Znowu mam zaległości, ale to nie moja wina, tylko Mamy. Mama wyjechała na kolejne szkolenie z Dorotkowa, a bez Mamy… wiadomo, jak bez ręki.
W środę…
…mkniemy do Skarszew. Tym razem zamiast trzech Sal Doświadczania Świata mam jedne zajęcia z p. Sylwią……jedną długą przerwę i jedne zajęcia z p. Kasią, na których utrwalam znajomość koloru niebieskiego. Idę jak burza! Serio, wszystko już wiem! Kolor niebieski rozpoznaję na przedmiotach i na obrazkach, więc już niedługo zamiast kolorów, będę wałkował matematykę.
Na koniec zajęć mam zawsze nagrodę, ale p. Kasia jest bardzo sprytna i mimo, że jest to nagroda, zawsze próbuje coś przemycić. I tak, teraz w ramach nagrody, pieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony się bawię, a z drugiej – układam dwuelementowe puzzle.Ostatnie zajęcia to Wiejski Zakątek. Po drodze znajduję małego gryzonia. Niestety nie jest zbyt ruchliwy.Z p. Magdą dalej pracujemy nad rozróżnianiem miejsca zamieszkania i sposobami poruszania się wybranych zwierząt. Te, które rozpoznam jako pływające przyklejam do wielkiej kartki.
Jednak Wiejski Zakątek nie byłby Wiejskim Zakątkiem, gdybym nie przywitał i nie nakarmił mieszkających w nim zwierząt.
Ze Skarszew wyjeżdżam w pośpiechu (jak to w każdą środę) i jadę na Metodę Krakowska z Magdą. Jakoś nie jestem dziś w nastroju do wykonywania Magdy poleceń i po raz nie wiem który, udaję, że nie wiem co do mnie mówi.
Kilka chwil w domu i znów trzeba ruszać w drogę. Odbieram z przedszkola Antosia i razem jedziemy na konie. Dzisiaj mam jeździć sam, ale nie jestem w formie i zamiast siedzieć elegancko jak najprawdziwszy gaucho, uciekam ile mogę. Chyba strach przed samodzielną jazdą każe mi uciekać. No bo jak tu się nie bać? Koń duży, silny i szybki, ja niby silny i szybki też, ale jednak dość mały. Poza tym nie znam języka „koniowego”, więc nie wiem jak się do niego zwracać. A nawet jakbym wiedział, to przecież nie mam gwarancji, że koń się mnie posłucha i nie pojedzie w siną dal. Nie, nie, samodzielną jazdę trzeba jeszcze odłożyć, poczekać aż się wszystkiego nauczę i urosnę. Może za tydzień.
W czwartek obchodzę 32-gi miesiąc!
Aby to uczcić, jadę na zajęcia do Skarszew, jak to zwykle mam w zwyczaju. Zaczynam od najulubieńszej muzyki z p. Mateuszem……a potem idę pracować z p. Patrycją. Zupełnie zapomniałem, że mam ćwiczyć jedzenie i nic ze sobą nie wziąłem. Żadnych ziemniaków, kurczaków, brokułów, marchewek, pieczeni, tortów. Nic. Zamiast gryzienia, ćwiczymy więc mówienie. Pani Patrycja mówi, a ja powtarzam. Serio! Pani mówi, ja powtarzam, pani mówi, ja powtarzam. Na razie są to krótkie rzeczy, pojedyncze sylaby, np. „wu”, „wa”, „wi”, „we” itp., ale jednak! Słucham, powtarzam, słucham, powtarzam! Ależ jestem z siebie dumny!
W czasie mojej długiej przerwy idę do przedszkola. Coraz bardziej mi się tutaj podoba, ale mimo wszystko, lepiej jest z Mamą, więc kiedy przychodzi po mnie po czterdziestu minutach, pędzę do niej, jakbyśmy się tydzień nie widzieli.Idziemy na logorytmikę. Docelowo zajęcia te będzie prowadził duet – p. Magda i p. Mateusz dla tercetu – dla mnie, dla Nastki i dla Jaśka. Póki p. Magdy nie ma, p. Mateusz radzi sobie sam. I radzi sobie bardzo dobrze. Ciągle wymyśla dla nas wesołe zabawy (np. rośniemy jak kwiatuszki, albo robimy wielkie plakaty), uczy nas nowych piosenek i robi dla nas super relaks. Zasłania wszystkie okna, małą lampkę przykrywa żółtą i czerwoną bibułą – to nasze ognisko, a do tego gra na gitarze. Uwielbiam! Trochę się boję (bo jest tak bardzo ciemno), ale mimo wszystko uwielbiam!
Póki co, na logorytmikę przychodzę tylko ja i Nastka, ale mam nadzieję, że nasz Jasiek w końcu wydobrzeje, wyjdzie ze szpitala i do nas dołączy. Bardzo mi go tutaj brakuje!
Ostatnie zajęcia mam z nową panią pedagog – p. Moniką. Ponieważ za oknami jest jesień, my też pracujemy jesiennie. Zajęcia trwają 45 minut, a ja robię tyyyyle fajnych rzeczy, że hej!
Praca już za mną, więc idę do przedszkola. Za Mamą nawet się nie oglądam. Idę się bawić, śpiewać i spać…Dzień mam bardzo intensywny, ale to nadal nie koniec. Wracając ze Skarszew jadę na Morenę, na „Twórczą grupę wsparcia”. Dzisiaj są zajęcia plastyczne i metodą Papier-mâché robimy wielkiego kaktusa.
Ponieważ kończę dziś 32 miesiące, to trochę Wam opowiem o sobie…
- potrafię powtarzać sylaby.
- chcę być samodzielny! Nie lubię gdy ktoś pomaga mi w ubieraniu się, mimo że nie bardzo udaje mi się zrobić to samemu. Ale się staram i próbuję. Bodziaki, bluzeczki, pieluchę, spodnie, skarpety, buty. Wszystko próbuję sam. Czapę potrafię już od dawna. W sumie to spodnie też czasem sam podciągnę, kiedy nogi są już w nogawkach (np. jak wstanę z nocnika).
- z rozbieraniem jest podobnie. Najchętniej sam! I tak np. kiedy wracamy do domu i Mama mówi „Stasiu, ściągnij buty.”, to ja siadam odpinam rzepy, ściągam i odkładam na miejsce.
- daję buziaki z głośnym cmok! Do tej pory przykładałem tylko usteczka do ust, albo rozdziawiałem buzię. Teraz daję najprawdziwsze i najsłodsze całusy!
- jestem przedszkolaczkiem!
- potrafię i chętnie uciekam z łóżka przez barierkę.
- wspiąć się na palce, wytężyć mięśnie i otworzyć lodówkę (zamrażarkę otwieram od dawna, ale zamrażarka jest niżej i ma mniejsze drzwi).
- sam wynoszę swoje siusiu. Mój nocnik jest wielki, ale ma małą wkładkę. Kiedy zrobię siusiu, a nie ma przy mnie Mamy lub Taty, to ją podnoszę i zanoszę do Rodziców. Kiedy przy mnie są, to tylko podnoszę i podaję.
- bawię się „a ku ku”, mówiąc „a ku ku”.
- nadal jestem niejadkiem i nie chcę próbować nowych rzeczy, ale przedszkole mi służy i raz na jakiś czas skubnę tam coś normalnego.
Prawdziwie męski weekend – idziemy na mecz
Mama wyjechała, a my szalejemy. W piątek jadę z Tatą na rehabilitację do Gdyni. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem takie ćwiczenia, nie licząc jednych zajęć w Skarszewach, które miałem akurat niedawno. Ostatnio pracuję tylko nad głową – zajęcia z psychologiem, pedagogiem, logopedą, a przecież rzeźba też jest istotna. Słyszałem, że pierwsze wrażenie jest podobno bardzo ważne. Co mi po inteligencji, jeśli będę stał z wielkim brzuchem i zapadnięta klatą? Muszę dbać o rozwój całościowy żeby wszystko było na swoim miejscu – rozum, mięśnie i gitara.
W sobotę, po basenie, razem z Tatą i z Antosiem jadę pociągiem do Gdyni na mecz piłki ręcznej. Takie kibicowanie to świetna zabawa. Ja dostaję pompony (takie jakie mają cheerleaderki) i wymachuję nimi ile się da, a Antoś trąbi na trąbie. Tak właśnie robią porządni kibice. Biję też brawo, kiedy trzeba, tzn, kiedy robią to inni, czyli dość często – „nasi” wygrali 24:23. Jednak żeby dobrze się bawić, muszę być przyklejony do Taty. Jak tylko mnie na chwilę puszcza, zaraz zaczynam strasznie się bać i panikować.
Wszystko pięknie i w ogóle kawał fajnej roboty, ale, Mamo Nauczycielko – przewlekamy przez kasztan i liść i robimy co? a nie czego?kaktus, chyba, że nie ma kaktusa.
Pozdrawiam, Magda