Tydzień wakacji i muchy w nosie

Zdążyłem już trochę odpocząć podczas moich zmagań z brzuszkowym wirusem, ale L4, to nie to samo, co wakacje. Prawdziwe wakacje zaczynają się dziś! Hip hip, hurrra! Póki co, mam przed sobą tydzień wolnego. Trzeba korzystać!

Taki był plan, żeby rozpocząć wakacje koncertowo, żeby całą sobotę spędzić we Wielu na „Letnim Falowaniu”. Byliśmy tam w zeszłym roku i było tak fantastycznie, że nie mogliśmy się doczekać tegorocznej edycji. Niestety Antoś rozchorował się na dwa dni przed i dwa dni po, i nasz wyjazd musieliśmy odwołać. Pojedziemy za rok. W piątkę!

Wakacje to czas, który spędza się u Babci, prawda? Prawda! Dlatego w niedzielę odwiedzam z Antosiem i Rodzicami Babcię Asię…u Babci Asi…a w poniedziałek jadę autobusem do Babci Bożenki. Babcia przyjeżdża po mnie rano. Nie zabiera wózka, co bardzo mi odpowiada, tylko razem ze mną, na nóżkach maszeruje na przystanek autobusowy. Zazwyczaj jeżdżę samochodem, więc taka podróż, to dla mnie nie lada atrakcja.

Spędzam z Babcią cały długi dzień, z czego większość czasu na podwórku. Hurrra! Mama odbiera mnie dopiero po południu, kiedy wraca z Antosiem z przedszkola (Antoś zacznie wakacje dopiero w środę).

We wtorek rano…

…też jadę do Babci, ale tylko na chwilę. Mama w tym czasie odbiera z przychodni nowe skierowanie do OWI (strasznie dawno mnie już tam nie było, a jutro idę na kontrolę do pani doktor), zawozi Antosia do przedszkola (ostatni raz w życiu!) i jedzie podpisać umowę z moim nowym przedszkolem (i przy okazji ustalić jeszcze kilka rzeczy). Odbiera mnie wracając z przedszkola, za co śmiertelnie się na nią obrażam. Chciałem zostać u Babci tak długo, jak wczoraj, a to oznacza, że Mama przyjechała po mnie o jakieś 6,5h za wcześnie.Ja i Babcia BożenkaNo ale tak musi być. Po pierwsze dlatego, że Babcia jest trochę zmęczona tym całym dniem, który wczoraj ze mną spędziła, a po drugie dlatego, że dzisiaj mam ostatnie w tym semestrze zajęcia z Magdą nr 2.

Po zajęciach u Magdy zwykle pędzę do domu – jak najszybciej, żeby nie zasnąć w aucie, tylko w łóżeczku. Ale dzisiaj jest inaczej. Za 1,5h mam wizytę w gdyńskim OWI, więc zamiast wracać do domu, idę odwiedzić Prababcię Tesię. Moja Prababcia ma mieszkanie z widokiem na OWI, więc siedzę u niej do ostatniej chwili. Hurrra! Nie wiem, czy wszystkie wnuki i prawnuki tak mają, ale ja uwielbiam moje Babcie, mojego Dziadziusia i moją Prababcię.

Pani doktor dokładnie mnie ogląda, sprawdza czy mam proste plecki i mierzy czy mam równe nóżki. Sprawdza jak chodzę i po raz kolejny proponuje żebyśmy przymierzyli łuski, które pomogłyby w lepszym ustawieniu moich krzywych kolan. Dostaję też skierowanie na fotelik, żebym siedział bezpiecznie i z prostymi plecami.

Prosto z Gdyni jadę po Antosia. Dzisiaj chcemy być u niego wcześniej, ale nie po to żeby go odebrać, a po to, żeby się z nim pobawić na przedszkolnym podwórku… po raz ostatni.

W środę…

…jest pierwszy dzień Antosiowych wakacji. Mieliśmy wielkie plany, ale Mama nie czuje się najlepiej, więc całe przedpołudnie spędzamy w domu. Nie ma spacerku, ale nuda też nam nie grozi…paluszkowe malowaniePo południu, kiedy Mama czuje się już dobrze, jedziemy odebrać Tatę z pracy i razem ruszamy na konie, a zaraz potem na super spacer, na Pachołek. Schodów jest mnóstwo, chyba z 400 i większość z nich pokonuję na własnych nóżkach. A kiedy nie mam już siły, pomaga mi Tata.

Z Pachołka jest świetny widok. Można zobaczyć domy, lasy, morze, a nawet Półwysep Helski (machamy do Nastki, Cioci Ani i Wujka Artura, którzy mieszkają w Chałupach, a których jutro odwiedzimy). Niestety mimo niedawnego remontu, nie wszystko jest tu dobrze zrobione – np. jest bardzo duża przerwa między podłogą, a barierką i między niektórymi szczebelkami. Na tyle duża, że taki szkrab jak ja, mógłby wypaść! A że jestem nastawiony na to, że wszystko „sam i sam, i sam”, to przyjemna wycieczka robi się trochę mniej przyjemna i mniej bezpieczna. Na rękach być nie chcę, za rękę też nie, a samemu mi nie wolno.

Po zejściu z Pachołka mieliśmy kończyć już naszą wycieczkę, ale Antoś zabiera nas jeszcze nad staw, a potem do super szałasu. I w ogóle, to tak powiem szczerze, że wcale nie chce nam się wracać do domu. Jest ciepło, przyjemnie i mimo późnej godziny, cały czas jasno.

W czwartek…

…wstajemy wcześnie rano. Mamy do przejechania z 70km, chcemy uniknąć korków, no i spędzić na półwyspie jak najwięcej czasu. Niestety, muszę Wam się przyznać, że od jakiegoś czasu mam muchy w nosie i strasznie opóźniam nasz wyjazd. Ale o tym za chwilę! Pierwsze problemy pojawiły się wtedy, kiedy dowiedziałem się, że już niedługo będę starszym bratem. Jeszcze nic nie było po Mamie widać, ale ja już czułem, że coś się święci. I choć bardzo się cieszę na przyjście Marysi, to muszę przyznać, że równie mocno się niepokoję. Boję się, że Mania zajmie moje miejsce, że będę średniakiem i nikt nie będzie miał dla mnie czasu, że pójdę do przedszkola, a MOJA MAMA stanie się Mamą mojej Siostry, że Antoś będzie wolał się bawić z Marysią niż ze mną, że Tata zamiast czytać nam wieczorem bajki, będzie usypiał Mańkę, że zamiast jechać do Babci, będę siedział w domu i zajmował się Siostrą, że Babcia i Dziadziuś tak się ucieszą z dziewczynki, że już wcale nie będą mnie zapraszać, że…

A ponieważ mam tyle zmartwień, a jestem taki mały, to te zmartwienia się we mnie nie mieszczą i wychodzą na zewnątrz. Początkowo objawiały się tylko tym, że zrobił się ze mnie synek Mamusi. Cały czas chciałem być z Mamą, Mama musiała mnie karmić, nosić na rękach, przytulać, myć mi zęby… wszystko Mama! Do przedszkola chodziłem, ale już nie tak chętnie jak wcześniej. W domu nadal potrafiłem zająć się sam sobą, ale zdecydowanie wolałem, kiedy zajmowała się mną Mama, a kiedy tego nie robiła, przychodziłem do pokoju, brałem ją za rękę (mówiąc „rękę”, czyt. „daj mi rękę”) i ciągnąc do siebie. A kiedy siadła już na podłodze, to musiała patrzeć na to, co robię (jak nie patrzała, to mówiłem „popatrz”), albo najlepiej się ze mną bawić. A z czasem robiło się coraz gorzej… w sumie to najtrudniejsze czasy nastały, kiedy złapałem mojego wirusa. Ponieważ źle się czułem, Rodzice mi dogadzali… karmili (tym co chciałem i kiedy chciałem), tulili, nosili na rękach, wstawali w nocy. A kiedy już wyzdrowiałem, to oczekiwałem tego samego…, no może poza wstawaniem w nocy. Ale z jedzeniem… to dopiero są kłopoty. Obrażam się na wszystko, czasem nawet na serek waniliowy. Niczego nie chcę jeść, no chyba że ktoś mnie usilnie zachęca i robi z siebie pajaca. Jest przedstawienie, jest jedzenie. A jak ktoś się nie stara, albo stara się za mało, to pokazuję co potrafię – mogę się obrazić, rozpłakać na żądanie, położyć na podłodze, a nawet zsikać w majtki, chociaż już od dawna panuję nad swoją fizjologią. Mogę też wytrzeć smarki w Rodziców, albo w łóżko, rzucić czymś o podłogę, albo… ugryźć, podrapać, czy uszczypnąć. Samodzielne jedzenie w ogóle nie wchodzi w grę… no może poza serkiem, który czasami, w swej wielkiej łaskawości zjem samodzielnie.

Problemy są też z chodzeniem… albo wszędzie chcę sam (tak jak na Pachołku), albo wręcz przeciwnie… „opa” i „opa”, i wcale mnie nie interesuje, że Mama ma zakupy, torebkę, coś tam jeszcze i Maryśkę w brzuchu. Chcę na ręce i koniec. Mama musi dać radę.

No, ale żeby nie było, że taki jestem łobuz, to kochany, słodki, uśmiechnięty i grzeczny też jestem. To się nie zmieniło. Zmieniła się tylko proporcja pomiędzy jednymi zachowaniami, a drugimi, i tak jak kiedyś bycie niegrzecznym było sporadyczne, tak teraz… no cóż, sporadyczne już nie jest. Wygląda na to, że mam mały problem, a razem ze mną ma go cała reszta.

A wracając do naszej dzisiejszej wycieczki… wstaliśmy rano, ale zamiast zjeść ładnie śniadanie i wcześnie wyjechać, urządzam przedstawienie pt. „Nie będę jadł tego jogurtu”. Oczywiście niczego innego też bym nie zjadł. Nie jem, złoszczę się, płaczę, kładę na podłodze, sikam w majty… i tak mija nam godzina. A potem, kiedy jestem już umyty i przebrany, Mama zabiera mnie i Antosia do samochodu. Wtedy humor mi się poprawia, apetyt wraca i jogurt jednak zjadam. Ruszamy!

A w Chałupach, jak zawsze, jest fajnie, a Ciocia ma dla nas mnóstwo atrakcji! Wypad na plażę, kąpiel w otwartym morzu (nie w zatoce)…

…przepływka rowerem wodnym…

…wieczorny spacer wzdłuż zatoki…Zatoka Pucka…skoki na trampolinie! Żyć, nie umierać! A jakby tego było mało, to jeszcze zaprasza nas, żebyśmy zostali na noc, a do Gdańska wrócili dopiero po śniadaniu. Szkoda tylko, że Nastka nie czuje się najlepiej i nie może w tym wszystkim z nami uczestniczyć.Staszek i NastkaZa wszystkie wspaniałości dziękuję ze wszystkich sił Cioci Ani, nowej Cioci Paulinie (to na jej wodnym rowerze śmigaliśmy wokół Przystani Chałupy), Wujkowi Arturowi i Babci Nastki (która udostępniła nam pokój do spania).

W piątek…

…śpię jak suseł. Wstaję dopiero ok 8:30 i to tylko dlatego, że słyszę Antosia, który mnie woła. A tak, po całym długim dniu spędzonym na dworze, po tylu wspaniałych przygodach i tylu wychodzonych ścieżkach, spałbym jeszcze… sam nie wiem do której. No, ale skoro już wstałem, to siadam na nocnik, ubieram się, obrażam na jogurt i idę przywitać się z Ciocią. Zjadamy śniadanie, tzn. wszyscy oprócz mnie, bo ja podobnie jak wczoraj, jogurt zjadam dopiero w aucie. Wcześniej nie miałem na niego ochoty.

Ruszamy w drogę powrotną, ale zamiast jechać do domu, jedziemy do Cioci Madzi, Damianka, Szymka i Franka.

Dziękuję za super dzień!

Po południu śmigam jeszcze na basen. Za tydzień i za dwa nie będę miał pewnie siły żeby pójść. Będę wyczerpany turnusem, który zaczynam w najbliższy poniedziałek, ale dzisiaj siłę jeszcze mam!

A w sobotę…

…wybieram się na ćwiczenia z Kukaszem, a zaraz potem na ostatnie w tym semestrze zajęcia w Aquastacji.

Początkowo był taki plan, żeby spotkać się na działce z Ciocią Anią, Wujkiem Michałkiem, Blanką i Malwinką, ale po dwóch dniach spędzonych w ostrym słońcu, nie mamy na to siły. Większość dnia spędzamy w domu, chroniąc się przed upałem. Wynurzamy się dopiero późnym popołudniem i jedziemy do Gdyni. Od wielu miesięcy chcieliśmy odwiedzić gdyńskie Oceanarium, ale ciągle nie było czasu, okazji, albo czegoś. A dzisiaj jest i czas, i okazja, i towarzystwo. Na turnus w Skarszewach przyjechał mój kumpel – Kosmitek Jo, razem z Ciocią Olą i z Wujkiem Kobasem. A że dzisiaj jest weekend i zajęć nie ma, to zamiast siedzieć w Skarszewach, przyjechali na wycieczkę do Gdyni. Wspólnie idziemy zobaczyć rybki i inne stwory mieszkające w akwariach. Ryby, meduzy, ukwiały, jeżowce, węże, rozgwiazdy… wszystko wspaniałe!

Po długiej wycieczce po Oceanarium ciągle nam mało i mimo, że nadchodzi pora, o której zwykle szykuję się do spania (a może nawet śpię), idziemy na plac zabaw. Nie na chwilę, nie na pięć minut, ale na prawie dwie godziny. Wracamy dopiero po 22!

Wygląda na to, że latem też przychodzi czasem ciemność i noc…

Niedziela

W ostatni dzień pierwszej części wakacji jadę odwiedzić Babcię Asię i Babcię Tesię…

Antoś szczęściarz zostaje tu na tydzień, a ja od jutra zaczynam swój turnus – III Warsztaty Rozwoju Mowy z Metodą Krakowską i Numiconem – zorganizowany przez Fundację Wspierania Rozwoju Ja Też. Trzymajcie kciuki za moją wytrwałość!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *