Jakiś czas temu, podczas chorobowej wizyty u lekarza, zupełnie przypadkiem, nie moja pani doktor zauważyła, że mam zaległe szczepienie, które trzeba nadrobić. Kalendarza szczepień zwykle pilnuję i wszystko robię terminowo, jak każde zdrowe dziecko. Nie licząc oczywiście czasu, kiedy miałem podejrzenie padaczki. Wtedy, na kilka, czy kilkanaście miesięcy moja pani doktor neurolog, wstrzymała moje szczepienia, żeby sprawdzić, co tam w mojej głowie nie styka. Ale to jedno po prostu nam jakoś umknęło.
Dzisiaj nadrabiam zaległości. Nie narzekam, bo lubię i szczepienia, i panią Jadzię, która je wykonuje. Jestem też bardzo dzielny. Raz jęknąłem i po sprawie. Perspektywa otrzymania naklejki dla najdzielniejszego z najdzielniejszych uspokaja mnie, zanim zdążę się rozpłakać. A oprócz naklejki, dostaję również lizaka.
Lizak zwykle lądował gdzieś w kuchennej szafce, a razem z nim znikała o nim pamięć. Ale nie tym razem! Tym razem lizak idzie ze mną do przedszkola.
Pani Agnieszka pyta, czy mi go otworzyć, a ja na to, że tak. Pyta, czy będę go lizał, a ja na to, że tak. Pani Agnieszka otwiera więc lizaka, a ja wkładam go do buzi. Po chwili wyjmuję go i krzywię się bardzo. Ale zaraz wkładam go z powrotem i mówię, że mi smakuje. A potem wołam do dzieci, ciesząc się ogromnie: „Dzieci! Ja lubię lizaka! Lubię lizaka!”. Tego nie ma niestety na nagraniu, bo nikt się chyba nie spodziewał, że lizak wyląduje w mojej buzi, ale chwilę później p. Agnieszka wzięła telefon i nagrała. Dowód jest i bardzo za niego dziękuję. Lizałem lizaka!
A dla tych, co nie wiedzą, dlaczego lizanie lizaka może być powodem do radości, już przypominam. Jako duży dzidziuś jadłem właściwie wszystko. Mama robiła mi różne mieszanki ze świeżych owoców i warzyw, z różnych ziaren, z owoców suszonych… wszystko jadłem! Jadłem też domowe obiadki bez soli, kostek rosołowych, cukru i innych szkodliwych rzeczy. Wszystko pyszne i zdrowe. A potem z braku czasu, z wiecznego pośpiechu i ciągłej gonitwy, przeskoczyliśmy w słoiki. Miało być na trochę, zrobiło się… trochę długo. Oczywiście już dawno temu Rodzice próbowali wrócić do normalnego jedzenia, ale nic z tego! Mój smak i zapach jest bardzo wyczulony. Lubię tylko to, co znam i tylko to, co znam teraz, a nie kiedyś tam, kiedy byłem jeszcze bobasem. Nowych rzeczy nie próbuję. To, co akceptuję mogę wyliczyć na placach moich rąk i nóg:
- owsianka Bobovita + mleko, czyli moja kaszka na kolację,
- kaszka 3 ziarna Babydream, bez cukru, prosto z Niemiec + mleko (druga opcja kolacjowa),
- jogurcik malinowy Jogobella – to moje śniadanko,
- jogurcik truskawkowy lub truskawko-poziomkowy Jogobella, to ewentualnie zastępstwo dla jogurtu malinowego,
- naleśniczki ze słoika Hipp,
- obiadek żółty, czyli indyk z kluseczkami Bobovita,
- obiadek biały, czyli cielęcinka Bobovita – to ewentualne zastępstwo dla obiadku żółtego,
- serki waniliowe – Maćkowy (Mlekpol), Tutti i Danio,
- owocki Babydream z Rossmanna – bardzo rzadko i tylko te w żółtawych kolorach,
- banany,
- a do picia tylko woda.
Także, choć lizak, to sam cukier i samo zło, to jednak przy takim skromnym menu, daje on radość i nadzieję na to, że kiedyś będzie tego jedzenia więcej, że kiedyś będzie lepiej.