Wstajemy całkiem normalnie, a powinniśmy wcześniej. Mama zupełnie zapomniała, że poprzestawiała mi plan w Skarszewach, żebym mógł zdążyć na zajęcia z logopedą w OWI. Z pomocą Taty udaje nam się jednak wyszykować i dojechać do Skarszew na czas. Jedziemy przez Gdańsk Główny, żeby wysadzić po drodze Antka i Tatę. Duże chłopaki idą do przedszkola, a mały chłopak i mała Mama jadą do Skarszew.O 9:00 zaczynam zajęcia z p. Anią. Ciocia Ania wymyśla dla mnie tyle różnych ćwiczeń i zabaw, że nawet nie mam okazji pomarudzić. Próbuję, zaczynam i co? I zaraz nowe, ciekawe zadanie. Fajosko! Najbardziej ze wszystkich ćwiczeń lubię te z kuleczkami – przyssawkami, które są przyczepione do lustra. Bardzo lubię je odrywać. Często nie zwracam nawet wtedy uwagi na to, co się dzieje z resztą mojego ciałka, kiedy rączki zajęte są odrywaniem.
A drugie moje ulubione zajęcie, to wspinaczka po schodach. Wczoraj, jak byłem w kościele, to wspinałem się po schodach żeby dojść do ołtarza, a potem skręcałem i dalej piąłem się po stopniach prowadzących na zakrystię. Pamiętam, jak w czasie zimowego turnusu uczyłem się wchodzić po schodach. To było okropnie trudne. Teraz to pestka!
Kiedy kończę rehabilitację, zajęcia muzyczne już trwają. Przychodzę, a tu pustki. Aguta we Włoszech, Szymcio w Jadownikach, Mateuszek chory, Jasiek też jakoś nie dojechał. Za to jest Adaś i Hubert. No i mój ulubiony p. Mateusz.
Muzyka jak zawsze trwała za krótko. Optymalnie by było z 2h.
Była zabawa, teraz nauka. Idę na zajęcia z p. Kasią. Dzisiaj, mam nadzieję po raz ostatni, wałkujemy „takie same”. To zależy jednak od tego, jakie będę miał wyniki. Chyba się postaram…
Idę jak burza. Takie same kaczki, misie itp. Z owcą mi się nie udaje, ale to dlatego, że ta pojedyncza idealnie nadaje się do gryzienia, a mi się pchają kły. Okropnie to boli. Gryzienie owcy pomaga. Wybieram więc to, co chcę, a nie to, co powinienem. Tak czy inaczej, przechodzę do następnej klasy. „Takie same” mam opanowane. Teraz przejdziemy do takich samych obrazków. Ale to nie koniec sukcesów. Dziś po raz pierwszy mówię… „kwa kwa” 😀 Hurrra! To znaczy, kwa kwa! Kwa kwa! Kwa kwa! I żeby nie było, że to przypadek to powtarzam to kilka razy 🙂 I nawet mamy dowód:
Rety, to niesamowite jaką dziką radość w trzech dorosłych kobietach (Mama, p. Kasia, p. Sylwia) może wzbudzić zwykłe „kwa” 😉
Pani Sylwia przyszła po nas, bo już nie mogła się doczekać, kiedy przyjdę do niej na zajęcia. No to jestem! Nurkuję w tunelu, bawię się światełkami, jeżdżę w misce i wrzucam piłki do pudełka. Żyć, nie umierać!
Koniec na dziś. Mogę wracać do Gdańska. Ponieważ po raz kolejny nie spałem w drodze, teraz jestem okropnie zmęczony. Zasypiam błyskawicznie. I budzę się pod… OWI. Czyżby to nie był koniec zajęć?
No nie jest. Dzisiaj mam jeszcze logopedę i psychologa. Wszystko dlatego, że nie było już innych terminów, a nie mogę pozwolić żeby przepadło, bo potem nie będę miał jak się zapisać. Zaczynam od zajęć z p. Honoratą. Na dzień dobry mam pochwałę za czworakowanie z zamkniętą buzią 🙂 Miło tak zacząć spotkanie. Potem wsiadam do fotelika na kółkach. Jestem za duży na brykanie po wykładzinie. Czas siedzieć jak uczeń. W zasadzie to się nie popisuję… nie powiedziałem ani „kwa”, ani „beee”, ani „muuu”, mimo że znam te zwierzęce słówka. Za to po raz pierwszy mówię „kic”, a dokładniej, to powtarzam po pani, która pokazuje mi zająca. Kolejny sukces… kic! Pochwałę dostaję też za zainteresowanie, skupienie i oglądanie książeczek. Klawo. Dobry dzień.
I ostatnie zajęcia. Może pójdę za ciosem i też zaprezentuje jakąś nową umiejętność? Niech będzie! Dzisiaj p. Asia pokazuje mi różne dorosłe przedmioty: zegarek, telefon, korale, grzebień. Pokazuje, mówi co to i do czego służy. A ja naśladuję. Pani bierze telefon i mówi „halo, halo”, a potem ja biorę telefon, przykładam do ucha i też mówię coś na kształt „halo”.
Naśladuję też czesanie. Uczesałem siebie i panią. Potem poznaję inne przedmioty, a gdy natrafiam znów na grzebień, to pamiętam do czego on służy i zaczynam czesanie 🙂
I jeszcze zażegnam jedną małą maminą wątpliwość. Ja naprawdę wiem jak robi piesek. Potrafię mówić „hau, hau”.
Dzisiaj niby zimno. Ludzie chodzą w płaszczach i kozakach, a ja co chwilę zrzucam swoje skarpety. Chcę na bosaka. Lato jeszcze nie odeszło!
PS I jeszcze coś! Zrobiłem dzisiaj dwa samodzielne malutkie kroczki! Od ściany do krzesła. Sam, całkiem sam, bez trzymanki! A do tego, podczas zabawy z buczącym bączkiem-kręciołkiem powtórzyłem za rodzicami „uuuuu”.
Gratuluję Staszku – jesteś Wielki! Coraz Większy! 🙂
Bardzo się cieszę z Twoich sukcesów, mam nadzieję, że będzie więcej takich pozytywnych wpisów – rozjaśniają mi jesienne dni 🙂
Kto wie, może się kiedyś zobaczymy…? Ja też jestem z Gdańska! 🙂
A ja się cieszę, że mogę rozświetlić trochę jesienne dni. No i sukcesami też się cieszę. Łatwiej jest ciężko pracować, kiedy są efekty 🙂
A skoro jesteś z Gdańska, to bardzo możliwe, że się kiedyś zobaczymy!