Gdańskie Biegi Leśne po raz drugi

Na śniadanie Mama szykuje mi jogurt truskawkowy Jogobella zmieszany z truskawkowym Milbone. Tym razem obywa się bez smutków, załamań i buntów. Kiedy Mama podaje mi gotowy posiłek mówię: „Bardzo dziękuję Mamo. Bardzo, że mi dałaś jogurt.” Jak widać, ze mną, to nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać. Jednego dnia, reaguję na taką sytuację płaczem, innego uśmiechem. W dzisiejszym śniadanku sytuacja wygląda następująco… na górze jest więcej jogurtu Milbone, na dole więcej Jogobelli, ale ja o dziwo, zjadam to, co na górze, a to co na dole zostawiam. Oficjalnie, to jednak nie ze względu na odmienny smak. Mówię Mamie, że po prostu nie dam rady zjeść wszystkiego, bo pęknę. Mamie szkoda by było gdybym faktycznie pękł, także odpowiada, że jeśli nie chcę, to kończyć nie muszę. Zresztą, to i tak ja decyduję, czy jem oraz ile jem. Takie są u nas zasady. Zgodne z zaleceniami Marty ze „Szkoły terapii karmienia – Od pestki do ogryzka.” Po śniadaniu szykuję się z Mamą do drogi. Już za chwilę pojedziemy na Podleśną Polanę aby wziąć udział w drugim etapie Gdańskich Biegów Leśnych. Marysia bardzo chce jechać z nami, ale Mama nie bardzo chce ją zabrać ze sobą. Pamięta z poprzedniego biegu, że pierwsze kółko zrobiłem sam, ale przy drugim okrążeniu potrzebowałem jej wsparcia. Bieganie ze mną, z Marysią u boku, albo co gorsza, na rękach, nie brzmi jak coś łatwego i przyjemnego. Jednak kiedy Marysia zaczyna płakać i mówić, że chce z nami jechać, bo tak bardzo mnie kocha, Mama ulega. Jedziemy we troje. I okazuje się, że to bardzo dobra decyzja… Odbieram mój numer startowy i razem z moimi dziewczynami idę kibicować biegającym maluszkom. Powiem Wam, że wspieranie innych daje tyle samo radości, co otrzymywanie tego wsparcia.Kilka minut później, kiedy wszystkie dzieciaczki z pierwszej grupy, czyli poniżej szóstego roku życia, są już na mecie, ustawiam się na linii startu. Moja mała Marysia, co chwilę podchodzi do mnie i dodaje mi otuchy, mówiąc: „Dawaj Staś, dasz radę!”. Cieszę się bardzo, że jest tu ze mną i tak bardzo mnie wspiera. Czekając na sygnał startu, proszę ją jeszcze, żeby wołała „Sta-siu, Sta-siu!”, kiedy będę już biegł, a Mania, moja kochana Siostra i Przyjaciółka, oczywiście się na to godzi.„Gotowi, do startu, start!” Lecimy! Kilka razy przypomniała mi o tym Mama, kilka razy przypomniał organizator i ja też kilka razy o tym wspominam. Dwa kółka, dwa kółka, dwa kółka. Trzeba zrobić dwa kółka i dopiero wtedy zatrzymać się na mecie i odebrać zasłużony medal. Pierwsze okrążenie robię całkiem sam, a potem całkiem sam biegnę dalej. Pamiętam! Dwa kółka. Kiedy przy kolejnym podbiegu (biegu pod górkę), opadam z sił i zwalniam, tuż obok pojawia się Mama i Marysia, i głośno mi kibicują. W tej sytuacji, nie zostaje mi nic innego, jak biec przed siebie ze wszystkich sił. Mocno pod górkę, zakręt, delikatnie pod górkę, prosto, w prawo, stromo w dół między drzewami, w prawo i ostatnia prosta przede mną. Tuż przed metą słyszę okrzyki. Nie tylko Mama z Marysią mi kibicują, nie tylko one wołają „Sta-siu, Sta-siu!”, ale także organizatorzy i inni, którzy przyszli tu na biegi. Proszę Państwa, co za emocje! Co za wspaniałe uczucie tak biec i słyszeć, że jest się ważnym, że jeszcze komuś zależy an tym, żebym dał z  siebie wszystko i dobiegł do mety! Dobiegłem. Dałem radę. Jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwy, a Marysia i Mama są szczęśliwe razem ze mną. Odbieram mój medal i lecimy napić się wody i coś przekąsić. Marysia bez najmniejszych oporów częstuje się wodą z termosu i jabłkiem z tacki, ja natomiast wolę wypić wodę z mojego bidonu i zjeść przyniesione z domu naleśniki. W drodze do samochodu, zachodzimy jeszcze na leśny plac zabaw. Niestety ktoś zepsuł wspaniałą tyrolkę, na której jeździłem po majowych biegach. Szkoda. Korzystamy za to z innych atrakcji, zupełnie niezmęczeni słonecznym biegiem. Marysia woła do Mamy: „Mamo, zobacz jaką mam równą uwagę!”, a ja tymczasem podziwiam dwie dziewczynki, które trenują tu gimnastykę. Jestem oczarowany ich sprawnością, lekkością i gibkością, i oczywiście im o tym mówię. Nigdy nie zatrzymuję zachwytu nad czymś, czy nad kimś dla siebie. Niech wiedzą jakie są wspaniałe! Wypróbowaliśmy wszystko, co było do wypróbowania. Czas coś przekąsić. Mama kończy rozpoczęte przez Marysię jabłko, a ja biorę się za naleśniki. Wiecie, że odkąd Mama nabiła pojemnik na mleko w proszku, kulkami amarantusa, prosa i gryki, to zawsze ma go przy sobie? Dzięki temu, modyfikowanie moich posiłków staje się możliwe zawsze i wszędzie. Tym razem, w moim słoiczku z naleśnikami, lądują trzy kulki ekspandowanego prosa. Najedzeni (zjadłem naleśniki z prosem, nie zjadłem czerwonego banana) i wypoczęci (tak, wiem, szybko się regenerujemy), ruszamy ku dalszej przygodzie. Tak jak poprzednim razem, ruszamy do lasu w poszukiwaniu wymyślonej przeze mnie Babci Krysi i wymyślonej przez Marysię – Babci Lisi. GPS mówi, że będziemy szli dwa dni, ale któż by się tym przejmował? Ja, na pewno nie.Nie udało nam się znaleźć Babci Krysi, nie udało nam się znaleźć Babci Lisi, za to udało nam się znaleźć samochód. Wsiadamy i jedziemy do Sopotu na piknik integracyjny zorganizowany przez Fundację Wspierania Rozwoju „Ja Też”, Przedszkole Niepubliczne „Fregata”, Szkołę Podstawową dla Dziewcząt Fregata oraz Szkołę Podstawową dla Chłopców Fregata. Nie wiedzieliśmy, czy uda nam się pogodzić biegi z piknikiem, ale na szczęście się udało. Dobrze jest pobiegać, ale dobrze jest też spędzić trochę czasu wśród swoich, w miłej atmosferze, przy pięknej pogodzie, w pięknym miejscu, bez pośpiechu. Bez pośpiechu jest niestety do czasu… aż tu nagle zrywa się straszna ulewa! Zbieramy szybko nasze manatki i pędzimy do samochodu! Ufff, udało się. Jesteśmy już bezpieczni.Po powrocie do domu, zjadam obiadek. Tata to jednak miły gość. Nie robi mi żadnych psikusów, niczego nie dorzuca do mojego obiadku i nie miesza za moimi plecami. Można mu ufać.Kolację też szykuje dziś Tata. Tu trochę namieszał, ale w granicach normy. Kaszka z „krąbkami” może być.To był naprawdę udany dzień. Mama miała pewne obawy, jak to zwykle miewa, kiedy ma iść gdzieś sama, z nami maluchami, gdzieś gdzie jest dużo osób i otwarta przestrzeń. Jednak daliśmy sobie radę bez większych problemów. Na biegach wszystko się udało i na spacerze w lesie też. Pilnowaliśmy się Mamy, a Mama pilnowała nas. Trochę gorzej poszło nam na pikniku. Kiedy Mama rozmawiała z Wujkiem Kubą i pytała gdzie trzeba pójść, żeby móc przepłynąć się łódką, nasza mała Mania, choć była tuż obok nas, po prostu się ulotniła. Bez mówienia, bez pytania, wstała i poszła w kierunku placu zabaw. Kiedy Mama jej szukała i głośno ją wołała, to Maryśka zamiast szybciutko wrócić, po prostu odwracała głowę w stronę Mamy głosu, zwalniała i szła dalej. Mama miała serce w gardle, ścisk w płucach i ból w żołądku. Nerwy w strzępach. I ja też się zdążyłem już przestraszyć. Co za Maryśka! Gdzie ona poszła? Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Maniuta została wypatrzona przez uczestników pikniku, a Mama poinformowana o miejscu jej przebywania. Ufff. To było straszne. Nie tak straszne, jak moja ucieczka podczas festiwalu Globaltica w 2017 roku, ale jednak straszne. Mówię Wam dzieci, nie róbcie tego swoim Rodzicom!

PS Pozdrawiam serdecznie chłopca w pasiastej koszulce i jego mamę, których regularnie spotykam na Gdańskich Biegach Leśnych i Biegowym Grand Prix Dzielnic Gdańska.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *