Wtorek, 5. maja
W ubiegłym tygodniu pięknie pracowałem na zajęciach z krakowskiej, ale za dużo miałem na głowie, żeby się tym pochwalić. W tym tygodniu szału nie ma… ciągle się rozpraszam i rozglądam na boki, albo pokładam i udaję, że śpię. Nie jest łatwo pracować z takim asem, ale Magda się stara żeby zachęcić mnie do działania.
Słabiej pracuję na zajęciach zewnętrznych, ale za to codziennie pracuję z Mamą w domu! A wszystko zaczęło się od mojego Dziennika Wydarzeń. Wcześniej mieliśmy milion wymówek… brak kolorowej drukarki, brak czasu, brak zeszytu, daleko do fotografa, brak pomysłu, brak wiedzy… generalnie to powodów do niezakładania dziennika mieliśmy wiele, ale po ostatnim szkoleniu z krakowskiej Mama wzięła się za siebie i za mnie, i teraz nie odpuszczamy. Codziennie wklejamy nowe zdjęcie, codziennie je omawiamy i opisujemy. Póki co, zapisujemy tylko krótkie zdania, ale za to dużo mówimy. Mama pyta mnie „kto?”, „co robi?”, „co je?” itp., a ja odpowiadam, choć nie zawsze na temat. Często mam też swoje uwagi, bo wypatrzę na zdjęciu coś ciekawego i koniecznie muszę to skomentować, albo zapytać Mamę „co to jest?”. Czasem oprócz zdjęć wklejamy też bilety (np. bilet z Osady w Sławutowie) albo chmurki, w których zapisujemy coś krótkiego (np. PE, AJA, AJA, UUU…).
Dziennik prowadzę od 24. kwietnia, a to oznacza, że mam już w nim dwanaście wpisów.
Każdego dnia, oprócz wklejania nowych zdjęć, wracamy do tych poprzednich i opowiadamy sobie o tym, co się dzieje. Bardzo to lubię!
Większość zdjęć drukujemy na naszej domowej czarno-białej drukarce, ale czasem, kiedy idziemy do fotografa żeby wydrukować zdjęcia do zalaminowania, do programowania języka, przy okazji drukujemy pojedyncze zdjęcie do mojego Dziennika Wydarzeń. Zdjęcie przy maszynie, z której wypadają moje zdjęcia, to zdjęcie do dzisiejszego dziennikowego wpisu. Mama podpisuje je zdaniem „STAŚ PATRZY.” Czasownik zawsze zapisujemy na czerwono, a całą resztę (w tym przypadku tylko moje imię, na czarno).
Po południu przychodzi do mnie jeszcze Kukasz i to tyle z moich dzisiejszych zajęć.
W środę…
…rano jadę z Mamą do Skarszew. Kiedy tylko dojeżdżamy na miejsce, mówię „do Astola”, bo najchętniej zacząłbym dzień od zabaw z psem. Ale Mama mówi, że do Astora pójdziemy później, że teraz idziemy do Sylwii. Powtarzam jak umiem: „Fylwi” i pnę się na górę, żeby się z nią spotkać. Potem idę jeszcze do Michała psychologa, Magdy logopedy i na samym końcu, razem z Magdą pedagogiem idę na zajęcia do Wiejskiego Zakątka, do „Astola” i „kuika”.
Prosto ze Skarszew jadę do kolejnej Magdy, tym razem na zajęcia z krakowskiej. Kiedy mój paluszek nie chce układać kwadracików w odpowiedniej kolejności, Magda rysuje mu buzię, i oczy, i wtedy, zupełnie niespodziewanie, mój palec bierze się do pracy.
Magda wprowadza dziś coś nowego – analogie. Kładzie przede mną dużą kartkę, na której narysowana jest głowa, noga i ręka, a obok nich odpowiednio – czapka, skarpeta i… puste miejsce. Moim zadaniem jest wybrać właściwy przedmiot, który będzie pasował. Mam do wyboru latarkę, rękawiczkę i lakier do paznokci. Wydaje się, że to łatwe i logiczne, ale niestety wcale takie nie jest. Przynajmniej nie dla mnie, przynajmniej nie za pierwszym razem.
Za to praca na zdjęciach mojej rodzinki wychodzi mi bardzo dobrze:
Dzisiaj na szczęście jest piękna pogoda. Mówię „na szczęście”, bo ktoś nas zastawił pod Magdy pracą i nie możemy wyjechać. Zamiast się złościć, bierzemy wózek i idziemy na spacer żeby załatwić pewną sprawę, o której ciągle zapominamy. Idziemy zarezerwować bilety na spektakl w Teatrze Miniatura. Skoro w końcu udało nam się tu dotrzeć, to od razu rezerwujemy bilety na dwa przedstawienia. W maju pójdziemy na „Błękitną planetę”, a w czerwcu na „Czerwonego Kapturka”. Hip, hip… hurrra!
Skoro pogoda dopisuje, to po powrocie do domu, nadal jesteśmy na dworze, a dokładniej to na balkonie i wysiewamy koperek, a właściwie to ja wysiewam. Sam!
Czas się zbierać i jechać po Antosia. Na 17:00 musimy zdążyć na nasze zajęcia na koniach, a muszę jeszcze dojechać z Wrzeszcza do Gdańska Głównego (po Antosia), z Gdańska Głównego na Przymorze (po Tatę) i z Przymorza do Oliwy (na konie). Wszędzie daleko, a pora taka, że akurat wszyscy gdzieś jadą. Ufff… zdążyliśmy! A już jutro o moim popisie w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, czyli spontanicznym liczeniu od 1 do 3 zupełnie nie w porę 😉
Ach Staszku 🙂 Bardzo dzielny,radosny i wytrwały z Ciebie chłopczyk. Dziękuję za ten piękny uśmiech na zdjęciach od razu milej i weselej. Buziaki od Klaudii