„Dzieci nie bierze się na koncert” – powiedziała Babcia – „To nie jest miejsce dla nich.”
„Ale dlaczego jedziecie tam z dziećmi?” – zapytała zdziwiona Ciocia.
„Bez sensu brać dzieci.” – powiedział Tata. „Bez dzieci będzie przecież łatwiej.” – dodał.
I wiecie co? Oni się wcale nie mylą! Wszyscy, którzy myślą, że na koncercie jest łatwiej, kiedy dzieci zostają w domu, mają rację. Powiem Wam więcej! Bez dzieci wszędzie jest łatwiej. Do sklepu łatwiej pójść bez dzieci, leżeć w hamaku i odpoczywać też jest łatwiej, kiedy dzieci nie ma w pobliżu. Obiad łatwiej się gotuje, kiedy dzieci nie wiszą na nodze i łatwiej się z domu rano wychodzi, kiedy nie trzeba ogarniać też dzieci. Łatwiej wyjść do restauracji, łatwiej pójść do kina, łatwiej wyjechać na wakacje. Łatwiej jest wypić ciepłą kawę i zjeść kanapkę zanim wyschnie na wiór. Łatwiej jest się wyspać, kiedy nikt od rana nie woła: „Mamo! Tato!”. Zawsze i wszędzie jest łatwiej, i nie ma co oszukiwać, że jest inaczej. Ale trudniej jest kochać, trudniej cieszyć się życiem i trudniej jest czuć się spełnionym, kiedy ich nie ma. Trudniej być szczęśliwym. A skoro już są, skoro są największym skarbem i największą radością swoich Rodziców, to przecież nie po to, żeby żyć osobno i cieszyć się wolnością, nie po to, żeby siedzieć w czterech ścianach i trwać od rana do wieczora, od poniedziałku do niedzieli, od stycznia do grudnia, a po to, żeby ten czas, nawet jeśli jest wtedy trudniej, spędzać razem, rodzinnie, w komplecie, ciekawie. I choć Rodzice starają się mieć trochę czasu wyłącznie dla siebie (co przy trójce dzieci wcale nie jest łatwe, a z całą pewnością bardzo potrzebne), to są też takie miejsca i takie sytuacje, w których zawsze jesteśmy razem. I takim miejscem jest właśnie Festiwal Globaltica.
Globaltica dzień 1.
Bez dzieci łatwiej byłoby zdążyć na czas, ale… no cóż, ponieważ jedziemy wszyscy razem (prawie razem, bo Antoś jest na obozie zuchowym), to jest jak jest. Zanim Tata wraca z pracy, zanim udaje nam się spakować wszystko, co jest niezbędne, wszystko co może się przydać i wszystko na wszelki wypadek, mija naprawdę dużo czasu. A jeszcze trzeba dojechać, zaparkować, wypakować wszystko z auta i doczłapać się pod scenę. Kiedy docieramy na miejsce jest już pierwsza przerwa po pierwszym koncercie. Przegapiliśmy występ trio z Estonii – zespołu Trad.Attack. Żałujemy bardzo, ale na szczęście jest internet, dzięki któremu choć trochę nadrabiamy zaległości.
Drugi zespół, który pojawia się na scenie jest fenomenalny! Alsarah & the Nubatones. Prosto z Sudanu. Prosto z USA. Prosto do Gdyni. Prosto na Festiwal Globaltica. Bardzo się cieszę, że tu jestem. Bardzo się cieszę, że mam okazję ich posłuchać. A nie wiele brakowało, żebym tu nie dotarł. Nie jest łatwo być wypoczętym, kiedy ma się dzieci, tym bardziej jeśli jedno z nich jest zupełnie małe, a drugi codziennie śmiga na turnus, także w tym roku, Rodzice postanowili, że na koncerty pójdziemy tylko w sobotę. I kiedy Tata już klikał po bilet, już miał zamawiać i płacić, Mama zobaczyła, że dostała wiadomość od Globaltiki, że jesteśmy na liście gości, że dostajemy karnety, że jesteśmy zaproszeni. W tej sytuacji, musieliśmy tu być! I na całe szczęście jesteśmy. Alsarah, piękna i pełna ciepła kobieta z Sudanu. Śpiewając hipnotyzuje publiczność i przenosi nas do swojego dalekiego świata.
