą całkiem niezły, dzięki kwasowi foliowemu, który brała moja Mama zanim jeszcze powstałem): mózg, rdzeń kręgowy i inne przydatne rzeczy. Mam też serce. Serce jest super… tatam tatam, tatam. Wybija cichutko mój puls, roznosząc krew wszędzie tam gdzie jest potrzebna.

Póki co wyglądam jak każde inne dziecko w moim wieku, czyli jak kijanka albo krewetka. Jestem różowo-przejrzysty i obiektywnie mówiąc, niezbyt ładny. Ale wkrótce się to zmieni.