Po kolejnym intensywnym weekendzie wracam do pracy, ale zanim wrócę, opowiem Wam trochę o sobocie. O 10:30 zaczynają się ostatnie w tym roku Kulinarne Warsztaty Integracyjne zorganizowane przez Fundację Wspierania Rozwoju „Ja Też” i „Lukrem malowane”. Trochę się wahaliśmy, jechać czy nie? W końcu tak mało czasu spędzamy ostatnio w domu… Jednak się decydujemy. Mama, Tata, Antoś i ja. Wsiadamy do samochodu i jedziemy. Dzisiaj zapierniczamy (nie mylić z opierniczaniem się) i wałkujemy, wycinamy, pieczemy i dekorujemy pierniki.
Kiedy pierwsza partia pierników siedzi już w piekarniku, bierzemy się za szykowanie pachnących dekoracji świątecznych. Mama i Antek wbijają w mandarynki goździki, ja wbijam zęby 😉
Uciekamy pod koniec warsztatów, bo zaraz zaczyna się Mamy hiszpański. Jak co tydzień jedziemy do Inglotów. Zostaję z Antosiem, Tatą, Wujkiem Michałkiem, Blanką, Malwinką, jeszcze jednym (nowym) Wujkiem i z (nową) Ciocią, a Mama i Ciocia Ania, jadą się uczyć i relaksować. Kiedy wracają, ja smacznie śpię. Niestety po 20 minutach budzi mnie Malwinka i mam okropny humor. Ale to nic. Nie gniewam się wcale. Zresztą zjadam deserek i obiadek, i humor mam już lepszy.
Pakujemy tobołki i ruszamy dalej. Jedziemy na urodzinki do Damianka. Jest dużo dzieciaków i mimo, że większość jest ode mnie sporo starsza, prawie cały czas siedzę z nimi w pokoju i się bawię.
A jak się akurat nie bawię, to jak zaczarowany wpatruję się w akwarium. Super!
Późnym wieczorem lądujemy w domu, ale wbrew nadziejom Rodziców, żaden z nas nie zasypia. Ani Antoś, ani ja. W końcu jest sobota, nie trzeba kłaść się tak wcześnie.
W niedzielę z rana wpadła do nas Babcia Bożenka. Mama i Tata wyszli coś załatwić, a my harcujemy. Wesoło tak bawić się z Babcią. Chciałbym mieć ją tu częściej.
I jesteśmy już w poniedziałku…
To ostatni ciężki tydzień przed bardzo, ale to bardzo, ale to bardzo, bardzo, bardzo długim wolnym, więc pełen optymizmu wstaję przed budzikiem. Nie wołam jednak Rodziców, sam się sobą zajmuję. Włączyłem sobie pozytywkę i słucham. Zaraz po mnie wstaje cała reszta. Trzeba się szykować, bo zaraz ruszamy w drogę.
Wieziemy Antosia do przedszkola, a sami ruszamy w kierunku Skarszew. Zima uciekła. Na termometrze +7’C.
Dojeżdżam na czas, idę na świetlicę, a p. Mateusza brak. Co za los. Próbujemy poradzić sobie bez niego, ale i tak bardzo tęsknię. Za nim i za jego gitarą, która siedzi zawsze obok nas. Z kolei ja dzisiaj nie mogę usiedzieć na kocu. Energia mnie rozpiera i albo stoję koło pana, który gra nam na gitarze, albo spaceruję po sali, albo czworakuję slalomem między krzesłami.
Po muzyce idę do p. Kasi. Dalej pracujemy nad segregowaniem kolorów.
Idzie mi coraz lepiej (zwłaszcza jak Mama nie podgląda) i już wkrótce przejdziemy do nauki kolorów, czyli wskazywania, co jest żółte, a co np. czerwone. Najlepiej poszła mi wyklejanka. Dostałem dwie kartki. Na jednej były żółte kwadraty, na drugiej niebieskie, a ja doklejałem pięknie kolejne. Smarowałem, dopasowywałem do odpowiedniej kartki, przykładałem i przyklepywałem. I tak mi to wyszło:
Wychodzę od p. Kasi i idę na ostatnie dzisiaj zajęcia w Skarszewach. Do p. Sylwii, do Sali Doświadczania Świata. Najfajniejsze co tu dzisiaj zrobiłem, to… udało mi się znaleźć sposób na wyciągnięcie szklanych kulek z małej butelki. Próbowałem świdrować paluszkiem, ale nie działało, odwróciłem butelkę do góry nogami i kilka kulek się wytoczyło. Zacząłem trząść butelką ze wszystkich sił i wypadła cała reszta 😀 Choć to coś małego, to i tak jestem z siebie bardzo zadowolony.
Zjadam drugie śniadanie i ruszam do Gdańska. Przede mną godzina drogi, więc trochę się zdrzemnę. Jedziemy po Antosia i razem z nim na „Polanki”. Dla Antka to przedostatnie zajęcia, ja będę miał jeszcze dwa. Kiedy mój Brat ma masaż nóżek i tor przeszkód, ja integruję się z nowym kolegą i z p. Magdą.
Potem zamiana. Ja ćwiczę w towarzystwie uroczych asystentek, a Antoś gotuje dla nich obiad (żeby miały siłę mnie zabawiać). Bo Antoś tak właśnie o mnie dba. Wyobraźcie sobie, że p. Łukasz powiedział dziś, że ja broję, a Antoś stanął w mojej obronie i powiedział, że nigdy nie rozrabiam i zawsze jestem grzeczny (mam nadzieję, że Mikołaj też to słyszał). Taki Brat, to skarb.
Dzięki tym wszystkim ćwiczeniom jestem tak wysportowany, że kiedy przychodzi potrzeba, potrafię sobie poradzić…
W zasadzie to dobry humor gdzieś przepadł, bo strasznie męczą mnie zęby. Idą, idą i wyjść nie mogą. Nie chcę jeść obiadku. Na sam jego widok zaczynam płakać. Za to kiedy trochę zgłodniałem, całkiem sam z siebie…
Kolejny krok milowy na moim koncie. Gryzę, przeżuwam, połykam. Czasem się krztuszę, ale w porównaniu do tego co było wcześniej… jest wspaniale. To taki falstartowy prezent świąteczny dla Rodziców i Antosia. Ciekawe, czy św. Mikołaj mnie przebije?
Kiedy humor mam już lepszy, przychodzi do mnie Magda na zajęcia z Metody Krakowskiej. Pokazałbym Wam filmik, ale nie mam już siły go montować, więc jak mi się uda, zrobię to jutro.Największy sukces podczas dzisiejszych zajęć… dopasowałem do siebie 2 pary takich samych dźwięków. Miałem przed sobą dwa klocki z różną zawartością. Posłuchałem ich dźwięku, a potem Magda potrząsała trzecim i musiałem odgadnąć, który z moich pasuje. Dwie próby, dwa sukcesy. Dziękuję. Ale żeby nie było, że jestem ideał, to do czegoś się przyznam… zawsze kiedy przychodzi Magda, „cierpię na ból zęba”. Mama chcąc mi ulżyć, wycisnęła Bobodent na palec, żeby mi nasmarować dziąsła, a ja… dziabnąłem Mamę potwornie mocno, tak że jej oczy wyszły na wierzch, a z palca poleciała krew. Mam nadzieję, że tego nie czytasz św. Mikołaju! Tak, czy inaczej…
…to był naprawdę dobry dzień.
Wow!!! Brawo Stachu za babana!!! Ciekawe co będzie następne… 🙂
Był Mamy palec 😀