Wiem, wiem… wieki mnie tu nie było! Na szczęście mam na to usprawiedliwienie. Nie będę się teraz rozpisywał, bo wciąż mam nadzieję, że przynajmniej część zaległości uda mi się nadrobić, a wówczas wszystko opiszę ze szczegółami. Powiem Wam tylko w skrócie o trzech rzeczach, które wpłynęły na moją absencję.
- Po pierwsze – pandemia covid19, przez którą spędziłem kilka miesięcy zamknięty w domu lub w ogrodzie razem z Antosiem na zdalnych lekcjach, Tatą, który choć był w domu, to jednak cały czas w pracy, Mamą inną niż zwykle (tzn. tą samą, ale odmienioną, o czym opowiem za chwilę), no i Maryśką ze zdalnym przedszkolem. Niby miałem więcej czasu, bo nie było terapii, rehabilitacji, zajęć w Skarszewach, zakupów, koncertów, wizyt w teatrze i seansów w kinie, szkoły, i przedszkola, a jednak ciężko było znaleźć przestrzeń żeby tu wejść i cokolwiek do Was napisać.
- Po drugie (i tu wyjaśnię, dlaczego Mama była inna niż zwykle) wzbogaciłem się o całkiem nowego, cudownego Braciszka, który urodził się w środku pandemii. W związku z tym nie mogliśmy liczyć na wsparcie w opiece nad nami (to jest mną, Marysią i Antosiem), jakiekolwiek spotkania, czy wyjazdy, bo musieliśmy być w całkowitej izolacji aby Mama była maksymalnie bezpieczna, aby i mój Mieszko bezpieczny pozostał, aby Mama nie zaraziła się koronawirusem, aby nie rozdzielili jej od Mieszka zaraz po porodzie.
- Po trzecie po pięciu latach spędzonych w przedszkolu, poszedłem w końcu do szkoły i rozpocząłem naukę w innowacyjnej klasie integracyjnej. Jestem pierwszoklasistą!
No, ale już jestem i mam nadzieję, że mimo tego, że… pandemia nadal trwa, mam w domu maleńkiego Braciszka, Marysia nie chodzi do przedszkola, Antoś uczy się zdalnie, ja chodzę do szkoły, Tata pracuje z domu, a Mama próbuje to wszystko ogarnąć… uda mi się tu pokazać raz na jakiś czas i opowiedzieć Wam parę zdań żebyście wiedzieli, że nadal istnieję i mam się dobrze (lub źle). Jeśli jednak przez dłuższy czas mnie tu nie znajdziecie, a Wam się akurat zatęskni, to wiedzcie, że na facebooku (choć to samo zło) jestem regularnie. Wolałbym być regularnie tu, ale tam jakoś szybciej i łatwiej można coś zostawić i dalej pędzić tym pociągiem, co zwie się życie.
Pewnie się teraz zastanawiacie, co mnie skłoniło do powrotu. Już Wam mówię!
Wyobraźcie sobie, że wróciłem dzisiaj ze szkoły i miałem wielką ochotę pójść z Mamą i z Figą na spacer… Idę więc do Mamy i pytam: „Mamo, czy możemy iść na spacer z Figą? Proszę, proszę, proszę…”. Mama mówi, że bardzo chętnie, ale teraz nie może, bo Mieszko ząbkuje i nie czuje się najlepiej i najpierw musi go uśpić, bla bla, bla bla bla, bla bla. Zostawiam więc Mamę i Mieszka, i leżącą obok Marysię. Zostawiam Antosia, który właśnie gotuje ciecierzycę na obiad żeby później coś z niej ulepić. Zostawiam Tatę, który pracuje przy komputerze i biorę sprawy w swoje ręce. Zapinam Fidze obrożę i przypiętą do niej smycz, wyciągam taborecik spod krzesła w przedpokoju i ustawiam go pod haczykiem, na którym wiszą klucze, odpinam klucze od zielonej smyczy, zakładam sweter, czapkę, komin i buty i idę w siną dal, a razem ze mną idzie moja Figa.
Otwieram furtkę, która jest zamknięta na klucz, zatrzaskuję ją za sobą, skręcam w prawo i maszeruję chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego. Przede mną pierwsza ulica. Zatrzymuję się, rozglądam, auto nie jedzie, idę dalej. A Figa idzie razem ze mną merdając radośnie ogonem. Mijam przystanek autobusowy, skręcam w lewo i zatrzymuję się przed przejściem dla pieszych. A Figa zatrzymuje się razem ze mną. Jedzie auto, ale staje i czeka aż przejdę na druga stronę. Idę więc odważnie i pnę się w górę ulicy. A Figa pnie się razem ze mną wąchając wszystko z rozkoszą. Po wejściu na górę, skręcam w lewo i znów idę prosto opadającą w dół ulicą. Po drodze spotykam kilku ludzi, ale mijamy się z większej odległości, także ani ja ich nie zagaduję, ani oni mnie, choć pewnie nieco się dziwią, co taki mały chłopiec robi na spacerze z takim dużym psem. Idę sobie dalej, niczego się nie boję, mijam kolejną, tym razem ślepą uliczkę. W następną ślepą skręcam i maszeruję w kierunku domu. To jest naprawdę miły spacer. Mijam dom sąsiadów, dochodzę do ostatniego przejścia dla pieszych, patrzę w lewo i w prawo i przechodzę na drugą stronę. Znów skręcam w lewo i już jestem pod moim domem, przekręcam klucz w furtce…. i w tym momencie otwierają się drzwi od mojego domu. W drzwiach stoi Mama.
Właśnie uśpiła Mieszka i zeszła na dół, żeby sprawdzić gdzie jestem. Z pewnym niepokojem zagląda do kuchni, z nieco większym do przedpokoju. Nie widzi mnie, nie widzi Figi, ale jeszcze się nie martwi, bo może jesteśmy w ogrodzie. Nie widzi jednak smyczy w przedpokoju, zerka na ścianę z kluczami. Na chwilę się uspokaja, bo jej klucze są na miejscu. Po chwili dostrzega jednak, że klucze Taty zniknęły, a na podłodze pod ścianą stoi mały taborecik… Wszystko błyskawicznie złożyło się w jeden obrazek. Mama otwiera drzwi, a tam ja, razem z Figą, po drugiej stronie furtki. Mama myśli „ufff, zdążyłam”, a ja wchodzę zadowolony do środka i opowiadam o swoich przygodach. Jednak to ja zdążyłem 😉
Na spacerze było ekstra! 800 metrów pyknęło. W ogóle się nie bałem. Za to Mama boi się do tej pory, choć już od kilku godzin jestem w domu. Coś mi się wydaje, że kiedy następnym razem przystawię taborecik do ściany, nie znajdę na niej kluczy.PS Zdradzę Wam jednak w sekrecie, że Mama jest ze mnie bardzo dumna. Sama mi to powiedziała!
Ależ rezolutny, uroczy, mały chłopiec!:). Mam w domu pięciolatka. Dobrze, że nie mam taborecika 😉 Spokojnego wieczoru dla Państwa! I spokoju 🙂
Staszek mistrz!