Ciach, ciach bananie!

Z okazji braku okazji, Tata postanowił dać mi odpocząć od modyfikacji i kombinacji wszelakich i zamiast pomieszać mi jogurty, daje mi na śniadanie wielki kubełek mojej ulubionej malinowej Jogobelli. Tata na medal!

Zaraz po śniadaniu jedziemy do kościoła. Podczas pierwszej części, kiedy jest śpiew i muzyka, jesteśmy wszyscy razem.Kiedy nadchodzi druga część, ku mojej rozpaczy, zamiast lekcji Odkrywców, jest dziś niespodzianka z okazji zakończenia semestru – wyjście na lody. Zamiast radośnie pobiec ze wszystkimi dziećmi, lamentuję na schodach. Naprawdę wolałbym się uczyć w salce jak prawdziwy uczeń, zamiast latać po lodziarniach. Kiedy w końcu zmieniam zdanie i doganiam z Tatą Odkrywców, oni (w tym Antoś i Marysia), kończą już swoje porcje. Wobec tego postanawiam obejrzeć wystawę sklepu z zabawkami (który znajduje się tuż obok lodziarni). Sklep zamknięty, w sklepie Psi Patrol… co robić? Tata namawia mnie do powrotu i wyciąga swoją rękę żeby złapać moją, a ja robiąc unik, uderzam nosem w szybę. Z przeciętą wargą ląduję Tacie w ramionach. Dziś wszystko poszło nie tak. Oczywiście, tylko z mojego punktu widzenia, bo pozostali Odkrywcy cieszą się bardzo, że zamiast lekcji jest wypad na lody. Dzisiejsze kazanie jest m.in. o zmianach, a ja tych zmian bardzo nie lubię. Wolę, jak wszystko jest stałe, przewidywalne i bezpieczne. Stąd pewnie moje zamiłowanie do słoiczkowych obiadków, konkretnych serków, jogurtów i kaszek. Znane jest lubiane. Znane jest bezpieczne. Nieznane wzbudza niechęć, strach, a nawet odrazę. Warto to jednak zmienić, otworzyć się na nowe i tym samym ułatwić życie sobie i innym. Sprawić, że po pokonaniu własnych słabości, niemocy i strachu, będzie ono łatwiejsze, ciekawsze, pełniejsze i przyjemniejsze.

Po nabożeństwie jest czas na ciastko i kawę w kawiarence. Dla mnie, Mama zabrała „ciastko” z domu – naleśniki ze słoika, pojemnik nabity amarantusem, prosem, gryką i nasionkami chia oraz kiść małych bananów. Niestety nie jestem w dobrym nastroju. Zamiast świętować, wolę wrócić do domu. Zamiast po kościele jechać na plażę, wolę wracać do siebie.

Mama rusza do domu. Odwozi Tatę, Marysię i mnie, a sama, tzn. razem z Antosiem i z Figą za chwilę pojedzie na Wyspę Sobieszewską. Jednak przed wyjazdem chce mi jeszcze przygotować bananowe zadanie domowe. To akurat dobry moment, bo jestem już głodny i wzrokiem wypatruję żółtego przyjaciela o podłużnym, zagiętym kształcie. Niestety wciąż czuję zderzenie się z witryną i oznajmiam, że zamiast banana, muszę zjeść zimny jogurt. To na pewno pomoże ukoić mój ból, a rozcięta warga szybciej się zagoi. Tata podaje mi dużą Jogobellę, a ja oczywiście szybko korzystam z danej mi ulgi i zajadam ją prosto z kubełka.Mama nie jest zadowolona. Chciałaby żeby inni robili mi równie dużo psikusów, co ona, żeby swym działaniem, zdjęli z niej trochę ciężaru. Skoro jednak tak się nie stało, sama dosypuje mi garść amarantusa i prosa do mojego jogurtu. I to właśnie wtedy, kiedy ja jej pomagam i zapinam Fidze smycz. Bardzo brzydko!Nieświadom niczego, zaczynam jeść, jednak równie szybko, co zacząłem, przestaję. Mama zepsuła jogurt. Kulek jest za dużo i są niedobre. Wszystko zniszczone. Trzeba płakać.Mama rusza z Antosiem i z Figą jadą na plażę i do lasu, a my zostajemy z Tatą. Żeby ukoić mój ból, utulić mój płacz i przede wszystkim ułatwić sobie życie, Tata daje mi nowy malinowy jogurt, który w magiczny sposób sprawia, że wszystko staje się znowu piękne i wspaniałe. Skoro zjadłem tyle jogurtów, mogłoby się wydawać, że wszystko już stracone, że nie da się już pokroić bananów, którymi miałem się zajęć na głodnego. Jednak prawda jest taka, że gotować bardzo lubię, także czy głodny, czy najedzony, mogę gotować zupę, piec ciasto, czy nawet siekać banany. Niestety, Tata, że tak powiem, nie skumał, jakie jest nasze, a właściwie moje zadanie. Myślał, że to on ma kroić banany i odrobił za mnie moją pracę domową! Także jest, co jest. A co jest? Zobaczcie sami!

Wraca Mama, Antoś i Figa, i siadamy do obiadu. Dzisiaj wyjadamy to, co jest w lodówce, także każdy je coś innego. Mi akurat przypadł żółty obiadek BoboVita. Idealnie. Mama oczywiście czaruje, dosypuje i miesza. Tym razem nasionka chia, które dostaliśmy w piątek od Cioci Gosi.Choć są widoczne i Mama się trochę obawia, że odmówię jedzenia, zaraz wszystko wypluję i zacznę płakać, ja niczego nie zauważam i zjadam całą porcję.W trakcie obiadu, Mama proponuje mi, żeby dorzucić jakąś kuleczkę z jej przenośnego narzędzia tortur. Kręcę i mieszam, i w końcu wybieram… kuleczkę prosa. Nie cieszcie się jednak na zapas. Zamiast wrzucić ją do miseczki, wrzucam ją Fidze do pyska. W czasie obiadu rozmawiamy o tym, że niektóre z tych kuleczek, zjadłem już w obiadku lub naleśnikach, ot choćby dwa dni temu u Cioci Gosi. Mama nazywa je i pokazuje jak wyglądają. Przypomina mi również, że był taki czas, kiedy jako mały, półtoraroczny chłopiec, zajadałem je w przygotowywanych przez Mamę mieszankach. Mama wciąż ma nadzieję, że ten czas jeszcze wróci i z ochotą będę zajadał wszystko, co mi zaproponuje. Póki co jednak, tylko małe kroczki, tylko po kryjomu. Po skończonym obiedzie, Mama wyciąga aparat i pokazuje mi, co dzisiaj zjadłem, co było w moim obiadku, czego nie zauważyłem i nie wyczułem. Powiem Wam, że jestem z siebie dumny. Cieszę się bardzo, że tego dokonałem.

Po kolacji sięgam po deserek. Tata mnie zagaduje, a Mama, tak jak w piątek w Skarszewach, dorzuca do Tutti, Bio Serek Pilos. Zjadam wszystko jak się patrzy.Teraz Taty kolej na kombinowanie. Szykuje mi dokładkę. Przerzuca resztę Pilosa do pustego już opakowania po Tutti. Jednak kątem oka zauważam, że coś tam kręci, także kiedy stawia mi podróbę przed nosem, oświadczam, że już się najadłem i wstaję od stołu.Na kolację Mama szykuje okropną kaszkę stworzoną z koziego mleka, owsianki BoboVita i czterech łyżeczek „Bio kaszki 5 zbóż” od HELPA. Z ufnością prowadzę pierwszą łyżeczkę do buzi i tu następuje przykre rozczarowanie. Przygotowana przez Mamę kolacja jest naprawdę niesmaczna. Być może dlatego, że kaszka 5 zbóż powinna zostać wcześniej zagotowana, a Rodzice dosypują ją do ciepłego mleka licząc na to, że pokona swą naturę i jednak się rozpuści. A może dlatego, że faktycznie ma nieco inny smak? Przecież wszystko, co smakuje inaczej niż to, co znam i lubię, jest niedobre. Mimo wszystko, Mama się nie poddaje. Recytuje wymyślony na poczekaniu wierszyk: „To nie głupota, otwórz proszę wrota!”, a ja otwieram paszczę. Najpierw z wierszykiem, potem bez wierszyka, jednak cały czas karmiony. Tak musi być, kiedy nie czuję się do końca bezpiecznie. Ostatecznie zjadam pół porcji.To tyle Kochani! Miłej nocy! Miłego tygodnia!


Jeden komentarz do wpisu “Ciach, ciach bananie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *