Już jest czwartek, czyli przedostatni dzień turnusu. Rehabilitację zaczynam w towarzystwie Mamy, ale mniej więcej w połowie zajęć Mama musi wyjść, bo próbuję do niej uciec. Skutecznie. Uciekam i kładę się Mamie na kolanach. Miło nam tak bardzo, ale w sumie nie po to tu przyszliśmy. Turnus się kończy, a ja nadal nie potrafię (a może tylko nie chcę) usiąść ze stania jak człowiek. Rzucam się pupą w nieznane i liczę na to, że podłoga jest blisko.Zaraz potem pakujemy się na ostatnią już hipoterapię. I po raz pierwszy płaczę w czasie jazdy na koniku. Jednak to nie wina Okrzemka na którym jeżdżę, tylko mojej lewej, dolnej czwórki. Pcha się strasznie, już czuć ją pod dziąsłem, już widać, już prawie się przebiła.Hipoterapię mamy Turzu, jakieś 15 km od Skarszew. Zaraz po zajęciach pakujemy się do auta i wracamy na muzykoterapię.Zajęcia z p. Mateuszem są moje najulubieńsze. Nie dość, że jest dużo dzieci, to jeszcze jest dużo instrumentów. No i oczywiście p. Mateusz z gitarą 🙂 I mimo, że wie, że popsułem już jedną gitarę, to pozwala mi pograć na swojej. Zresztą p. Mateusz powiedział, że tamta gitara była już pęknięta, więc to nie do końca moja wina, że się połamała. Ufff.
Muzyka znowu kończy się później (bardzo mnie to cieszy!), więc bez przerwy i bez drugiego śniadania idę na zajęcia do p. Patrycji. Czas na spotkanie na łące 🙂
Jeszcze tylko hydroterapia i zaraz pójdę na drzemkę.
Jeszcze zjadam mój miks owocowo-marchewkowo-zbożowo-jogurtowy i na wózkowym spacerku zasypiam. Po 1,5 godzinnej drzemce budzę się, żeby pójść na zajęcia z logopedą.
Po drzemce mam zajęcia z logopedą…
No i tyle na dzisiaj. Z zajęć z psychologiem uciekłem. Wagarowicz ze mnie 😉