Turnus już za mną, choć nadal trwa. Moi Przyjaciele dzielnie pracują, a ja? Ja choruję, opiekuję się Marysią…
…i też pracuję. Bo jak czuję się dobrze, mam siłę i chęci, to pracuję razem z Mamą.
W czasie wakacyjnego turnusu oswoiłem się z słuchawkami i programami słuchowymi z serii „Słucham i uczę się mówić”, i miałem taki plan, że będę słuchał codziennie, wspaniale, wytrwale. Ale każdy powód jest dobry, żeby nic nie robić i ja też sobie taki znalazłem. Dopóki mieszkałem „na starym” powodem było to, że wieża stoi w pokoju, a ja uczę się w kuchni. Niezłe, co? A jak przeprowadziłem się „na nowe”, to powodem było to, że wieża nie została jeszcze przywieziona „na nowe”, a ta co jest tutaj czasem się zacina. Problem jest, kłopot z głowy! Nic nie trzeba robić! Jednak po tym, jak mój kumpel Antoś przysłał mi swoją czytankę, wziąłem się w garść! Skoro Antoś tak pięknie czyta (a rozkręcił się podobno na programach słuchowych), to ja też mogę! A jak nie mogę i nie będę, to przynajmniej będę próbował! Jak postanowiłem, tak zrobiłem i… zamówiłem discmana (to taki dziwny przedmiot do słuchania muzyki, który był bardzo popularny i niezwykle pożądany przez dzieci, młodzież i dorosłych, kiedy moi Rodzice byli w szkole średniej, czyli z milion lat temu)! Teraz już nie mam wymówki (tak naprawdę to mam, bo discman się zacina!) i mogę słuchać wszędzie! W domu, w podróży, w ogrodzie, u Babci, w samochodzie… Na plaży tylko nie mogę słuchać, więc jak mi się znudzi, to tam właśnie się przed nim schowam.Muszę Wam powiedzieć, że jak się tak choruje, to się okazuje, że największym skarbem ze wszystkich skarbów świata są babcie! Zwłaszcza moje! Tata pracuje, Antoś chodzi na półkolonie w szkole, a Mama całkiem sama zostałaby ze mną (chorym) i z Marysią (ząbkującą). Ale sama nie jest. Każdego dnia dzielnie wspierają ją – Babcia Asia (ta, co ma piękny, drewniany sufit i psa Foresta) i Babcia Bożenka (ta, co ma windę). A oprócz tego, od czasu do czasu, pomaga też Ciocia Gosia i Wujek Łukasz. Taka Rodzina, to skarb.
Powiedziałem, że choruję, opiekuję się Marysią i się uczę, ale to nie wszystko! Wreszcie mam czas na zabawę w domu! Nigdzie nie muszę jeździć, nic nie muszę robić, świetnie się czuję… chwilo trwaj! I jest jeszcze coś…
…w piątkowy wieczór…
…siadam z Mamą przed komputerem i rozmawiamy z Logopedami z Wrocławia!
Logopedzi-Logopedom zaprosili nas do współpracy, do powiedzenia kilku słów o nas i o mojej stronie. Wielkie wyróżnienie i kolejny wpis do mojego CV 😉 Słuchacze słuchają Mamy, a kiedy przychodzi moja kolej, jedyne co do nich mówię, to „nie”, kiedy Mama proponuje żebym coś zaśpiewał.
Nie jest łatwo tak gadać do komputera i pierwsze spotkanie nie należy niestety do udanych. Zżera nas trema i brak doświadczenia, ale cóż, następnym razem będzie lepiej (już jutro!). Pierwsze koty za płoty!
Wczoraj Wrocław, dzisiaj Kraków.
Szkoda, że tylko na skypie. Chętnie odwiedziłbym swoich rozmówców osobiście, ale nie ma lekko! Marysia jest za mała żeby zostać bez Mamy, Kraków za daleko żeby Mama pojechała sama ze mną i z Maniutą, a samochód za słaby i za ciasny żebyśmy pojechali wszyscy. Ale cieszymy się tym, co jest i tym, że gdzieś tam daleko, na drugim końcu Polski, jest ktoś, kto chce nas zobaczyć i usłyszeć.
Pierwsze dwa spotkania już za nami. Dzisiaj było nam już dużo łatwiej. Po pierwsze godzina lepsza, bo środek dnia, a nie pora mojego spania, a po drugie mamy już doświadczenie 😉 A jak oswojony, to i weselszy! Pogadałem, pośmiałem się i pomachałem do swoich słuchaczy. A w zamian usłyszałem wierszyk o tym, jakim jestem dzielnym, fajnym chłopcem i że warto brać ze mnie przykład. Dziękuję bardzo! To była niezwykle miła niespodzianka! Na dzisiaj koniec. Kolejne spotkanie za niespełna tydzień – 4. marca „widzimy się” w stolicy!
Czasem tak jest, że jak się z kimś długo ćwiczy, to nagle ten ktoś staje się Przyjacielem! I tak właśnie jest z nami – ze mną i z Kukaszem. Kilka lat temu trafiłem do niego na rehabilitację na „Polankach”. Ćwiczyliśmy razem przez dwa tygodnie i powiem Wam… było ciężko. Byłem wtedy małym, grubiutkim bobasem, który miał problem prawie ze wszystkim, co wymagało użycia mięśni. Byłem słabiutki i zupełnie bezbronny, a Kukasz się mną zajął.
Tak jakoś wyszło, że mimo płaczu, pracowało nam się dobrze. Potrafiliśmy się ze sobą dogadać, a ćwiczenia przynosiły efekty. Z czasem, dzięki toruńskiej Fundacji „Dorotkowo”, zaczęliśmy ćwiczyć poza murami Poradni Rehabilitacyjnej „Polanki”. Trochę w Sopocie, u Kukasza w gabinecie, trochę u mnie w domu. Zamiast raz na kilka miesięcy przez dwa tygodnie, systematycznie – dwa, trzy razy w tygodniu, miesiąc w miesiąc, rok w rok. Jak się spędza z kimś tyle czasu, to trudno się nie zaprzyjaźnić. Mi się w każdym razie nie udało i bardzo polubiłem tego mojego Kukasza. I jemu też się nie udało! Wpadł jak śliwka i lubi mnie, że ho ho!
Miesiąc temu zaprosiłem go na urodziny. Nie dotarł. Szkoda, bo było fajnie i było mnóstwo jedzenia i dzieci. Nie wpadł wtedy, przyszedł dzisiaj. Od razu czuję się zdrowy! A jak wręcza mi prezenty, to już w ogóle… nawet zapominam, że kiedykolwiek chorowałem.
Jak przystało na rehabilitanta, prezenty które dostaję są jak najbardziej podwórkowe, ćwiczeniowe, usprawniające, wymagające, wspaniałe! Ponieważ zdrowy nie jestem (a jakby tego było mało, do chorych dołączył też Antoś!) i na dwór wyjść nie mogę, szalejemy w domu. A szalejemy tak, jakbyśmy się szaleju najedli. Cała trójka – Antoś, Kukasz i ja latamy po pokoju, rzucamy Brazylijską Strzałą i próbujemy ją odbić, albo chociaż złapać.
Mama osłania Marysię, Tata osłania szkła. Ubaw po pachy! Oprócz strzały dostaję też dziecięce boule, które będę kulał po trawniku i najprawdziwszy latawiec. I serki waniliowe! Kukasz najprawdopodobniej oszalał, a ja najprawdopodobniej oszaleję, jak będę mógł wyjść z tym wszystkim na podwórko.
Dzięki Kukasz! I za prezenty, i za wspaniałą zabawę, i za to, że jesteś.
Witam, Czy mogłabym się Wam jakoś przydać jako modelka? Moje zdjęcia – https://linktr.ee/to_butterfly
iap8yss