Pierwszy dzwonek

Kiedy dzieci z mojej pierwszej przedszkolnej grupy opuszczały mury Wielkiej Przygody, chciałem pójść razem z nimi. Tak jak one marzyłem o szkole i czułem, że jestem już na nią gotowy. Na spełnienie tego marzenia musiałem poczekać kolejne dwa lata, powtarzając w tym czasie pobyt w starszakach. I choć lubiłem moje przedszkole, to czułem, że coraz mniej tam pasuję, że bez tych moich dzieci i pań, z którymi spędziłem pierwsze trzy lata, to nie jest już to samo, że czas pójść w świat i rozwinąć skrzydła.

Wybór szkoły spędzał sen z oczu moich Rodziców przez dobrych kilka miesięcy. Mama i Tata myśleli, rozmawiali z innymi rodzicami, znów myśleli i znów rozmawiali. Radzili się terapeutów, obserwowali losy moich starszych koleżanek i kolegów i wciąż się zastanawiali, które rozwiązanie będzie dla mnie najlepsze. Żeby wiedzieć, czy ostateczny wybór okaże się dobry, czy będzie to najlepsza możliwa decyzja, czy nie będziemy żałować, potrzebowalibyśmy wehikułu czasu albo kilku żyć, aby móc wszystkiego spróbować, a potem zdecydować się na opcję, która okaże się dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Niestety nie mieliśmy takiego urządzenia, za to wybór był przytłaczająco duży. Choć pewnie to lepsze niż sytuacja, w której wyboru nie byłoby wcale.

Moim marzeniem było pójść do szkoły 57., którą dawno temu skończyła moja Mama, mój Wujek i moja Ciocia, a jeszcze wcześniej mój Dziadek i Ciocio-Babcia. Do szkoły, w której przez wiele lat Babcia Asia uczyła matematyki, gdzie przez prawie 10 lat pracowała moja Mama, zanim zrezygnowała z uczenia dzieci, aby móc uczyć mnie. Jednak w tej szkole integracja się skończyła, nowa klasa nie powstała i dla mnie nie było już tam miejsca. Trzeba było szukać dalej.

Mój Antoś chodzi do malutkiej szkoły blisko naszego domu. Do szkoły, w której jest zaledwie 450 uczniów, do szkoły w której wszyscy się znają. Do szkoły, gdzie przez najbliższe lata oprócz starszego Brata, miałbym również Marysię, a za sześć lat Mieszka. Do szkoły oddalonej od naszego domu o zaledwie 500 metrów, do szkoły, do której za jakiś czas mógłbym chodzić samodzielnie. Myśl o tym, że po pięciu latach dojazdów do przedszkola, mógłbym mieć szkołę pod nosem, że miałbym w niej moje Rodzeństwo, że moi koledzy i koleżanki z klasy mieszkaliby obok mnie, brzmiała bardzo kusząco. Jednak minusem tego rozwiązania byłby brak kolegów i koleżanek z zespołem Downa w klasie i najprawdopodobniej brak możliwości współpracy z Fundacją Wspierania Rozwoju „Ja Też”.

A może bardziej niż szkoła publiczna w centrum Gdańska, może bardziej niż mała osiedlowa szkoła blisko domu, sprawdziłaby się szkoła prywatna prowadzona w duchu Montessori – bez całodziennego siedzenia w ławkach, za to z przestrzenią na rozmowy i eksperymenty?

A może najlepszym rozwiązaniem byłaby szkoła specjalna, gdzie na jednego nauczyciela przypada dwoje dzieci, a program nie jest przeciążony, gdzie jest czas naukę rzeczy praktycznych, na edukację i na zabawę? Gdzie nikt by nie oceniał mnie za mój wygląd odbiegający od normy, ani za to, że czegoś nie potrafię?

A może właśnie wybraliśmy najlepsze z możliwych rozwiązań, czyli eksperymentalną klasę integracyjną, prowadzoną zgodnie z wytycznymi DSE (Down Syndrome Education), we współpracy z Fundacją Wspierania Rozwoju „Ja Też”, z nauczycielkami znającymi Metodę Krakowską, Dziecięcą Matematykę i Numicon, z pięciorgiem kumpli z zespołu w klasie? Mam taką nadzieję. Mam nadzieję, że ten nowy rozdział mojego życia będzie wyjątkowy, a ja będę szczęśliwy. Już wkrótce się o tym przekonam. Nowa przygoda… czas start! W tych niepewnych czasach pandemii właściwie do samego końca nie wiedziałem, czy szkoła faktycznie się zacznie, czy 1. września spotkam się ze swoją nową klasą, czy poznam moje nowe panie – Anetkę, Sylwię, Paulinę i Natalię, czy zobaczę jak wygląda moja klasa, szkoła, świetlica i szatnia, czy dostanę swój plan lekcji, książki i ćwiczenia. Na szczęście, mimo trwającej pandemii wszystko się udało. Pierwszego września wybrzmiał pierwszy dzwonek, a ja poznałem ludzi, z którymi spędzę osiem najbliższych lat mojego życia, ludzi z którymi będę się bawić i uczyć, jeździć na wycieczki i poznawać świat. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe wyzwania i nowe zasady. Jak dobrze, że w tej nowej rzeczywistości nie muszę być całkiem sam. Jak dobrze jest w nowym miejscu spotkać starego przyjaciela. Jak dobrze jest mieć Filipa, z którym przez pięć ostatnich lat codziennie bawiłem się i kłóciłem w przedszkolu, z którym czytałem książki o Neli i ganiałem po podwórku. Jak dobrze, że tu jest. I jak dobrze, że są tu też inni moi koledzy z zespołu – Szymek, Hubcio, Maks i Mati, których znam od dawna, choć nie tak dobrze jak mojego Filipa. I jak dobrze, że są tu też inne dzieci od których będę mógł się uczyć i które będą się mogły również nauczyć czegoś ode mnie. No, to trzymajcie za nas kciuki! Niech ten nowy rozdział naszego życia będzie jeszcze lepszy niż poprzedni.


Wpis “Pierwszy dzwonek” został skomentowany 4 razy

  1. Jak widać z filmików i innych wpisów idzie Ci bardzo dobrze, czytasz, dobrze rozumujesz i życzę Ci, żeby było tak dalej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *