5. listopada
Antoś został wczoraj u Babci. To taka cotygodniowa tradycja, żebym w środy, kiedy zaczynam Skarszewy o 8:30, nie musiał wstawać z Mamą przed świtem. Śpi się nam tak dobrze, że mimo, że nie odwozimy Antosia do przedszkola, to i tak się spóźniamy, a właściwie to nie docieramy na pierwsze zajęcia. Zamiast trafić na terapię ręki do p. Sylwii idę prosto do p. Michała. Jak dotąd niewiele mieliśmy wspólnych zajęć, więc póki co się poznajemy. Kolejne zajęcia mam z p. Magdą, a potem idę z Mamą do Wiejskiego Zakątka, do moich ulubionych zwierzaków – królików, owiec, psa i konia.
Zaraz po zakątku, pakuję się z Mamą do samochodu i jedziemy na pierwsze po turnusowej przerwie zajęcia z Metody Krakowskiej, z Magdą nr 1. Jest takie ćwiczenie z którym miałem zawsze problem, nie potrafiłem go rozwiązać i w ogóle nie wiedziałem o co tym Magdom chodzi. Wczoraj u nowej Magdy znowu dostałem te zadanie, a polegało na tym, że Magda rozłożyła przede mną 3 obrazki, które wspólnie nazwaliśmy, a potem te trzy obrazki zakryła i pokazała mi obrazek czwarty – taki sam jak jeden z tych trzech. Obrazek obejrzałem, nazwałem, a potem Magda go zakryła i odkryła trzy pozostałe. Moim zadaniem było wybranie spośród tych trzech jednego, który był taki sam, jak ten zakryty. No i się udało! Dzięki temu, że nazwałem, wreszcie zrozumiałem o co chodzi. A skoro zrozumiałem, to dzisiaj nie potrzebuję już nazywania. Wiem, o co chodzi. Tadam!
Skoro to, co było dla mnie takie trudne w końcu zrozumiałem, to mogę dostać coś nowego. Dzieci zespołowe mają czasem problem z łączeniem sylab, zwłaszcza przy czytaniu. Czytają AU-TO, ale nie rozumieją, że to AU-TO, to to samo co AUTO. Dzisiaj zaczynamy syntezę sylabową, czyli naukę łączenia sylab. Na razie bez liter, same słowa, tylko mowa.
Na 17:00 mam jeszcze hipoterapię. Ponieważ w Zabajce cały czas jeździłem sam, to po powrocie do domu, nie ma nawet mowy o jeżdżeniu „z oparciem”. Jadę dzielnie, nic a nic się nie boję… aż do momentu, kiedy Panczo zaczyna się otrzepywać jak pies, który wylazł właśnie z wody. Oj tak, takie niespodziewane akcje są trochę straszne, ale na szczęście, mimo chwilowej paniki, udaje mi się nie rozpłakać.
6. listopada
Dzisiaj też śmigam do Skarszew, ale dzień mam jakiś pechowy. Wysiadam z samochodu z „la la la” na ustach, ale okazuje się, że „la la la” nie ma, muzyka odwołana. Zamiast na zajęcia z p. Mateuszem, idę na zajęcia do przedszkola. Potem, zgodnie z planem idę na zajęcia do p. Patrycji i demonstruję, jak pięknie potrafię jeść. W Zabajce jadłem sam prawie cały czas, a skoro mogłem tam, to i mogę tu.Teraz mam przerwę, więc znów idę do przedszkola, a 45 minut później na logorytmikę. Zwykle prowadzi ją p. Magda i p. Mateusz, ale dzisiaj zamiast p. Mateusza przyszła do nas p. Justyna. Na zajęciach jest najczęściej dwóch prowadzących – p. Magda i p. Mateusz (jak już wspomniałem) i najczęściej dwóch uczestników – Nastka i ja, ale dzisiaj dołączył do nas nowy kolega, a już za tydzień, jeśli wszystko dobrze pójdzie (a musi pójść dobrze), dołączy do nas nie kto inny jak… mój Przyjaciel Jasiek! Normalnie nie mogę się doczekać!
Zgodnie z planem, powinienem pójść teraz na zajęcia do p. Moniki, ale mój dzisiejszy plan zupełnie mija się z rzeczywistością i teraz nie jest inaczej. Zamiast do p. Moniki idę do przedszkola… po raz trzeci w dniu dzisiejszym i po 1,5 h wychodzę, też po raz trzeci, żeby pójść na zajęcia do p. Kasi, które mam zamiast zajęć z p. Moniką.O 14:00, po raz czwarty wracam do przedszkola. Zjadam obiad, trochę się bawię (nawet nie zauważam, kiedy przychodzi po mnie Mama i nie słyszę kiedy mnie woła) i po godzinie, po raz czwarty i ostatni wychodzę. Jedziemy na muzykę, na Morenę. Oj, dawno mnie tu nie było!