Kiedy Marysia chce zjeść na śniadanie, kolację, czy obiad coś, co nie do końca się na do tego nadaje (np. czekoladę, lody, serek waniliowy, paluszki), to żeby uniknąć uwag w stylu „ale tego nie jemy na śniadanie”, „to nie nadaje się na obiad”, „to nie jest najlepszy pomysł na kolację”, nazywa to przedśniadaniem, przedobiadem lub przedkolacją. Dzisiaj i ja mam takie przedśniadanie, które szykujemy wspólnie w naszym pokoju. Przestawiamy stół, nakrywamy go kołdrą pełniącą chwilowo funkcję obrusa, stawiamy naczynia i kładziemy jedzenie. Marysia gotuje, a ja zajadam. Marysia zachęca: „Stasiu, no zjedz plasterek banana”, a ja ładuję go do buzi. Dla tych, którzy zdążyli się już ucieszyć powiem, że to wszystko, to oczywiście zabawa i zabawkowe jedzenie. W roli plasterków od banana występują krążki z podobizną ananasa z drewnianej, lidlowej pizzy.Jednak trzeba przyznać, że Mania ma wielką moc i wiele z jej pomysłów chętnie realizuję. Kto wie, może kiedyś ulegnę jej namowom i zjem coś prawdziwego. Może uda jej się mnie przekonać i wciągnę coś, na co dzisiaj nie mam jeszcze ochoty?
Do pokoju przychodzi Tata z rozpuszczonym euthyroxem. W tym czasie Mama szykuje mój miks. Coś, co przestało być już nowością, a stało się moim normalnym posiłkiem – jeden malinowy jogurt Jogobella, jeden naturalny Bio Jogurt Milbona i jedna czubata łyżeczka sproszkowanych malin HELPA. W przedszkolu dzień jak co dzień. Zjadam naleśniki i banana. Nie zjadam przedszkolnego obiadu, który panie pakują mi do przyniesionego z domu pudełka.Wracamy do domu. W samochodzie znowu czekają na mnie małe banany. Nie chcę ich jeść, ani nawet komentować tej powtarzającej się wciąż sytuacji.
W domu Mama szykuje nam obiad. Dla Marysi i Antosia są chrupiące ziemniaczki, kotleciki i fasolka szparagowa. Dla mnie „kluseczki z indykiem i warzywami” od Bobovity, z ogromną ilością nasionek chia. Jest ich tak dużo, że nawet po wymieszaniu są widoczne. Zaglądam do miski i głośno komentuję to, co tam widzę, po czym zabieram się do jedzenia i zjadam całą porcję. Dacie wiarę? Widzę obcego i zjadam obcego. Proste. Na dzisiejszy deser, Mama szykuje coś specjalnego. Miesza biedronkowy serek Tutti z całkiem nowym trzyskładnikowym (mleko, cukier i aromat waniliowy) Świeżuchem. Zjadam go bez mrugnięcia okiem. Wygląda na to, że w przeciwieństwie do tego, co mi się wcześniej wydawało, istnieje całkiem sporo smacznych serków homogenizowanych. Po jedzeniu bierzemy się z Marysią za szykowanie drobnych upominków z okazji zakończenia roku przedszkolnego. To będą wyjątkowe kwiatki z jeszcze bardziej wyjątkowymi pszczółkami. Kwiatki są już gotowe. Mama woła mnie do kuchni, żebym dokończył swój serek. Tak naprawdę, to już go dokończyłem, wyskrobałem mieszankę Tutti i Świeżucha do zera. Ten, na który woła mnie Mama, to Świeżuch w czystej postaci przerzucony do umytego opakowania po Tutti. Oczywiście go zjadam. A wiecie, co to oznacza?
- Po pierwsze to, że z serkami idzie mi najłatwiej. Wystarczyła jedna próba pół na pół i po chwili zjadłem cały Bio Serek Pilos, wystarczyła jedna próba pół na pół i po chwili zjadłem całego Świeżucha.
- Po drugie, że mogę zamienić serki z gorszym składem na serki z lepszym składem.
- Po trzecie, że kiedy nie dostanę w sklepie serka, który znam i lubię, to jest duża szansa na to, że inny też zaakceptuję.
- Po czwarte, że skoro z serkami poleciało, to może inne rzeczy też polecą.
Na kolację Tata robi mi owsiankę BoboVita z jaglanką HELPA na mleku prosto od krowy. Pierwszą łyżeczkę podaje mi do buzi, abym ocenił, czy dobrze przyrządził. Drugą biorę sam i oceniam, że kaszka nie smakuje tak jak zwykle i tym samym burzy moje poczucie bezpieczeństwa. Bez pomocy się nie obędzie. Proszę Tatę o wsparcie. Trzeba karmić.
Postęp jest, a to najważniejsze.