Gdańskie Biegi Leśne po raz pierwszy

Kiedy dwa lata temu dowiedziałem się, że na naszej dzielnicy będzie odbywał się jeden z gdańskich biegów, od razu się zapisałem. To było wspaniałe doświadczenie, które dostarczyło mi i moim bliskim wielu pozytywnych emocji i wiele wzruszeń. Od tej pory regularnie biorę udział w Biegowym Grand Prix Dzielnic Gdańska i bardzo Wam polecam to wydarzenie. Jednak o tym, dlaczego tak bardzo lubię brać w nim udział, opowiem Wam dopiero jutro, kiedy wystartuję w pierwszym tegorocznym etapie dzielnicowych zmagań.Dzisiaj natomiast opowiem Wam o całkiem nowym, biegowym doświadczeniu. Po pierwsze, co się nie zdarzało do tej pory, idę na biegi bez mojego Rodzeństwa. Antoś ma akurat pierwszy z trzech treningów przed wyjazdem na obóz zuchowy w Bieszczadach, a Marysia woli zostać z Tatą w domu. Po drugie, po raz pierwszy wybieram się na biegi „w dziczy”, a to oznacza, że zamiast biegać po chodniku, ulicy lub bieżni, czeka mnie trudny, trawiasto-górzysty teren. No i po trzecie, po raz pierwszy biorę udział w Gdańskich Biegach Leśnych.

Na wszelki wypadek pojawiamy się tu nieco wcześniej, dzięki czemu bez problemu znajdujemy miejsce dla naszego samochodu i odbieramy mój pakiet startowy.Mamy też czas na to, aby dowiedzieć się szczegółów związanych z dzisiejszym startem, czy przejść się trasą, którą za chwilę pobiegnę.Sprawdzam też jak to jest stanąć na podium. Póki co, zwycięstwo nie leży w moim zasięgu, ale nie powiem żebym jakoś szczególnie się tym przejmował. Dla mnie najważniejszy jest sam bieg, który daje mi mnóstwo radości oraz dotarcie do celu, czyli postawienie stopy na mecie.Nie rywalizuję z pozostałymi uczestnikami biegu, więc nie martwię się tym, że zawsze zostaję w tyle. Walczę jedynie z moją słabością – z wiotkimi mięśniami, z problemami z koordynacją, z chwiejną równowagą i oczywiście ze stereotypami. Chcę pokazać, że zespół Downa, to nie zespół ograniczeń, a zespół możliwości, że każdy z nas może robić to, co kocha, to, co sprawia mu przyjemność. Walczę, staram się, rozwijam, ale przede wszystkim, po prostu świetnie się bawię!Już za chwilę zacznie się bieg, ale zanim to nastąpi, na własną rękę, a właściwie nogę, robię rozgrzewkę i biegam, i biegam, i biegam. Jedna miła pani zdradza mi sekret biegacza i mówi, żebym patrzał przed siebie w trakcie biegu, a nie oglądał się do tyłu, to będę wtedy szybciej biegł, bo jak ktoś ogląda się za siebie, to biegnie wolno. Odpowiadam jej, że „ja potrafię tylko szybko biegać”. Tak to właśnie wygląda w mojej subiektywnej ocenie.Maluszki, czyli dzieci do 6. roku życia zrobiły już swoje okrążenie. Teraz przyszła pora na dzieciaki średniaki, czyli te, które mają więcej niż 6, a mniej niż 9 lat. Jako siedmiolatek jestem pełnoprawnym uczestnikiem tej kategorii, także ustawiam się na linii startu z pozostałymi dziećmi. Jest nas zaledwie garstka i muszę przyznać, że to fajne uczucie, dające poczucie bezpieczeństwa, dające pewność, że nikt mnie nie stratuje.Gotowi, do startu, start! No to lecimy! Niech Was nie zwiedzie, że jestem na przedzie! Kiedy kończę pierwsze z dwóch okrążeń, pozostałe dzieci z mojej grupy, kończą już cały wyścig. Ale to nic! Siły jeszcze mam, także biegnę dalej!

Przy pierwszym okrążeniu powiedziałem Mamie, że ma iść, bo chcę biec sam, ale przy drugim, kiedy nogi już trochę bolą, część trasy pokonujemy trzymając się za ręce. Ostatni odcinek, kiedy meta jest już w zasięgu wzroku, mógłbym pokonać bez wsparcia Mamy, ale pewniej się czuję trzymając ją mocno za rękę. Jedyne czego mi teraz brakuje, to głośny, radosny doping. Mało dzieci startujących, to również mało rodziców kibicujących, więc nie ma zbyt wielu osób, które dodają mi otuchy na ostatnich metrach. Nie mam też tu żadnych znajomych którzy mogliby zawołać „Stasiu, Stasiu! Tempo, tempo!”, a z rodziny zabrałem tylko Mamę. Mimo to, bardzo szczęśliwy dobiegam do mety i odbieram swój pierwszy leśny medal.Pierwszy Gdański Leśny Bieg już za mną. Pierwszy, ale nie ostatni. Kolejny czeka mnie w czerwcu i mam nadzieję, że tym razem Marysia i Antoś pobiegną razem ze mną.

Podsumowując chciałbym powiedzieć, że bardzo podoba mi się:

  • bieganie wśród drzew,
  • trasa, która zmusza mnie do patrzenia pod nogi, patrzenia przed siebie i dostosowania prędkości do panujących akurat warunków,
  • to, że w zależności od potrzeb i możliwości mogę pobiec sam lub z Mamą,
  • to, że jest tu tak mało osób, dzięki czemu jest tu bardzo spokojnie i jakoś tak rodzinnie,
  • panująca tu cisza (słuchawki ochronne, które zabrałem w ogóle nie są mi potrzebne),
  • sympatyczna obsługa,
  • długość i jakość trasy – dla mojej grupy wiekowej jest to 300 m. po terenie płaskim, trawiastym z przewyższeniami i stromym, ziemistym spadkiem biegnącym przez las,
  • brak pomiaru czasu nie jest dla mnie specjalnie istotny, bo ja się nie przejmuje tym, który i z jakim czasem pojawiam się na mecie, ale myślę, że dla niejednego dzieciaka ważne jest to, że nie jest ostatni, czy przedostatni na liście,
  • drewniany medal, który dostałem,
  • piękne miejsce, którego nie chce się opuszczać.

Bardzo okrężną drogą wracamy do samochodu. Okazuje się, że rozgrzane biegiem nogi, wcale nie chcą wsiadać do samochodu i jechać do domu! One niosą mnie ku nowej przygodzie! Najpierw na plac zabaw… …a potem do wnętrza pięknego, zielonego lasu, wyjątkowego Gaju Gutenberga. Jeśli Tata miał kiedykolwiek wątpliwości co do tego, czy poradzę sobie na wycieczce w góry, czy jestem na tyle duży i silny żeby pojechać w Bieszczady, to mam nadzieję, że wszystkie je rozwiałem. Nasza leśna przygoda trwa już dwie godziny, ale mi się do domu nie spieszy. Mam tu coś jeszcze do załatwienia… Albert Albertson ma tajemniczego Molgana, a ja mam tajemniczą Babcię Krysię* i właśnie postanowiłem ją odwiedzić. Mama nie zna drogi, więc mówię żeby wyjęła telefon i włączyła mapę. Mama włącza GPSa, a ja wypowiadam magiczne zdanie „do Babci Krysi”. Google podpowiada, że na piechotę zajmie nam to dwa dni. Idealnie! Jestem za! Niestety nie udało nam się dotrzeć do babci Krysi. 209 km, to jednak całkiem sporo, zwłaszcza, że wcześniej nie planowaliśmy tak długiej wędrówki. Za to krążąc po wielkim lesie, udaje mi się znaleźć drogę do cywilizacji i wyprowadzić nas z lasu tuż obok naszego samochodu. Orientacja w terenie, to kolejna rzecz, którą odziedziczyłem po moim Dziadku.Koniec leśnych przygód na dziś. Czas wrócić do domu i spędzić trochę czasu z moją Marysią.*Babcia Krysia, to moja zmyślona babcia. Tak, jak Albert Albertson ma swojego nieistniejącego przyjaciela Molgana, z którym często się bawi, tak ja mam nieistniejącą Babcię Krysię, która często odbiera mnie z przedszkola i zabiera do siebie na noc.


Jeden komentarz do wpisu “Gdańskie Biegi Leśne po raz pierwszy

  1. Cudownie Stasiu, brawo brawo! Dajcie znać jak ruszcie w Bieszczady, podjedziemy się przywitać z naszą Malutka Marysią

Skomentuj Justyna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *