Kiedy pojawiłem się w brzuchu Mamy, była niemalże pewna, że przyjdę na świat 29. lutego 2012 roku. Mimo mamy matematyczki (mamy mojej Mamy, czyli mojej Babci), przedmioty ścisłe były jej kulą u nogi, a zbliżające się sprawdziany z matematyki przyprawiały ją o ból paluszka, główki i brzucha. Jednak z tym zadaniem uporała się na piątkę z plusem, koroną i kropką. Tu dodała, tam odjęła, coś tam przeliczyła, pomnożyła, podzieliła i jak byk wyszło – 29! Gdyby tak się stało, urodziny obchodziłbym dopiero za cztery tygodnie, ale stało się zupełnie inaczej…
Był jeden termin wynikający z obliczeń Mamy, był drugi wynikający z daty ostatniej miesiączki, był trzeci wynikający z USG, no i czwarty, w którym zdecydowałem się opuścić bezpieczny, maminy brzuch i zamieszkać po jego drugiej stronie. Na świat przyszedłem 2. lutego. W 37. tygodniu ciąży według szpitalnego wypisu jaki dostała Mama i w 38. tc według wypisu, który dostałem ja.
Powiem Wam, że nasze początki łatwe nie były. Głównie dlatego, że rodzice spodziewali się kogoś zgoła innego… Kogoś kremowo-różowego, idealnie uformowanego, kogoś przed kim świat będzie stał otworem. Tymczasem przyszedłem ja. Niewielki chłopek, w kolorze śliwki, ze „zbyt krótkimi paluszkami i skośnymi oczami”, o czym powiadomiono Rodziców, kilka minut po moich narodzinach. Zaskoczenie? Heh… zaskoczenie, to zdecydowanie za małe słowo, żeby określić lawinę, która przetoczyła się przez głowy i serca moich Rodziców. Szok, rozpacz, rezygnacja, poczucie winy, smutek, czarna dziura, koniec świata, tragedia…, a przecież miało być pięknie, radośnie, idealnie.Mama rozpadła się na milion kawałków i zupełnie nie mogła …Przeczytaj cały wpis