Cały czas było zimno i wietrznie, i okropnie. Aż tu znienacka, od wczoraj mamy prawdziwe lato. Chciałoby się pojechać gdzieś nad morze, albo do Babci na działkę, ale nie ma lekko. Najpierw praca, potem przyjemności.
I tak właśnie zaczyna się mój dzień. Dzisiaj zaczynam „turnus rehabilitacyjny” na Polankach, a to oznacza, że przez najbliższe 2 tygodnie, codziennie (nie licząc weekendów), o 8:10 będę stawiał się w Poradni Rehabilitacyjnej na ćwiczeniach. Oprócz mnie ćwiczy też Antoś, dzięki temu będzie silny jak strażak i będzie mógł gasić pożary, a ja będę mu w tym pomagał.
Myślałem, że jak zajęcia mam na 8:10, to o 8:10 zaczynam, a o 8:40 kończę. Okazało się jednak, że przed ćwiczeniami mam wygrzewać się pod lampą, więc wszystko mi się przesuwa i tak naprawdę mam zajęcia do 9:00. Nie do końca mi to pasuje, no ale trudno. Zawsze mogło być gorzej 😉 Siedzę więc pod lampą, grzeję nogi i czekam na Antosia. Mama musi mnie zabawiać i zagadywać żebym patrzał do góry, bo ja najchętniej patrzałbym prosto w światełko, a to podobno nie jest najlepszy pomysł.
Ćwiczę sobie z nową Panią – Panią Jagodą. I wiecie co? Po pierwsze – jak spotyka mnie na korytarzu, to pyta, czy ja jestem Staszkiem-Fistaszkiem 😀 Nieźle, no nie? A po drugie, to fajnie mi się ćwiczy i w ogóle, ale to w ogóle nie marudzę. Naprawdę mi się podoba. Po tak długiej przerwie od rehabilitacji, zapomniałem już chyba, że za nią nie przepadam. W trakcie moich ćwiczeń, dojeżdża Antoś, który tak jak ja wygrzewa się pod lampą i ćwiczy, ale oprócz tego ma jeszcze masaż.
Powiem Wam, że strasznie się cieszę, że widzę Antosia. Nie widziałem go od niedzieli i okropnie się za nim stęskniłem. On chyba też się stęsknił, bo tuli mnie na powitanie 🙂
Po ćwiczeniach, razem z Mamą i z Tatą odwożę Antosia do przedszkola. Biedaczek musi tam zostać, a my idziemy na spacer do mojej ulubionej fontanny.
Była praca, była zabawa, teraz znowu praca. Tata idzie do swojej, a ja do swojej. Będę uczył się z Magdą literek, układania szeregów i sekwencji, dopasowywania do siebie par itp.Dzisiaj z Magdą zaczynam coś nowego – uczę się co lubi, które zwierzątko:
Po zajęciach chciałem pojechać z Mamą na przejażdżkę do Chałup, do mojej koleżanki Nastki, albo chociaż do Babci Asi, do Otomina. No ale nie mogę… jadę do domu na drzemkę, bo zanim jeszcze wstanę, przyjedzie do mnie Malwinka i będziemy się bawić. Śpię i śpię, i śpię, i wstaję, i zjadam obiadek, a Malwinki jak nie było, tak nie ma… okazało się że wcale dzisiaj nie przyjedzie. No szkoda. Czekałem na próżno. Na szczęście pogoda jeszcze ładna, słońce wysoko, za chwilę skoczę z Mamą do Babci, chociaż na trochę. Zjadłem obiadek, kończę ciasteczko, a Mama mówi… „skończ ciasteczko, to pójdziesz jeszcze zrobić kupkę do nocnika i pojedziemy do Babci”… przepraszam że tak bezpośrednio z tematem wyjeżdżam, ale tak to się właśnie nazywa… w każdym razie od razu zrozumiałem o co Mamie chodzi, zrobiłem stosowną minę i stęknąłem – doskonale wiem co to nocnik, wiem co to kupa i wiem, co je łączy. Idę więc, robię swoje (jak zawsze zresztą… od nie wiem już ilu miesięcy, może od roku) i mogę ruszać w drogę.
A skoro już się chwalę, to powiem Wam jeszcze taki drobiazg, albo dwa… coś na co Rodzice zdrowych dzieci pewnie by nie zwrócili nawet uwagi, no ale moi zwracają… nauczyłem ich tego – uważności, zwracania uwagi na szczegóły i cieszenia się z najmniejszej nawet drobnostki. Do rzeczy… czasem kiedy jem, to nie siedzę w foteliku, czy na krześle, tylko na podłodze. Wtedy siadam na takiej małej płaskiej poduszce, która normalnie leży na krześle. Na drugiej poduszce siada Mama, albo Tata. Dzisiaj była Mamy kolej na wstawanie i dawanie mi śniadania, więc to z Mamą siedziałem na poduszkach. Zjadłem, Mama wstała żeby zrobić herbatkę, a ja wstałem, pozbierałem poduszki z podłogi i ułożyłem je na krześle. Taki ze mnie wspaniały pomocnik. Wiem, że obiektywnie rzecz biorąc, to nic takiego, ale to mój sukces, więc mogę być subiektywny i cieszyć się z własnego osiągnięcia.
Jeszcze jedno małe wtrącenie. Siedzę na tym nocniku i jak przystało na faceta, przeglądam kolorowe… książeczki. W jednej z nich zauważam narysowane kwiatki, nazywam je jakoś po swojemu, przykładam do nich rączkę, a potem przykładam ją do nosa, wącham i wzdycham. Wiem, że kwiatki słyną z tego, że ładnie pachną. Koniec z przechwałkami, czas ruszać do Babci.
Przyjechałem późno, bo to pora akurat korkowa, ale nigdzie mi się nie spieszy, więc też późno stąd wyjeżdżam. Ale zanim wyjadę pobawię się z Ciocią Gosią, pooglądam z Babcią kwiatki, przekopię piaskownicę, pouciekam przed psem, wygłaskam kota, pokopię w piaskownicy, pobiegam na bosaka, wpadnę w deszcz z węża ogrodowego, zrobię siusiu na nocnik, wymyję się i zjem kolację.
Jakby ktoś z Was nie wiedział co ma kot, to ja Wam powiem… „gogon” (czyt. ogon).
Co z tego, że pies lubi kość, a mysz ser skoro Fistaszek lubi banany 🙂
Haha! Wiem, co jest dobre! I mysz, i pies też powinny się dowiedzieć. Kto by tam chciał ser, czy kość, kiedy w zasięgu ręki są banany? Banany rulez 😉
Stasiek jest cudaśny :* Pięknie pracuje- Filipek niestety nie chce za bardzo współpracować 🙁
Ja też nie zawsze chcę pracować, ale Magda jest stanowcza i konsekwentna. Jak czegoś nie wolno, to nie wolno. A jak jest czas na pracę, to jest czas na pracę. Zajęcia z Metody Krakowskiej trwają u mnie 45 minut i tyle czasu pracuję. Ale co jakiś czas pokazuję rogi – mieszam kartki, które Magda rozkłada, zrzucam je na podłogę, rozglądam się, próbuję wstać, pokazuję i nazywam lampę (to mój ulubiony przerywnik), a czasem nawet szczypię, albo łapię Magdę za włosy. Gdyby Magda odpuściła i dała mi wolną rękę, to też bym odpuścił i za żadne skarby nie chciałbym współpracować. A jak mus, to mus. Nie mam wyjścia 😉 Chociaż przyznam, że zajęcia z Magdą są całkiem fajne. Na początku było trudno przyzwyczaić się do tak długiego czasu w foteliku i robienia tego, co Magda każe, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić 🙂
Och Stasiu… w Twoich oczach można utonąć….
Dziękuję za komplement :*