Biegowe Grand Prix Dzielnic Gdańska 2018 po raz III

Nie zdążyłem wspomnieć o dwóch pierwszych, tegorocznych biegach, nie napisałem ani słowa o przepięknym zakończeniu roku w przedszkolu, nie powiedziałem nic a nic o koncercie November Project, słowa nie pisnąłem na temat majowego koncertu Sunny Money. Głowę mam pełną wspomnień i pomysłów, a tu ciągle cicho i pusto, zupełnie inaczej niż w moim życiu. Nie dlatego, że nie chcę, bo chęci mam zawsze sporo, ale dlatego, że czasu wciąż brak i sił czasem też nie wystarcza, żeby podzielić się z Wami całym moim światem. Ale dzisiaj tu jestem i na gorąco opowiadam Wam o tym, co się takiego wydarzyło.

Kilka miesięcy temu, Mama zapisała naszą trójkę na biegi w Biegowym Grand Prix Dzielnic Gdańska. Naszą trójkę, czyli Antosia, Marysię i mnie. My starszaki, biegaliśmy już w zeszłym roku. Nie opuściliśmy żadnego z 5 biegów, dzięki czemu zebraliśmy wszystkie puzzle, z których powstała piękna panorama Gdańska.W tym roku z puzzli ułożymy kostkę, a nawet trzy, oczywiście pod warunkiem, że uda nam się skompletować wszystkie kawałki.

Wypad na biegi z dwóją dzieci, to pestka w porównaniu do wypadu z trójką, zwłaszcza gdy 2/3 z nich, nie można nawet na chwilę spuścić z oka, a tak właśnie jest ze mną i z Marysią. Antoś zna zasady i wie co zrobić, żeby się nie zgubić. Z całą pewnością poradziłby sobie również wtedy, kiedy do zgubienia jednak by doszło. Natomiast Maryśka i ja, to zupełnie inna para kaloszy. Nie można nam ufać w 100%, bo nigdy nie wiadomo jaki pomysł strzeli nam do głowy. I z całą pewnością nie poradzilibyśmy sobie w tak trudnej sytuacji jak zgubienie się, co miałem już przyjemność udowodnić podczas ubiegłorocznego Festiwalu Globaltica. Dlatego przed wyjazdem na dzisiejszy bieg, Rodzice zastanawiają się, czy przypadkiem nie podrzucić Maryśki do Babci Asi, a sami z nami, jeden na jednego, na luzie i ze spokojem, pojechać na wyścig. Maryśka jednak stanowczo odmawia. Jest zapisana, więc chce jechać. Chce jechać, chce odebrać swój numerek i swoje ryżowe wafle. Chce nawet pobiec. Tak przynajmniej jej się wydaje.

Jedziemy więc w piątkę. Mama, Tata, Antoś, Marysia i ja. Figa też już wsiadła do auta, ale niestety musi zostać. W takim tłumie i hałasie, nie byłoby jej dobrze.

Na miejscu spotykamy Babcię Bożenkę oraz naszych Przyjaciół Inglotów – Ciocię Anię, Wujka Michałka, a także Blankę i Malwinkę, które również startują w dzisiejszych biegach. Oraz moje kumpelki, siostry bliźniaczki – Lenkę i Polę, i ich rodziców – Ciocię Beatkę i Wujka Adama.

Kiedy Marysia robi pod sceną rozgrzewkę, my, czyli Antoś i ja, siedzimy przy namiocie Heliosa i kolorujemy obrazki, żeby zdobyć nagrody. Marysia dołącza do nas w momencie, kiedy rozgrzewka się kończy, a wszystkie dziewczynki z Biegu Brzdąca ustawiają się na linii startu. Maniuta stwierdza, że woli kolorować niż biegać, ale ostatecznie daje się ją przekonać i razem z Tatą wyrusza w swoją 150-metrową trasę.Nie jest jej łatwo. Trasa jest długa, a nóżki malutkie. Kilka razy przychodzi zwątpienie i chęć rezygnacji, ale ostatecznie z Mamą i z Tatą za rękę, goniąc uciekający balonik, dobiega do mety i po raz pierwszy w życiu, samodzielnie kończy swój wyścig. Jestem z niej bardzo dumny i ona z siebie też. Było ciężko, ale się udało i teraz Maryśka jest naprawdę bardzo szczęśliwa.

Po Brzdącach dziewczynkach, ruszają Brzdące chłopcy, a zaraz po nich dziewczynki w Biegu Malucha. Mam tu komu kibicować, bo na linii startu ustawiły się aż trzy moje koleżanki – Malwinka, siostra Blanki oraz bliźniaczki – Lenka i Pola.Teraz moja kolej. Razem z innymi chłopcami z Biegu Malucha, ustawiam się pod czarną bramą. Nie stoję jednak długo. Tuż po starcie zostaję stratowany (albo po prostu się przewracam) i gdy reszta chłopaków pędzi dalej przed siebie, ja leżę na ziemi z obdartymi kolanami i głośno płaczę.Po tym wypadku nie mam już ochoty biegać. Jedyne na co mam ochotę, to pojechać do Babci Asi. Poddaję się. Rezygnuję. Odpuszczam. Ale tylko na chwilę! Moi koledzy są już na mecie, albo tuż przed nią, ja kilka metrów za startem. Nie mam szansy nikogo wyprzedzić, nie mam szansy nikogo dogonić. Z nikim już nie wygram, ale mogę wygrać z własną słabością! Mogę wygrać z bolącym kolanem, mogę jeszcze zwyciężyć! I ruszam! Mama chce dać mi rękę, ale nie potrzebuję już pomocy! Mówię Mamie, żeby poszła na chodnik, mówię że ja zostaję tu, na ulicy i pobiegnę sam. Dam radę! No i biegnę! Z uśmiechem na twarzy, z gilem pod nosem, z radością w sercu! Żadne zdjęcie nie wyszło, więc żadne zdjęcie nie pokaże Wam tego, co czuję i jak bardzo się cieszę z tego, że jednak biegnę!Powiem Wam, że taki bieg na szarym końcu nie jest wcale taki zły. Po pierwsze mam swojego własnego pilota, a właściwie pilotkę, która biegnie ze mną ręka w rękę. Po drugie, wszyscy mnie widzą, wszyscy mi kibicują, wszyscy mnie dopingują i biją mi brawo. Powitali już swoich, odpoczęli i teraz mają dużo siły, żeby na mecie powitać mnie. Klawo na maksa. Jednak nie zamierzam zdzierać kolan przy kolejnym, wrześniowym biegu, tylko po to żeby znów mieć takie gorące powitanie pod zieloną bramą 😉

Dobiegłem! Dałem radę! Byłem silny i dzielny. Teraz mogę zająć się sobą i swoimi kolanami. Razem z Mamą udaję się do punktu medycznego i wskakuję do najprawdziwszej karetki, gdzie najprawdziwszy ratownik, przemywa moje kolana octaniseptem.Kolana są już czyste i odkażone. Teraz spokojnie mogę pójść z Marysią odebrać mój i jej medal……no i pokibicować Antosiowi. Teraz on ma swój Bieg Dzieci Młodszych i zaraz popędzi jak strzała i przebiegnie w mgnieniu oka swoje 600 metrów.Popędził jak struś pędziwiatr i wyczerpany dotarł do celu. Mój Antoś. Mój bohater!Antoś odbiera swój medal… …i możemy już jechać do Babci Asi. Mamy dobre humory, pogoda jest piękna i Mama chętnie by jeszcze z nami została. Poszlibyśmy zaliczyć stacje lekkoatletyczne, skoczylibyśmy na lody do Kwaśniaka, ale Tata woli wrócić przed „burzą”. Woli dojść do samochodu, zanim zaczniemy uciekać, marudzić, płakać, łobuzować, mówić, że jesteśmy głodni, że chce nam się siusiu itp. Także akcja ewakuacja! Kierunek -> Babcia Asia i Prababcia Tesia.

Nie poszliśmy na lody do Kwaśniaka, za to Babcia wyjęła lody z zamrażarki. Każdy dostał po jednym, tylko nie ja, no bo ja przecież nie jem takich rzeczy. Jednak upominam się o swoje, a Marysia, mój adwokat mnie wspiera. Idziemy do Babci Asi po loda dla mnie. Dostaję prawie takiego samego jak Marysia – małego, w czekoladzie, na patyku. I liżę go! Liżę go tak długo, dopóki spod czekolady nie zaczyna wyłaniać się lód. Lubię czekoladę! Juhu! PS Kolejny wyścig w Biegowym Grand Prix Dzielnic Gdańska będzie dopiero we wrześniu, ale my jesteśmy już zapisani. A Ty? Nie przegap szansy na kolejnego puzzelka! Ja mam już dwa, choć powinienem mieć trzy, tak jak mam trzy numerki startowe. Dlaczego? Wkrótce Wam o tym opowiem…


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *