Pisząc urodzinowego posta, załatwiłem większość spraw, które czekały na załatwienie od kilku miesięcy, a nawet kilku lat. Umówiłem się do specjalistów, których od dawna nie widziałem i odwiedzałem ich przez ostatnie tygodnie. Choć jeszcze nie wszystkie wizyty się odbyły, to czuję, że wreszcie wiem na czym stoję i trzymam moje zdrowie w garści. W tym roku byłem już u okulisty, kardiologa, radiologa i endokrynologa, a dziś ruszam na spotkanie z moją dentystką – prof. dr hab. Katarzyną Emerich.
Dwa lata temu poleciła mi ją ciocia Dorotka. Pełen zaufania, poszedłem jak w dym! I wcale się nie zawiodłem. Wizyta przebiegła bardzo dobrze, a w mojej głowie pozostały same dobre wspomnienia. Na kolejną miałem przyjść za pół roku, ale… w życiu, jak w życiu, bywa różnie. Wróciłem po dwóch latach.
Na wizytę przyjeżdżam 20 minut przed czasem. Dzięki temu mam czas na zjedzenie podwieczorku, napicie się wody i umycie ząbków. Pani pielęgniarka proponuje mi szczoteczkę do zębów, ale jestem przygotowany. Mam i szczoteczkę, i pastę.Kiedy czekam na swoją kolej, zza drzwi słyszę niepokojące dźwięki. Ktoś tam płacze, a ja, będąc specjalistą od wychwytywania emocji, zaczynam się mocno niepokoić. Za drzwiami muszą dziać się straszne rzeczy!
Po chwili mały pacjent wychodzi. To była jego pierwsza wizyta, a jak wiadomo, strach ma wielkie oczy i czasem tak jest, że niektórzy boją się czegoś i bardzo płaczą, tylko dlatego, że tego nie znają. Ten strach udzielił się i mi, więc do gabinetu wchodzę, a właściwie zostaję wniesiony na Mamy rękach. Jednak już po chwili, siedzę na wielkim, żółtym fotelu i ze śmiechem na ustach obserwuję sztuczki, jakie przygotowała dla mnie pani profesor. Mówię Wam, jest na co popatrzeć! Przedstawienie się skończyło, a ja uciekam z fotela i ląduję w objęciach Mamy. Przytulamy się chwilę, rozmawiamy i już wiem, że niczego nie muszę się bać. Mama jest tuż obok i trzyma mnie za rękę.
Wracam na fotel, jadę do góry, otwieram paszczę, pani doktor podaje mi małe lusterko, a po chwili, przy jego pomocy, zagląda do mojej buzi. W planach mieliśmy tylko kontrolę, także w zasadzie mógłbym już iść. Pani doktor obejrzała każdy ząbek – nie mam ani jednej dziury! I każdy ząbek policzyła – mam 20 mleczaków, czyli cały komplet oraz 3 zęby stałe, dwie dolne jedynki i lewą, górną szóstkę. Pani doktor rozmawia z Mamą, Mama robi przerażoną minę, a ja niczego się nie boję. Na pełnym luzie siedzę z otwartą paszczą i czekam na to, co będzie.
Pani doktor wyjmuje żel malinowy i mówi, że posmaruje mi nim ząbki. Mama oczywiście kręci w głowie film, w którym odmawiam współpracy. Jest pewna, że nie pozwolę umieścić sobie tego w buzi, bo przecież ja taki na smaki i zapachy jestem wyczulony. A ja, jak gdyby nigdy nic, otwieram szeroko buzię podczas gdy pani doktor smaruje mi maścią zęby i dziąsła. Takie malinowe czary.Żel to pierwszy krok do znieczulenia. Kolejnym jest wstrzyknięcie płynu w głąb mojego dziąsła. Mama znów panikuje, a ja pełen luz. Nie wiem, co mnie czeka, więc nie wiem, że mógłbym się bać. Mama wszystko widzi i stąd jej niepokój. Obawia się, że jak zobaczę strzykawkę, to ucieknę za drzwi, zanim ona zdąży zejść z krzesła. Nic takiego się jednak nie dzieje. Strzykawkę widzę, to fakt, ale wygląda ona inaczej niż wszystkie strzykawki, które do tej pory widziałem, poza tym igła zamknięta jest w plastikowej osłonie, także nie stwarza najmniejszego zagrożenia. Nie wiem, czego ta Mama się boi. Odwraca głowę, zaciska zęby, zamyka oczy… no mówię Wam cyrk. Ja tymczasem leżę zrelaksowany, słucham pani profesor, która mówi, że podlewa moje zęby usypiającą wodą, niczego nie czuję, a nawet niczego nie widzę, bo strzykawka zasłonięta jest drugą ręką pani dentystki.Znieczulenie zaczyna działać, moja buzia robi się dziwna w dotyku, pani doktor wyciąga kolejne narzędzie – taką małą łopatkę, a mnie znowu ogarnia niepokój. Właśnie sobie przypomniałem, że przed chwilą ktoś tu płakał. Nie chcę podzielić jego losu, dlatego szybko mówię o tym, co leży mi na sercu. Pani doktor tłumaczy mi spokojnie, że poprzedni pacjent trochę się bał, bo pierwszy raz był u dentysty, nie wiedział, co go czeka i dlatego płakał. W sumie, mnie to nie dotyczy. Byłem tutaj już kiedyś, byłem kilka razy u ortodonty, Antoś regularnie chodzi do dentysty, Marysia była niedawno. Nawet w Peppie i Psim Patrolu pojawia się zębowy motyw, a poza tym siedzę tu już jakiś czas i do tej pory krzywda mi się nie stała, także bać się chyba nie muszę. Jestem już oswojony. Otwieram buzię i z zaufaniem oddaję się w ręce specjalistki od dziecięcych ząbków. Pani doktor oddziela łopatką ząbki od dziąsła, Mama znów zamyka oczy, a ja się śmieję, bo to całkiem zabawna sytuacja.
Dziąsła są już odchylone. Pani pielęgniarka podaje kolejne narzędzie. Tak jakoś bokiem, cichaczem, tak, że nawet nie wiem, co to jest. Za to z Mamy miny można wyczytać, że to coś naprawdę strasznego. Młot pneumatyczny, piła łańcuchowa… albo coś w tym rodzaju.
Po chwili jest już po wszystkim. W miednicy lądują dwa mleczaki, które ustąpiły miejsca zębom stałym. Pani doktor wkłada mi opatrunek do buzi, a ja zaciskam zęby, żeby krew się dobrze wchłonęła. To chyba najmniej przyjemna część dzisiejszej wizyty.Krew sobie wsiąka, pani doktor stawia misiowe pieczątki na moich rękach, a ja podziwiam moje zęby. Bardzo się cieszę, że mam je wyrwane i już się nie mogę doczekać, kiedy je wszystkim pokażę, a potem wsadzę pod poduszkę… Tak, tak, Mama też nie może w to uwierzyć. Normalnie… czary! Żegnam się z panią doktor, przybijam jej piątkę, dziękuję i zapewniam, że wrócę. Kiedy szykujemy się do wyjścia, na kontrolę przychodzą kolejne dzieci. Zachwycony pokazuję im moją naklejkę, mój dyplom i co najważniejsze – moje wspaniałe, wyrwane zęby, i opowiadam, jak to miło było siedzieć na fotelu u pani doktor.Wracamy do domu. Po wizycie zostały mi dwie dziury po mleczakach, które do jutra powinny zarosnąć, dobre wspomnienia, naklejka, dyplom i dwa zęby w torebce, które oddam Wróżce Zębuszce. Mam nadzieję, że zostawi mi w zamian dwie monety, które wrzucę do zrobionej na zajęciach w przedszkolu skarbonki. Zbieram na Buzza Astrala!
Super wizyta. Dziecko u dentysty przeważnie się boi a tu nie widać żadnego strachu tylko zadowolenie. Super!
Bardzo ciekawy i interesujący post. Czekam na więcej i oby tak dalej 🙂
Staś jest niesamowity! I nie tylko ze względu na jeden chromosom więcej.
Chciałabym mieć takiego syna w przyszlości.
Gratuluję całej rodzince!