W przerwie między świętami, a Sylwestrem po raz kolejny potarłem lewe oczko wołając: „Ał! Boli! Uderzyłem w oczko!”. Zwykle, kiedy tak mówiłem, Rodzice brali mnie na kolana, przytulali, zaglądali w oko, które wyglądało zupełnie normalnie, dawali buziaka i było po sprawie. Ale nie tym razem… w końcu Mama zaczęła pilnie słuchać i pilnie obserwować. I wiecie co wypatrzyła i wysłuchała?
- po pierwsze ból zawsze atakuje to samo lewe oczko,
- po drugie nie jest związany z żadnym uderzeniem, podrapaniem, czy wpadnięciem czegoś do środka,
- po trzecie mój alarm powtarzam od kilku tygodni (mniej więcej od początku grudnia), co drugi dzień,
- po czwarte oczko boli niezależnie od tego, co akurat robię,
- po piąte oczko lewe wygląda zupełnie normalnie, tak jak prawe,
- po szóste do tej pory nikt nie brał tego na poważnie!
Jak już Mama zdała sobie z tego wszystkiego sprawę, przestraszyła się nie na żarty. Bo skoro boli, a nic nie widać na zewnątrz, to może boli gdzieś pod spodem? A jak boli gdzieś pod spodem, to może dzieje się tam coś strasznego, takiego naprawdę strasznie strasznego? Może rośnie guz okropny, co chce zjeść moje oko? Wróg straszliwy, którego niełatwo jest pokonać? Potwór potworny z czterema głowami?Najprostszym sposobem żeby to sprawdzić jest pójść do okulisty. Gdyby żyła moja Prababcia Lusia (ta, od Dziadka Staszka, po którym dumnie noszę swe imię), problem by nie istniał, bo jako, że była okulistą, zbadałaby mnie od ręki. Jednak Prababci nie ma już od wielu lat, więc musimy poradzić sobie sami. W „Poradni zeza i niedowidzenia” mam termin na… sierpień. Za długo, żeby czekać! Tata dzwoni do okulisty na Wałową i tam dostaję termin na kwiecień. Też za późno. Na szczęście od pediatry dostaję skierowanie na CITO. To powinno przyspieszyć już sprawę. Jednak jak na złość, teraz nie możemy się nigdzie dodzwonić – albo zajęte, albo nikt nie odbiera, ani pojechać – bo auto zamiast pod domem, stoi w warsztacie. Ciocia Anetka dowiaduje się, że w Akademii Medycznej mogą mnie przyjąć w piątek, ale do piątku też daleko, zwłaszcza że strach jest coraz większy. No i w przypadku skierowania na CITO nie ma rejestracji na jakąś konkretną godzinę. Trzeba przyjść i czekać, czekać, czekać, aż wszyscy wejdą, wyjdą i pójdą, i lekarz będzie miał czas dla mnie. A czekać, czekać i czekać z dwójką dzieci, nie wiadomo ile, nie jest łatwo.
W końcu trafiamy na prywatną wizytę na ul. Chrzanowskiego w Gdańsku. Przyjmuje mnie przefajna dr Wawak. Po pierwsze ma super podejście do dzieci, więc bez problemu poddaję się wszystkim badaniom i zabiegom. Po drugie, co jeszcze ważniejsze, bada mnie bardzo dokładnie. Co rusz zakłada różne maszyny na swoją głowę i zagląda w moje oczy, świeci światełkiem, patrzy przez szkiełka, wyświetla obrazki na monitorze, a ja znajduję ich odpowiedniki na trzymanej w ręce karteczce. Na koniec pierwszej części wizyty zakrapla mi oczy i obiecuje, że jak wrócę po 40 minutach ze źrenicami jak spodki, to będzie Peppa! W poczekalni nie jest źle. Są książeczki, naklejki, które rozdaję wszystkim czekającym na wizytę, lalka z super zestawem ubrań, książeczki, no, a jakby tego było komuś mało, to jest jeszcze Mama i Dziadek. Czas szybko mija i znów jestem w gabinecie. Pani doktor zagląda pod moje oko i widzi, że nic złego się nie dzieje! To, co spędzało Rodzicom sen z powiek, nie istnieje! Nie ma żadnego potwornego potwora, żadnego guza, co chce zniszczyć oczko, nic, czym można by było się martwić.
Ale żeby nie było, że przyszliśmy tak zupełnie bez sensu, to tak całkiem idealnie to też nie jest. Po pierwsze okazuje się, że…
- Mam zapalenie spojówek. Dla Rodziców nie było ono widoczne, bo oczy nie ropiały i właściwie to nie były nawet zaczerwienione. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Od dziś przez 7 dni będziemy zakraplać oczy 4 razy dziennie.
- Mam całkiem niezłą wadę wzroku. Po +4 na każde oko (nadwzroczność). Być może stąd się wziął mój ból oczka? Oczy, które słabiej widzą mogą boleć, bo ciągle muszą pracować, ciągle szukać ostrości, ciągle robić coś, żeby lepiej widzieć.
- Będę nosił okulary! Po +1,5, a do kompletu na każde oko elegancki cylinder – 0,5.
No, ale żebyście tak się tymi okularami nie martwili, to powiem Wam, że ja też się nimi nie martwię! Adaś nosi okulary i Wojtuś też nosi. I Mati i Kasia. I Jasiek, i Amelka. I Olo i Mateusz. I Babcia Tesia, i Babcia Bożenka, i Ciocia Gosia, i Wujek Lucas, i Wujek Łukasz, i Wujek Robert, i Ciocia Ania, i Wujek Michałek, i całe mnóstwo moich znajomych i przyjaciół (nie sposób wszystkich wymienić). I skoro oni wszyscy noszą, to ja też będę nosił. I będzie fajnie. Pozostał mi tylko wybór odpowiednich szkieł i oprawek, ale o tym napiszę Wam następnym razem.
PS Zaczął się nowy rok kalendarzowy, a wraz z nim kolejna szansa na podzielenie się ze mną 1% podatku. Jeśli macie ochotę wesprzeć mnie w codziennym pokonywaniu trudności, jeśli chcecie pomóc mi rozwinąć skrzydła, jeśli zależy Wam na moim rozwoju i dążeniu do samodzielności, zachęcam Was z całego serca do wypełnienia formularza PIT i przekazania mi 1%:
Numer KRS: 0000037904
Wnioskowana kwota: Kwota 1% obliczonego podatku (zaokrąglona)
Cel szczegółowy 1%: 19237 Bachnik Stanisław
Za każde wsparcie dziękuję z całego serca!