Nowy tydzień i nowe wyzwania. Wczoraj wieczorem okazało się, że mogę pojechać dzisiaj do Skarszew na zajęcia. Choć pogoda śnieżna i drogi białe, to długo się nie zastanawiam. Jadę!Pierwsza jest muzykoterapia, ale dzisiaj zamiast p. Mateusza jest p. Justyna.
Pograłem, pośpiewałem, a teraz pora coś przekąsić. Przed wyjściem z domu dostałem tylko Euthyrox. Na śniadanie nie było już czasu. Sam muszę coś sobie zorganizować… jest, mam! Kosz pełen warzyw i owoców.
Myślałem, że drugie zajęcia mam z p. Agnieszką, ale okazuje się, że idę do psychologa – do p. Kasi. Ćwiczymy sprawność mojej rączki – układam puzzle, przywlekam sznurki, dopasowuję klocki do ruchomej podstawy, rysuję.
Potem czeka na mnie trudniejsze zadanie. Pani Kasia pokazuje mi dwa przedmioty np. kubek i grzebień, i wydaje polecenie, np. „Stasiu, uczesz lalę”. I co ja robię? Biorę grzebyczek i czeszę 🙂 Ale nie zawsze robię to, czego Pani ode mnie oczekuje i np. kiedy mam dać misiowi pić to przykładam kubek do swojej buźki, zaczynam czesać go grzebykiem albo zrzucam wszystko na podłogę. To nie dlatego, że nie rozumiem, ale dlatego, że czasem chcę po swojemu. Z resztą zobaczcie sami…
Od p. Kasi wychodzę z kartką i kredką i kontynuuję rysowanie przy stoliku na korytarzu. Nie mam jednak na to zbyt wiele czasu, bo Mama już mnie prowadzi na kolejne zajęcia. Idę do p. Sylwii na morską przygodę. Słyszę głosy delfinów, mam najprawdziwsze fale z folii malarskiej i jeszcze światełka na ścianie. Relaks na maksa!Odpoczynek się skończył, czas na łapanie świetlnych zajęcy. Pani Sylwia wygrywa i nałapała już ich z 5. Ja nie mam ani jednego, ale zaraz wezmę się do pracy. Łapię… i mam! Światełko jest moje, ale zaraz wyślizguje mi się z łapki i kręci się dalej. Ucieka na ściany i sufit, by po chwili do mnie wrócić. A mi od tych światełek pojawiają się głupotki w głowie i znów spinam rączki i patrzę wysoko wysoko, ach te moje dziwne ataki. Pani Sylwia wyłącza światełka i zaczynamy zabawę czymś innym – super zjeżdżalnią dla krążków.Przerwy nie ma. Wychodzę od p. Sylwii i od razu idę na zajęcia z p. Magdą. Dopasowujemy domki do ich mieszkańców. Nie wszystkie są łatwe, ale pieska i budę dobieram bez problemu.
Były relaks i ćwiczenia dla umysłu. Czas popracować nad sylwetką. Idę na rehabilitację do p. Gosi, a potem na aqua vibron do drugiej p. Gosi.W zasadzie mógłbym już jechać do domu, ale… czekam jeszcze na Adasia, bo zamiast jechać do domu, jadę właśnie do niego. Adaś kończy godzinę po mnie, więc korzystając z wolnego, idę jeszcze raz na muzykę. A tu niespodzianka… p. Mateusz!
No i po zajęciach. Ja skończyłem, Adaś też, jedziemy! Na drogach biało, coraz bielej. Śnieg już nie pada, ale wiatr wieje i przenosi śnieg z łąki na ulicę. Jedziemy więc powolutku. Nie chcemy więcej poślizgów.
No i jesteśmy u Adasia. Ciocia i Sylwia goszczą nas po królewsku 🙂 Adaś też jest całkiem gościnny. Siedzę sobie na podłodze i pokazuję Adasiowi zabawki, do których nie dosięgam. Mówię mu „to”, żeby mi podał. No i Adaś podaje. Co prawda nie mi, a sobie, ale zawsze coś 🙂
Od Adasia jadę prosto na Rotmankę na moje pierwsze zajęcia. W drzwiach mijam się z Majką, Martynką i Ciocią Edytką. Maja też się pilnie uczy. Ja przyjechałem tu do Kariny – logopekią, która najpierw rozmawia z Mamą, a potem sprawdza co już potrafię. Kiedy tak sobie gadają, ja czuję się jak u siebie i wszędzie zaglądam, nawet do szuflad. Bardzo tu przytulnie. Mogę zostać na zawsze. Kiedy przychodzi kolej na mnie to… pokazuję jak wspaniale czytam! Naprawdę, naprawdę, naprawdę! Kilka razy przeczytałem literkę „A”. Ale Mama jest ze mnie dumna 🙂 Czasem próbowałem wywinąć kota ogonem i pytałem „Co to?”, zamiast odpowiadać, ale p. Karina się nie dała i zaraz mówiła „To Ty mi powiedz, co to?”. No to mówię 🙂 Na kilka prób tylko dwa razy odpowiedziałem źle – raz „O” i raz „E”, ale zupełnie nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, bo tych samogłosek się jeszcze nie uczyłem. Tak czy inaczej jestem oczarowany moją nową Panią i już nie mogę się doczekać następnych zajęć.
A dziś jest już wtorek, pełen luz.
Rano jadę na hipoterapię. Jestem dzielny zuch i wcale się nie boję. Mama marznie sobie na ziemi, a ja siedzę na koniu z Agatą (współwłaścicielką stajni Ihaha). Dobrze mi nu, oswoiłem się już z tym miejscem i nie przeszkadza mi nawet kiedy Józek prycha.
Wczoraj odwołałem zajęcia z Magdą, żebym mógł pojechać do Skarszew. Magda chciała przyjechać dzisiaj, ale ja wolę pospać nić poćwiczyć. Rzadko mam drzemkę w domu, bo na ogół o tej porze jadę gdzieś na zajęcia, albo z zajęć wracam. Dzisiaj jestem w domu, u siebie i śpię. Nie oddam nikomu i za nic tej przyjemności. Magda chciała przyjść o 15:00, a ja śpię do 15:30.
Aj i jeszcze coś Wam powiem. Od wczoraj babra mi się prawe oczko. Mam w nim gluty, które je sklejają, a do tego jest całe czerwone. Mama przemywa mi je solą fizjologiczną, którą kropelkami wpuszcza mi do oczka. A ja co? A ja się śmieje. Nie mogę się opanować. Chichram się na całego, bo strasznie mnie to łaskocze. Mam łaskotki nawet w oczkach!
A zupełnie wieczorem, zupełnie niespodziewanie idę z Rodzicami na sanki. Jest radość!
Ojjj Staszku nawet nie wiesz jak zazdroszczę Ci tej jazdy na sankach. Ja jeszcze nie jeździłam. Po pierwsze u nas nie ma teraz śniegu, a po drugie jeszcze mi sanek nie kupili. Buuu…
Pozdrowionka i buziaki kolego 🙂
Jeszcze się najeździsz Sarusiu 🙂 Moje znaleźne sanki czekają na rekonstrukcję w Dziadka garażu, a póki co jeżdżę na sankach Antosia 🙂
Pozdrawiam cieplutko, buziaki :*