I choć po raz kolejny na Globaltice jest zimno, choć na niebie znowu są chmury, to pod sceną świeci słońce. Jest ciepło, jest dobrze.Kolejna występująca dziś grupa pochodzi z Buenos Aires. La Yegros to energetyczna mieszanka muzyczna łącząca muzykę nowoczesną z tradycją. To nie do końca nasz klimat i nie do końca dobrze się rozumiemy, ale przyznam, że otaczająca nas publiczność szaleje. A my dajemy się porwać temu szaleństwu i też bujamy się w rytm argetyńskiego bitu. Na ostatnim koncercie niestety nas nie ma. Ja już chrapię w wózku Marysi, a Marysia wtulona w Mamę też powoli zasypia. Czas wracać do domu. Tak to jest już z dziećmi 😉 Także Bollywood Brass Band & Jyotsny Srikanth do nadrobienia, do przesłuchania na spokojnie w domu.
Globaltica dzień 2.
Bardzo, bardzo, bardzo nam zależało, żeby dzisiaj zdążyć, żeby niczego nie przegapić, żeby zobaczyć i usłyszeć wszystko. A kiedy ktoś bardzo czegoś chce, to prawie zawsze to ma. I nam też prawie udaje się osiągnąć nasz cel. Jesteśmy na miejscu, jesteśmy na pierwszym koncercie i choć nie jesteśmy od samego początku, to i tak osiągnęliśmy sukces. Na scenie Refugees for Refugees, a pod sceną oczywiście my. Dziesięcioro muzyków, a niemal każdy z nich z jakimś wyjątkowym instrumentem (dramyen, dambura, qanun, ney, oud), który widzę i słyszę po raz pierwszy w życiu. Jednak to, co najbardziej porusza na tej scenie to fakt, że tych wspaniałych muzyków łączy jedna historia, a właściwie wiele podobnych. Każdy z nich jest uchodźcą, każdy z nich musiał porzucić swój kraj i szukać miejsca w nowym świecie. Każdy z nich ma wielki talent, każdy z nich zostawił wszystko za sobą i próbuje nowego życia w Belgii. Każdy z nich swą muzyką i głosem przekazuje coś ważnego, coś obok czego nie można przejść obojętnie.
Czas na przerwę. Marysia zostaje z Tatą, a ja razem z Mamą idę do namiotu Globaltiki żeby odebrać ankiety. Można na nich napisać co się podoba, co się nie podoba, co zostawić, a co zmienić, żeby na festiwalu było lepiej. Chcieliśmy napisać, że fajnie by było, jakby w toi toiach było światło, bo boję się do niego wejść. Stajemy w kolejce. Mama czeka na kartki i szuka długopisu, a ja oglądam magnesy. Kartki już są, długopisu brak i nagle Mamy też nigdzie nie widzę (choć tak naprawdę nigdzie nie poszła)! A skoro nie widzę, to nie będę tu stał jak kołek, pójdę jej poszukać. Jak postanowiłem, tak robię. Mama nie zauważyła, kiedy odszedłem, ale zauważa, że mnie nie ma. Rozgląda się wokół, ale wokół jest tylu ludzi, że nie sposób mnie wypatrzeć. Woła mnie, ale mimo, że jest przerwa między koncertami, to jest tak głośno, że jej głos zastyga w miejscu. Zupełnie jak we mgle. Woła, ale głos nie idzie dalej. Wokół tylko szum, setki rozmawiających ze sobą ludzi, muzyka ze sceny, szelest papierów, śpiewy. Mama biega, szuka i nic! A ja idę w swoją stronę. Powoli ludzie zauważają, że coś się dzieje i proponują pomoc. Mama pokazuje moje zdjęcie w aparacie i zaczynają się poszukiwania. Pędzi do Taty licząc na to, że właśnie tam powędrowałem. Niestety nie. Wraca na stragany, woła, szuka… i nic! Wtedy wpada na pomysł, że skoro nie poszedłem na kocyk, to może idę do samochodu i… w tym momencie mnie widzi! Cały i zdrowy siedzę sobie na rękach u ochroniarza, który niesie mnie w kierunku sceny. Zatrzymany tuż przy bramie (faktycznie szedłem do auta) przez Panią z czerwonym plecakiem, odprowadzony do ochrony, bezpieczny. Mama nie chce myśleć, co by się stało, gdyby pani mnie nie zatrzymała, ale myśli i tak natrętnie wracają. Bardzo źle mogła się skończyć ta moja samodzielność. Ale teraz już wiem! Wiem, że bez Mamy i Taty nigdzie nie mogę pójść, że jak się zgubię, to mam stać w miejscu i czekać, i wołać. Że na rączce mam opaskę, a na opasce telefon do Mamy i jak jej znaleźć nie mogę, to mam pokazać komuś opaskę żeby po Mamę zadzwonił. Już wiem. Już nie ucieknę. Też się najadłem strachu! Dziękuję ochotnikom za poszukiwania, pani z czerwonym plecakiem za zatrzymanie i panu ochroniarzowi za oddanie mnie w najbezpieczniejsze ręce.
