Im więcej się dzieje, tym mniej mam czasu na pisanie, a że ciągle się coś dzieje, to sami widzicie… Po ciężkim tygodniu zbieram jednak siły i piszę, bo wiem że czekacie. Zresztą dzielenie się z Wami moim przeżyciami też jest przyjemne. Żyjemy w symbiozie 🙂
Ostatnio byłem tu we wtorek. Zaczynam więc od środy. Hmmm, co ja takiego robiłem w środę? Ha! Już wiem. W środę miałem duże luzy. W OWI spotkałem się z psychologiem. Pani Asia miała dla mnie pudełko pełne skarbów, ale ja upatrzyłem sobie coś lepszego – wielkiego, pluszowego psa. Znalazłem go na końcu sali i z ledwością przytaszczyłem (idąc na dwóch nogach) go do pani, żebyśmy mogli się nim pobawić. Potem pojawiło się jeszcze więcej psów. Małe, duże, kolorowe i czarno-białe, miękkie i twarde, puchate i krótkowłose. Układaliśmy psy na platformie, merdaliśmy ich ogonkami – czyli bujaliśmy ogonek paluszkiem i wydawaliśmy śmieszne dźwięki (bardzo mi się to spodobało). Bawiliśmy się też piłkami. I one też były różne. Małe, duże, kolczaste i gładkie, kolorowe, twarde i miękkie. Piłki wkładaliśmy do skrzyni. W sumie to ja dzisiaj poprowadziłem zajęcia, a p. Asia ładnie ze mną pracowała 😉
Po ćwiczeniach pojechałem odwiedzić mojego kumpla Mateuszka. Fajnie nam się razem bawiło 🙂
Wracając od Mateuszka oczywiście zasnąłem, a jak po dwóch godzinach wstałem, to w domu czekała na mnie niespodzianka – Ciocia Gosia!
W czwartek…
…miałem calusieńki wolny dzień i spędziłem go na bumelowaniu. Dopiero wieczorem wynurzyliśmy się z domu i ruszyliśmy w kierunku Manhattanu (takiego we Wrzeszczu, a nie w Nowym Jorku) na konferencję i warsztaty zorganizowane przez Akademię RodziceMalucha.pl w Gdańsku. Zaczynało się o 19:00, ale my przyjechaliśmy wcześniej żeby obejrzeć wszystkie stragany. Zobaczcie kogo spotkałem przy pierwszym z nich… poznajecie tego gościa po lewej? Tak, tak to fizjoterapeuta Paweł Zawitkowski. Świetny z niego koleś. Od razu przypadł mi do gustu i kiedy wziął mnie na ręce, nie chciałem już wracać do Mamy. Serio. Siedziałem u niego już dłuższy czas, a on na to, że niestety musi mnie oddać, bo musi iść na swoje stoisko. Mama wyciąga ręce, a ja „ne” i przytulam się do mojego nowego kumpla.
Wędrujemy na stoisko ze zdrową żywnością. Mama częstuje mnie chrupkami i suszoną morelką. Oczywiście „ne”, odpycham jedzenie ręką i się złoszczę. Niech Mama sama sobie je. I rzeczywiście, zjada ze smakiem. Już prawie 19:00 pora iść na pierwszy wykład, a tymczasem pojawia się Ciocia Asia i Ciocia Edytka. Niestety bez Amelki i Majki.
Słuchamy wykładów o jedzeniu, o wodzie, o ruchu (tu mój faworyt – Paweł Zawitkowski), o mówieniu (i teraz klops, bo p. Marta z Centrum Terapii Logop, mówi, że jak dziecko nie przeżuwa, to nie będzie dobrze mówić, i Mama już mi na 100% nie odpuści, choćbym miał głodować – albo gryzienie, albo „do widzenia”). Z wykładów z psychologiem uciekamy. Nie z niechęci, ale z braku sił – moich sił. Przez całą przerwę przemierzałem korytarz na dwóch nogach i w czasie wykładów też ciągle wędrowałem. Zaglądałem za parawan, gdzie panie mogły przymierzać biustonosze (a może to były czapki dla bliźniaków?)…
…i bujałem rzędy biustonoszy wiszących na wieszaczkach (świetna zabawa, polecam), wywaliłem statyw z mikrofonem (a ponieważ mikrofon był włączony, to narobił wielkiego huku), bawiłem się z nowymi koleżankami i kolegami (a wśród nich byli moi wierni fani, których serdecznie pozdrawiam), i z moją koleżanką Malwinką (która przyjechała z Ciocią Anią), z zainteresowaniem słuchałem wykładów…
…i oglądałem wyświetlane filmiki, grałem na żaluzjach (szarpałem je tak, jak król rocka szarpie struny gitary). Ach i ciągle pokazywałem rączką lampy, nazywając je po imieniu. Wychodzi mi prawie „lampa”. Znalazłem też pod ścianą małą butelkę z wodą mineralną i zostawiłem ją tuż obok p. Pawła, który o mało co się o nią nie przewrócił. Taki ze mnie psotnik, figlarz. Ponieważ p. Paweł jest fajny, to wcale się nie pogniewał. W sumie to się bardzo przestraszył, bo myślał, że to mnie rozdeptał, a nie butlę. A na koniec jego wykładu wdrapałem się na niego żeby się trochę pobawić i poprzytulać.
Jeszcze więcej zdjęć i jeszcze fajniejsze znajdziecie na stronie Akademii Rodziców Malucha 🙂
Ciocia Edytka i Ciocia Asia tak zagadały p. Pawła opowiadając o paczce naszych zespołowych Maluszków, że postanowił jeszcze do nas przyjechać. Do nas, dla nas. Super fajosko!
Wracam z Mamą na piechotkę, idziemy sobie powoli, po ciemku, a Mama po cichu liczy na to, że zasnę, skoro taki zmęczony byłem pod koniec konferencji. Guzik. Nie dość, że nie zasypiam, to jeszcze się rozbudzam. Sasasa.
A dziś już piątek…
…hip hip hurrra! Lubię piątki, bo zaraz po nich jest weekend i przez dwa dni mam Mamę, Tatę i Antka przy sobie (chociaż Mama to żadna atrakcja, bo i tak zawsze jest ze mną). Ponieważ śpię dzisiaj wyjątkowo długo, to Tata zawozi rano Antka do przedszkola. Gdyby tego nie zrobił, ja bym go zawiózł razem z Mamą, ale wtedy musiałbym wcześniej wstać. A tak wysypiam się, najadam i kiedy Tata wraca z przedszkola, jestem gotowy do drogi. Jadę po Szymcia i ruszamy…Trochę spóźniony wpadam do p. Patrycji.Ćwiczymy dziś dmuchanie. Największe wrażenie robi na mnie ten fikuśny gwizdek, co się tak roluje i prostuje. Wiatraczki też są fajne. Dostałem jeden od Mamy w środę (sam go sobie w sklepie upatrzyłem, wyjąłem z wiadra i namówiłem Mamę żeby go kupiła) i teraz próbuję w niego dmuchać, a właściwie dmucham, tylko że nie tak mocno jak trzeba, więc jak Mama nie pomoże, to się nie zakręci. Próbujemy też jeść. Ciasteczka, paluszki, same rarytasy, tyle że nie dla mnie. Mogę karmić panią, mogę karmić lwa, ale sam jeść nie będę.
Nawet nie dam im szansy! Tak bardzo protestuję, że nawet mówię prawdziwe „nie” i „yyym”, a do tego kręcę głową i odpycham rączkami. W ogóle to jestem dziś bardzo rozgadany, bo podczas dzisiejszych zajęć mówię też „tak”. Niestety nie na jedzenie.
Kolejne zajęcia mam z p. Gosią, która ma dziś urodziny. 100 lat, 100 lat!
Chwila przerwy na nowym dywanie, wśród nowych kolorowych poduszek. Zjadam drugie śniadanie i idę na ostatnie już dzisiaj zajęcia – do p. Kasi. Ostatnio uczyłem się prasować. Teraz przyszła pora na pranie, zmiatanie i zaparzanie herbatki. Mama będzie miała we mnie wielkiego pomocnika.
Odwożę Szymka, odwożę Ciocię i na chwilę jadę do domku. Obiadek, wizyta w kibelku (tam gdzie król chodzi piechotą, tam i ja idę na dwóch nogach) i właściwie już muszę wychodzić. Dzisiaj mam pierwszą od wakacji hipoterapię. Choć chodzę na nią w Gdańsku, to zawdzięczam ją Skarszewom i najfajniejszej p. Agnieszce. Jeszcze raz wielkie dzięki!
Jestem super taxi. Do Skarszew zabrałem Szymka, na konie zabieram Mateuszka. We dwóch jedzie się fajniej. Przychodzimy na miejsce i okazuje się, że będę jeździł z Bogusią – koleżanką Mamy z hiszpańskiego. Klawo 🙂 Na początku się trochę stresuję i prężę i wcale nie chcę siadać na koniu – dziwne, bo w czasie wakacji nie chciałem z konia schodzić. Może się jeszcze przekonam. W każdym razie wszyscy się bardzo starają żeby mi się spodobało. Śpiewają, pokazują kolorowe chustki i robią „a kuku”. Mati póki co też nie bardzo się cieszy z jazdy. Ale nic to, pierwsze koty za płoty!
Na zakończenie miłego dnia, miły wieczór. Kąpiel z Mamą i z bumbelmatą, wody mam po pachy, chlapię na wszystkie strony i co chwilę zanurzam dziób w wodzie. Uwielbiam to!
Ale miałeś szczęscie, Stasiu. Na wykład do p. Zawitkowskiego to i ja bym chętnie poszła, bo to nie byle kto. I gratuluję, że tego psiaka już tak całkiem idąc na nóżkach przytargałeś. Jesteś super zuch, że robisz takie postępy! Pozdrowienia dla rodziców i Antosia 🙂
Oj tak! Szczęście miałem wielkie, ale i p. Paweł miał szczęście, że mógł poznać mnie 🙂
Pozdrawiam cieplutko!