Budzik budzi Tatę… dokładnie tak jak wczoraj, tylko pół godziny później. O 8:30 zaczynam spotkanie z Ciocią Mariolą (czyli koleżanką z Mamy pracy), która jest logopedą. Spędzamy razem pół godziny. Ciocia masuje moje policzki i zagląda do mojej buźki. Dostajemy też kilka wskazówek odnośnie masażyków.
Praca domowa:
- pod moją brodą, tam gdzie jest miękko, Mama ma położyć swój palec i delikatnie naciskać lub robić kółeczka;
- masować mi policzki od kącików ust w stronę uszu – uśmiech Clowna i z powrotem robiąc mi z ustek dziubek;
- szczoteczką silikonową (np. Canpol Babies lub BabyDream) lub palcem robić masaż dziąseł zgodnie z kierunkiem wzrostu ząbków, czyli na szczęce masaż w dół, a na żuchwie masaż w górę (jak przy szczotkowaniu);
- kupić gazę w aptece (albo gotowy siateczkowy gryzak), wypełnić dużym, miękkim owocem lub ugotowanym warzywem i podawać mi do gryzienia (nie zostawiać mnie samego, pilnować, aby przysmak nie przeskoczył w całości z gazy do buzi).
Po zajęciach z Ciocią Mariolą, zaczynam ćwiczenia, które są coraz trudniejsze. Tutaj też dostaję zadanie do wykonania w domu: mam klęczeć w poprzek Mamy nogi, z jednej strony opierając się na dłoniach z drugiej na kolanach. Mama kołysząc swoją nogą, ma przenosić ciężar mojego ciała, z moich rąk na nóżki i z powrotem. Wszystko po to, aby wzmocnić moje ręce.
Wracamy do domu, ale tylko na chwilkę, ja w zasadzie nawet tego nie zauważam, bo dalej śpię w foteliku. Znów gdzieś jedziemy. Tym razem do pani doktor, żeby mnie zbadała, bo miałem ostatnio gorączkę i katarek. Pani doktor przyjmuje mnie z uśmiechem i dokładnie bada. Bardzo ją lubię 🙂 Mam brać kropelki na katar, robić inhalacje z soli fizjologicznej, a w razie gorączki – czopek.
Przed 14:00 jadę na kolejną rehabilitację. Ćwiczy mi się dobrze, bo to moja ulubiona pani Danka, z którą ćwiczę już od kilku miesięcy. Na zajęciach pojawiła się nowa zabawka, która bardzo mnie zainteresowała.
Ostatni punkt dzisiejszego programu to wizyta w przychodni „Polanki”. Za chwilę będę miał USG główki. Czekam na swoją kolej, a do przychodni przychodzi nastolatek, który tak jak ja, ma zespół Downa. Jest tu ze swoim Tatą, który od razu rozpoznaje we mnie bratnią duszę, uśmiecha się i zagaduje, a potem kiedy mijamy ich, jadąc samochodem, macha do nas przez okno 🙂 Rodzice dzieci z zespołem to naprawdę przesympatyczni i pogodni ludzie, ja przynajmniej tylko takich spotykam. No, ale czekam sobie na badanie…
Moja kolej, więc wchodzimy. Pan doktor nakłada mi żel na włosy, żebym wyglądał bardzo modnie, a potem za pomocą specjalnej kamery zagląda mi przez ciemiączko do środka głowy. Sprawdza, czy mam w środku olej, czy siano 😉 Oczywiści, że olej! A poza tym sprawdza, czy torbielki, które były widoczne na USG kilka miesięcy temu nadal tam są… no i niestety są. Chociaż nie wiem, czy niestety, bo pan doktor mówi, że nie ma się czym martwić. Więcej dowiemy się, jak będziemy na kontroli u pani neurolog.
Aj i jeszcze jedno! Dzisiaj po raz pierwszy od chyba kilku miesięcy kulałem się sam (bez pomocy) z brzuszka na plecki i to aż cztery razy pod rząd! Zuch Staszek-Fistaszek, to ja! Hiphip hurra!