Lista tego, co lubię jest długa i słoneczna, a na jej szczycie są palmy, ananasy, paprotki i ukulele! Moja miłość do ukulele zaczęła się w momencie, kiedy po raz pierwszy obejrzałem na youtube filmik z Israelem IZ Kamakawiwoʻole. Sam go wypatrzyłem, sam wybrałem i sam poprosiłem Mamę, żeby mi go puściła. I wpadłem jak śliwka w kompot! Was też do tego zachęcam…
Czujecie to? Słońce, plaża, palmy, ukulele? Ja czuję i niczego więcej mi nie potrzeba!
Tak to się właśnie zaczęło. Najpierw był IZ. Potem przyszła pora na moje własne uku i tak ponad rok temu znalazłem je pod choinką. Prezent trafiony w dziesiątkę! Dostałem to, co kocham!
A dlaczego ukulele, a nie gitarę? Głównie dlatego, że uku jest mniej skomplikowane, więc jest większa szansa na to, że mi się uda je oswoić. Czasem wystarczy jeden palec, żeby zagrać akord. To dość istotne dla kogoś, kto ma krótkie paluszki. A poza tym jest małe. Łatwiej jest mi je objąć i dzięki temu mogę jednocześnie lewą ręką łapać akord, a prawą szarpać struny. Poza tym, skoro jest małe, to wszędzie się zmieści i można zabrać je zawsze i wszędzie, i samodzielnie – bez pomocy Mamy i Taty. No i IZ na nim grał, a przecież to od niego się wszystko zaczęło!
Na uku „gram” głównie sam, bez z szkoły, bez nauczyciela i przewodnika, dlatego wcale nie jest łatwo. Można sobie brzdąkać, szarpać struny i robić hałas, ale jeśli chce się coś osiągnąć, czegoś nauczyć, potrzebny jest mistrz. Jednak zanim znajdzie się ktoś kto potrafi grać i potrafi uczyć, mimo braku odpowiedniego warsztatu, razem z moimu ukulele nagrywam spot dla jednego z najbardziej lubianych przeze mnie festiwali – Globaltiki.
Dwutygodniowy turnus w Skarszewach, w którym brałem udział pod koniec wakacji, dał mi szansę na podszkolenie się w temacie i delikatne przystopowanie mojego zapału do napierniczania w struny bez ładu i składu. Moim mistrzem i nauczycielem został nie kto inny, jak Mateusz! Spotykaliśmy się przez 10 dni i podczas 30 minutowych zajęć próbowaliśmy ogarniać muzyczne tematy. Jeden na jednego. Pomiędzy gitarą, perkusją i klawiszem, znalazło się oczywiście ukulele. Pierwszy akord już znam!
Potem (a może przedtem) poznałem Julię. Najpierw słuchałem i słuchałem, i słuchałem, i oglądałem jak śpiewa i gra na youtube. No i się zakochałem! Zauroczyłem na maksa! W Julii po raz pierwszy, w ukulele po raz kolejny! Wy też możecie!
I jakoś niedługo potem, pod koniec października okazało się, że Julia będzie na koncercie w Gdańsku i że mimo braku biletu, mogę przyjść na jej koncert. Lepszego prezentu nie mogłem dostać! <3
Uku zaczęło być wszędzie i stało się jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu. Najważniejszych, bo najprzyjemniejszych. A o pasje trzeba dbać, pielęgnować, rozwijać. Bo czymże byłoby życie bez takich naszych drobnych prezentów dla siebie? Bez czegoś, co daje nam radość i siłę by dalej iść przez życie, nawet wtedy, gdy czasem szaro i zimo, wiatr w oczy i droga pod górkę? Każdy musi się czasem oderwać i oprócz tego, co trzeba, zrobić coś, co bardzo się chce.
I tak zaczęliśmy ten temat drążyć, świdrować i szukać, aż znaleźliśmy informację o tym, że w sobotę, 21. stycznia, w pubie Torpeda na gdańskiej Morenie, będzie Trójmiejski Zlot Sympatyków Ukulele. I o tym będzie ten wpis.Dzień idealny. Po pięciu dniach intensywnej pracy na Warsztatach Rozwoju Mowy, należy się nagroda, wolne i relaks. A jaka może być lepsza nagroda niż zlot ukulele? Już wiem! Wakacje na Majorce, albo chociaż w poznańskiej palmiarni! Albo jakiś festiwal w plenerze, albo koncert Julii! Jednak te nagrody muszą jeszcze poczekać. Majorka, kiedyś na pewno (bo przecież tam, przez kilka miesięcy w roku pracuje mój Dziadek), ale jeszcze nie teraz. Do poznańskiej palmiarni pojadę, jak uzgodnię termin z Rodzicami i Rodzeństwem. Z festiwalami w plenerze poczekam, aż zrobi się ciepło, czyli pewnie do czerwca. A bilety na kwietniowy koncert Julii już mam. Biorąc pod uwagę powyższe, stwierdzam, że lepszej nagrody jednak być nie mogło! Dzień idealny, nagroda idealna, a i miejsce całkiem dobre. Po pierwsze w Gdańsku, więc blisko, po drugie na Morenie, więc w razie czego mam rzut beretem do Babci Bożenki, po trzecie w fajnej knajpie.
Choć plan był taki, że pojedziemy, to do końca nie było wiadomo, czy aby na pewno. Po pierwsze dlatego, że po pięciu dniach intensywnych zajęć, nie mam już ani siły, ani ochoty żeby gdziekolwiek wychodzić lub wyjeżdżać. Najchętniej siedzę w domu i odpoczywam. Przeglądam książeczki, układam zwierzątka, buduję z klocków, oglądam Martę („Marta mówi”), rysuję, bawię się z Dzidźką w chowanego (ja coś chowam, a Dzidźka szuka). Po drugie dlatego, że dzisiaj jest Dzień Babci, a ja mam aż trzy Babcie i każda mieszka w innym miejscu i wszystkie bardzo lubię, i każdą byłoby dobrze odwiedzić, choć wcale nie mam na to dzisiaj siły. Ostatecznie odwiedzam tylko Prababcię Tesię, a potem wracam do domu i zbieram siły na wieczorny wypad.
Wychodzimy z domu kilka minut przed 19:00. Kiedy jesteśmy już w drodze, Mamie przypomina się, że nie zabraliśmy słuchawek. Nie wracamy po nie żeby się nie spóźnić, a to jednak błąd. Spodziewaliśmy się, że to będzie małe, ciche, akustyczne spotkanie, ale ludzi jest całkiem sporo i wcale nie jest tak cicho. Są takie momenty kiedy jest głośniej. Zatykam wtedy uszy rączkami i tęsknię za moimi ochraniaczami.
O 19:00 jesteśmy już na miejscu. Nie zdążyłem jeszcze dobrze wejść do środka, a już zostałem powitany pytaniem: „Czy to jest ten sławny Staszek?” I wiecie kto mi je zadaje? Ktoś, kto jest jeszcze bardziej sławny ode mnie – Mateusz, organizator dzisiejszej imprezy, gitarzysta z zespołu Chassis.
Wśród tylu ukulelograczy czuję się jak ryba w wodzie. Siadam z Mamą przy najpełniejszym i najgłośniejszym stoliku i już po chwili jestem gotowy do wyjścia na scenę. Niestety moje ukulele gotowe jeszcze nie jest. Szukam kogoś, kto mi je nastroi. Najpierw próbuje Michał zwany „Grubym”… …ale jest strasznie głośno, a jego stroik ściąga wszystkie hałasy, więc szukamy kogoś z innym tunerem, np. Mateusza.
Uku jest gotowe, więc mogę szarpać struny. Idealnie się złożyło, bo właśnie przyszła do mnie Agata ze swoim wspaniałym ukulele w palmy. Słucham jak Agata pięknie gra, a ona słucha mojego niesfornego brzdąkania. Trochę się przed nią popisuję, ale tak się podobno robi przy fajnych dziewczynach. Pożyczam też swoje ukulele Agacie, a sam próbuję sił na jej sprzęcie. Choć jest wyjątkowo ładny (te palmy naprawdę są piękne), to jednak szybko wracam do mojego. Mama oddycha z ulgą. Jakbym miał któreś niechcący upuścić, to jednak lepiej swoje własne. Bo to moje uku, to nie jest za dużo warte. Nie jest złe i podobno można na nim całkiem dobrze grać (zwłaszcza jak się dużo ćwiczy, jest się wytrwałym i ma się talent), ale niestety dość szybko się rozstraja (zwłaszcza jak się jest dla niego bezlitosnym, tak jak ja). Jak się rozbije, będzie mniejsza strata, niż jak rozbiję pożyczone.
Ukulele nastrojone. Próba generalna za mną. Koszulka z ananasem i koszula w palmy są. Scena czeka. Nic nie stoi na przeszkodzie, abym ją zdobył! Impreza rozkręca się powoli. W końcu jest sobota, a wszyscy tu obecni są raczej dorośli, więc do domu się nie spieszą. I na śpiących też mi nie wyglądają. Ze mną jest trochę inaczej. Zazwyczaj ok 19:00, szykuję się już do spania, a o 20:00 już smacznie chrapię. Jednak w chwilach wyjątkowych, takich jak udział w festiwalu, czy zabawa na koncercie, mogę pójść spać dużo później. Dzisiaj też jest taka wyjątkowa chwila, kiedy sen schodzi na dalszy plan. Zamiast spać, wolę grać. Choć nie wiem jak długo pociągnę, bo jednak turnus wyssał ze mnie sporo energii.Ci w tle grają dużo lepiej. Mają dobry słuch i dobre ręce, które sprawnie biegają po strunach. Mają też sporo więcej doświadczenia niż ja. Ale tym się nie martwię. Skoro zacząłem mając lat 4, to mając 24, chyba będą już co nieco potrafił.
Po 20:00 na scenę wchodzi Mateusz. Zaczyna się część oficjalna. Jestem gotowy już od dawna i właściwie, to mógłbym wystąpić, zwłaszcza, że właśnie zostałem przedstawiony jako potencjalna gwiazda wieczoru. Tymczasem stoję jak kołek i robię bardzo dziwne miny. Zamiast się zgłosić i mieć to za sobą, milczę.Koncert rozpoczyna Ronald. W końcu ma największe doświadczenie i jako jedyny ukulelową płytę na koncie. Przyznam się, że liczyłem na duet, ale taka propozycja nie padła. I chyba dlatego dość niesfornie zachowywałem się podczas tego występu. Trochę wstyd. Na koncertach zawsze dobrze się bawię, ale nigdy nie przeszkadzam. Na szczęście potem byłem już bardzo grzeczny.
Chciałbym wymienić wszystkich występujących, ale serio nie dam rady! Było ich bardzo dużo, a ja nie mam żadnej zgapki, na której mógłbym sprawdzić. Poza tym zmyłem się przed końcem, także nie wszystkich miałem przyjemność zobaczyć i posłuchać.
Pamiętam Agatę, bo sama mi się przedstawiła, zagrała ze mną i miała najpiękniejsze ukulele w palmy…
Pamiętam Mateusza, bo jako pierwszy mnie zaczepił, poza tym prowadził to spotkanie, więc rzucał się w oczy, no i jest gitarzystą, a ja gitarzystów bardzo lubię…No i pamiętam Michała, bo próbował nastroić moje ukulele… Reszta, choć w dużej mierze grała całkiem przyzwoicie (a niektórzy naprawdę fantastycznie), niestety jakoś mi umknęła. Nie z tego jak grali, śpiewali, czy wyglądali, ale z imion (choć wydaje mi się, że na drugim zdjęciu jest Ania).
Tuż przed 22:00 przyszła pora na mnie i na mój występ. Mateusz mnie zapowiedział, a ja gotowy wszedłem na scenę. Wszystko miałem przygotowane, wszystko to, czego nauczyłem się w Skarszewach, wszystko w głowie i w małym paluszku – akord Cdur i kciuk, palce, kciuk, palce, kciuk, palce… ale jednak spękałem bąka! Mimo ciepłej zachęty i gromkich oklasków (a może właśnie przez nie), nie ośmieliłem się wejść na scenę (ale nagrodę za wejście dostałem – nowe struny do ukulele, bo przy takim „graniu”, stare są mocno zagrożone). Może za rok. Tak się wstępnie z Mateuszem umówiłem. W między czasie udoskonalę trzymacie Cdur i może ogarnę jeszcze Amol.
PS Pod koniec naszego spotkania, a właściwie pod koniec mojej obecności na nim (niestety nie wytrzymałem do końca i zamiast siedzieć i słuchać do 24:00, wyszliśmy ok 22:00) pojawiła się telewizja. Szkoda, że tak późno, bo może załapałbym się z moim uku, ale tak czy inaczej ten, kto ma bystry wzrok, gdzieś tam mnie odnajdzie.
PPS Zaczął się styczeń, a wraz z nim czas rozliczeń z Fiskusem. Jeśli ktoś z Was, chciałby mnie wesprzeć w mojej walce o samodzielność, to zachęcam ze wszystkich sił do podarowania mi 1% Waszego podatku. Obiecuję nie zmarnować, ani złotówki!Dziękuję!