Sobotnie przedpołudnie spędzam na placu zabaw. Ciepło nie jest, ale słonko świeci i naprawdę jest przyjemnie. Mama ma wolne i zostaje w domu, a ja ruszam w męskim gronie – z Antosiem i z Tatą. Choć plac zabaw jest dość daleko, idę na piechotę. Nogi mam do chodzenia. Zabawa jest przednia i tak jak poprzednim razem, sam potrafię się sobą zająć. Tata mnie asekuruje, a ja zjeżdżam ze zjeżdżalni, idę do schodków (lub próbuję wejść tą drogą, którą właśnie zjechałem), wspinam się po nich na górę, przechodzę przez dziurę, siadam na zjeżdżalni, odpycham się i jadę…i znów, i znów, i znów.
Do domu wracam zupełnie mokry. Znalazłem sobie świetną kałużę, w której sobie chodziłem i było naprawdę fajnie. Coraz fajniej i fajniej, aż w końcu w niej usiadłem. To też było fajne 😉
Po drzemce jadę na pierwszą imprezę – na imieniny Pradziadka Rysia. Kolejny punkt programu, to urodziny bliźniaczek – Lenki i Poli. Zabawa jest wspaniała, więc baluję do 22:00 i wcale nie jestem śpiący. Dziękuję! Było fantastycznie!