A swoją drogą, to planując (zresztą już od zeszłego roku) wpis o rzeczach, które warto zabrać na koncert, na drugim miejscu była opaska z numerem telefonu do Rodziców (w tym roku każde dziecko mogło mieć taką opaskę od Globalitki w ramach biletu). I Mama tak sobie myślała, że po co tak naprawdę ta opaska, skoro nie zostawia się dziecka samego, a tu się okazuje, że wystarczy chwila, moment i już! Pierwszy i ostatni raz. Nauczka na całe życie, a dla Was przestroga. Lepiej uczyć się na cudzych błędach niż własnych.
Spokojni i szczęśliwi, że udało nam się odnaleźć, wracamy jeszcze między stragany, żeby pokazać, że nie trzeba mnie już szukać, że jestem już bezpieczny.
Czas na drugi koncert. Dagadana – totalny kosmos, najlepszy występ dzisiejszego wieczoru. Dagadana to zespół założony przez dwie dziewczyny – Dagę z Polski i Danę z Ukrainy, które łączą kulturę i tradycje swoich krajów przy pomocy jazzu, pieśni ludowej, elektroniki i word music. Dobra nuta. I jak ja bym ich poznał, gdyby nie Globaltika? Festiwal, który pokazuje muzykę i muzyków, których nie znajdzie na półce w Empiku, nie usłyszycie w radiu, nie zobaczycie w telewizji.
Niestety nie jestem tak wytrzymały jak Marysia i pod koniec koncertu już śpię, a szkoda, bo naprawdę jest na co popatrzeć, jest czego posłuchać. A może dostanę od Rodziców płytę na pocieszenie? Jest nadzieja, jest szansa i tego będę się trzymał. Trzeciego koncertu praktycznie już nie słyszę, ale podobno daje mocno po uszach. Źle znoszę takie ostro przenikliwe dźwięki, także dobrze, że już śpię. Marysi początkowo się podoba i nawet idzie z Mamą pod scenę. Jednak dość szybko zawraca na kocyk, a zaraz potem domaga się powrotu do domu, choć zmęczona wcale nie jest. Wygląda na to, ze nie jesteśmy najlepszymi odbiorcami koreańskiej opery.Jest zbyt głośno i zbyt późno żeby przeczekać trzeci koncert i zostać na ostatnim dzisiejszym występie. Także Pat Thomas & Kwashibu Area Band z Ghany do nadrobienia w domowym zaciszu. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć na żywo. To moja muzyka!
Globaltica, dzień 3.
Namówieni przez Ciocię Anię (mamę Kazia, Stefanka i Helenki), którą spotkaliśmy wczoraj pod sceną, przyjeżdżamy w niedzielny wieczór na piknik z nomadami z Sahary. Marysia zasnęła w samochodzie, a jak Marysia się nie wyśpi, to jest zła jak osa, więc Tata zostaje z nią na ochotnika. Też sobie pośpi i odeśpi weekendowe szaleństwo. A ja razem z Mamą idę na koncert. Chciałbym pójść na taki duży, na wielkiej scenie, ale tam już wszystko poskładane i nie ma śladu po wczorajszej imprezie. Idziemy więc na trawę, rozkładamy na niej kocyk i wsłuchujemy się w dźwięki tradycyjnej muzyki Hassani pochodzącej z okolic Sahary. Chigaga Group prosto z Maroka, a razem z nimi bębny, qarqaba, darbuka i gitara. Przy okazji słuchania koncertu, można zapoznać się z tradycyjnym sposobem parzenia herbaty miętowej i spróbować jak ona smakuje. Ja się nie decyduję, zostawiam tę przyjemność dla pozostałych uczestników dzisiejszego spotkania.I to by było na tyle. Cały rok czekania i już po wszystkim. Do zobaczenia w 2018!
Specjalne podziękowania i pozdrowienia dla organizatorów za pamięć i zaproszenie nas na Festiwal. Dla tych, którzy pomagali mnie szukać i dla tych, którzy mnie znaleźli – dla pani z czerwonym plecakiem i dla pana ochroniarza. Dla fotografa Marka Sałatowskiego, który co roku wypatruje mnie pod sceną i robi świetne zdjęcia… Podziękowania i pozdrowienia również dla tych, którzy rozpoznali we mnie Staszka-Fistaszka. I oczywiście dla artystów za niezwykłe doznania i wspaniały wspólny czas.
No masz! Wykrakałam…. Całe szczęście że wszystko się dobrze skończyło.