Nie tylko koty chodzą własnymi drogami…

Kto cały czas jest grzeczny, ten nie ma osobowości, jest nudny i brak mu pomysłu na siebie… wcale nie! Tak tylko sobie tłumaczę przykry fakt, że z grzecznością pożegnałem się jakieś dwa lata temu. Najpierw był bunt dwulatka, który trwał rok, potem bunt trzylatka, który trwał rok, a trzy miesiące temu zaczął się bunt czterolatka. I choć stawanie okoniem ma dobre strony (oznacza, że mam swoje zdanie i nie waham się go użyć, że potrafię się sprzeciwić kiedy dzieje się coś, na co się nie zgadzam), to jednak sprawia sporo kłopotów.

Ot, taki problem… wyjście do sklepu. Jakiś czas temu, Mama wymyśliła, że weźmie mnie na zakupy. Tylko my dwoje, jak za starych dobrych czasów. Pójdziemy między półki, wybierzemy fajne ciuchy i będzie miło. Miło nie było. Tak dawno nie byłem z Mamą na zakupach, że jak złapałem wiatr w żagle, to nie mogłem go wypuścić. Latałem między wieszakami, wszystkiego dotykałem, wszystko oglądałem. Mierzenie tego, co wybrała da mnie Mama w ogóle mnie nie interesowało, podobnie jak płacenie. Chciałem robić tylko to, co chciałem ja, a nic z tego, co chciała Mama. Ostatecznie zostałem pokonany. Mama wybrała, co chciała, a potem ze mną na rękach ruszyła do kasy.  Po całej tej akcji, Mama zaczęła szukać spacerówki dla bliźniaków. Uznała, że jak kiedyś będzie musiała ruszyć ze mną i z Maryśką po zakupy, to prędzej umrze z głodu, niż tego dokona, bo z dwójką (z których jedno jedzie w wózku, a drugie chodzi, gdzie chce) się nie da.

Przestraszyła mnie ta cała akcja, bo ja już z wózka nie korzystam! Ostatnio jeździłem we wrześniu, potem Maryśka wyeksmitowała mnie z mojej bryki i tak już zostało. Mali (Marysia) jeżdżą w wózkach, a duzi (Mama, Tata, Antoś i ja) chodzą na własnych nogach. Aby nie dopuścić do zmian (bo choć wygodnie się jeździ w wózku, to jednak niewiele ma się do powiedzenia na temat kierunku podróżowania) przy następnej spacerowej okazji (sprzątanie świata, tudzież najbliższej okolicy) pokazałem, że jednak jestem po jasnej stronie mocy. Zamiast uciekać, stać i czekać aż mnie ktoś weźmie, wyciągać ręce, żeby ktoś mnie poniósł – elegancko (jak król w lektyce) jechałem na swojej platformie BuggyBoard (którą odziedziczyłem po Antosiu). A jak nie jechałem, to spacerowałem z wielkim worem na śmieci…Sprzątanie Kiełpina Tu jednak nie było żadnych stresów, bo na sprzątaniu byliśmy wszyscy, więc w razie, jakbym zaniemógł – nie miał siły ani iść, ani stać (tak właśnie się stało po jakimś czasie), to ktoś mógłby pchać wózek, a ktoś mógł mnie ponieść. Albo ktoś mógłby pchać wózek i mnie ponieść, a ktoś inny mógłby robić zdjęcia i zbierać śmieci…sprzątanie KiełpinaW każdym razie było dużo lepiej niż do tej pory, byłem super grzeczny i niczego nie wymuszałem, więc pomysł na zakup podwójnego wózka (z którego jedna część służyłaby do wożenia małego dziecka, a druga do wożenia tego, które ucieka) odszedł w niepamięć.

Druga próba była trudniejsza. Kiedy jechałem z Mamą na spotkanie ze studentami GUMu, zaparkowaliśmy poza terenem szpitala. Niby blisko, ale metry i kilometry mierzy się inaczej, kiedy trzeba tam się dostać z dwójką dzieci. Jednak i tym razem, nie zawiodłem mojej Mamy. Jak nie jechałem na platformie, to grzecznie maszerowałem obok. A jakby tego było mało, to jeszcze zabawiałem Maryśkę!W drodze na GUMNo i dziś! 17:40, Mama wychodzi do kościoła. Miała wziąć tylko Maryśkę, ale kiedy dowiedziałem się gdzie idą, też chciałem się zabrać. Uzgodniłem z Mamą, że będę szedł na nóżkach (bo Maniuta siedziała w spacerówce, do której nie da podłączyć się platformy), no i poszliśmy! Daleko nie jest, równy kilometr, ale jednak wyzwanie. Jeden wózek, jedna Maniuta, jeden ja i jedna Mama. Czas i miejsce wędrówki określone, więc nie można ani uciekać, ani zamulać. Dałem jednak radę! Całą drogę szedłem na własnych nóżkach! Najpierw całkiem sam, a potem trzymając się wózka. Ale to nie koniec grzeczności! Bo przez 50 minut Mszy, też byłem grzeczny (mimo, że nie było żadnych wesołych piosenek), bardzo cierpliwy (choć kilka razy zapytałem, czy możemy już iść i powiedziałem do księdza „koniec zadania” i raz opuściłem moje miejsce i powędrowałem główną nawą do drzwi wyjściowych) i bardzo opiekuńczy (zagadywałem Maniutkę, kiedy było jej smutno, pokazywałem książeczkę i mówiłem, żeby nie płakała, bo zaraz pójdziemy do domu). Trasa do domu – miód malina! Bez żadnych protestów, bez namawiania, bez problemu – pokonałem drogę powrotną. A jakby tego było mało, to przez jakieś ćwierć kilometra pomagałem i sam pchałem wózek z Maryśką! Spacer z MarysiaI tym optymistycznym akcentem zakończę ten wpis. Bo choć lubię chodzić własnymi drogami, choć często stawiam na swoim, choć nie lubię, kiedy coś muszę, to jednak powoli zaczynam rozumieć, że czasem trzeba się dopasować.

PS Oczywiście gram na nosie tylko Rodzicom, bo problem pt. „idę w swoją stronę”, „chcę na ręce” itp. nie istnieje, kiedy idę gdzieś z Babcią Asią, albo Babcią Bożenką.

PPS O innych dowodach ciekawej osobowości i tego, że mam pomysł na siebie już wkrótce.

PPPS Dziś są urodziny mojego Przyjaciela Jaśka! Wszystkiego najlepszego Dzielniaku, wielu powodów do radości i 100 lat! Życzyłem ja – Fistaszek. I Antoś i Maniuta!Antos, Stas, Marysia


Jeden komentarz do wpisu “Nie tylko koty chodzą własnymi drogami…

Skomentuj Weronika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *