Każdy nowy tydzień stwarza nowe możliwości. Każdy dzień, to szansa na spróbowanie czegoś nowego.
8. lipca, poniedziałek
Czas na śniadanie. Wyciągam z lodówki „śmietana”, czyli jogurt grecki Pilos i jogurt malinowy Jogobella. Tata miesza wszystko ze sobą, na moich oczach, a ja w pełni to akceptuję i już po chwili zajadam ze smakiem.Do przedszkola, z braku bananów, zabieram dwa słoiki naleśników, które zjadam. Przedszkolny obiadek – pałka z kurczaka – ląduje w mojej „obiadówce”.
Wracając do domu, nadrabiam bananowe zaległości i zjadam aż trzy banany!Kiedy docieramy do domu, zupełnie po kryjomu, Mama dorzuca makaron do mojego żółtego obiadku. Ja natomiast, nie kryjąc się z tym wcale, dorzucam nasionka chia. Zajadam całość ze smakiem, zadowolony, że sam sobie dosypałem, aż tu patrzę… obcy makaron! Pokazuję go Mamie niezadowolony, a ona pokazuje mi na zdjęciu, ile tych makaronów przed chwilą zjadłem. Skoro zjadłem i nadal żyję, to zjem jeszcze te dwa i… pojadę do Dziadka na Majorkę!Na deserek szukam serka i wyciągam pierwszy z brzegu. Padło na Rolmlecz. Już mam zamykać lodówkową szufladę, kiedy dostrzegam Bio Serek Bakomy. Dobrze znam te opakowanie. Już kilka razy jadłem go prosto z pudełka, więc mam do niego zaufanie. Szykuję się do zamiany, ale Mama jest przy mnie i mówi, że ten, który trzymam w rączce też już jadłem i mi smakował. Skoro tak, to niech będzie. Rolmlecz z oryginalnego pudełka… po raz pierwszy!Ale to nie koniec! Antosiowi bardzo zależy na tym, żebym jadł więcej i lepiej, i proponuje mi… cynamon! Chętnie wącham, ładnie pachnie, wygląda nie najgorzej, ale na próbowanie, nie mam ochoty. Antoś jest jednak wytrwały i wrzuca mi solidną szczyptę do pojemnika. Gdyby wydarzyło się to dwa miesiące temu, najpewniej bym się rozpłakał i niczego już nie zjadł. Ale teraz… pozwalam Mamie wygrzebywać serek z pudełka dookoła brązowej górki i podawać mi go do buzi. Mama wygrzebuje i podaje, ale niemal za każdym razem zahacza o cynamonowy kopiec. Także moi drodzy… chcąc, nie chcąc, próbuję cynamon!Jak kolacja, to tylko kaszka. Jaka? Nikt już tego nie pamięta. Mamie wydaje się, że robił ją Tata. Tacie wydaje się, że robiła ją Mama. A ja tylko ją zjadam, nigdy nie mając pewności, z czego tak naprawdę się składa. Reszta domowników, zjada dziś gofry z jagodami z naszego kiełpińskiego lasu. Antoś „przygotował” dziś dla mnie serek, to ja, szykuję dla niego specjalnego gofra. Czyż nie wygląda on przepysznie?
9. lipca, wtorek
Kiedy słucham muzyki z „Krainy lodu” i głośno śpiewam, trzymając w rękach otwartą książeczkę z tekstami, Mama szykuje dla mnie śniadanie. Miesza „śmietana” z malinową Jogobellą i połową Jogobelli bananowej. Jem powoli, ale ze smakiem. W międzyczasie Mama podaje mi pojemnik z „krombkami”. Na moją prośbę, wysypuje mi na rączkę nasionka chia, a ja wrzucam je do miski. Nie czuję się pewnie jedząc taką potrawę i jestem bardzo ostrożny, ale ostatecznie zjadam całą porcję. Do przedszkola zabieram ze sobą banana i słoik naleśników Hipp, a także pudełko na przedszkolny obiadek. Dzisiaj podają zielone, ruskie pierogi i surówkę z marchewki. Pierogów nie zjadam, surówki nie zjadam, ale… kiedy dzieci dostają swój podwieczorek, czyli truskawkowy kisiel, a ja dostaję mój… Pani Kasi zapewnia mnie, że ten kisiel smakuje jak lizak (a ja lubię liznąć czasem lizaka). I wyobraźcie sobie, że skuszony tym opisem, postanawiam spróbować. Po raz pierwszy w życiu próbuję i zjadam aż trzy pełne łyżeczki kisielu truskawkowego! Na więcej nie mam ochoty. Tyle wystarczy. Trzy łyżeczki zjedzone, pokonana kolejna bariera i ogromna radość z tego wielkiego sukcesu. Panie się cieszą, ja się cieszę, dzieci spontanicznie biją brawo. Życie jest piękne.Wracając z przedszkola, zjadam dwa duże, żółte banany. Pychota!Chcieliśmy jechać na lody do Gdańska, ale jednak pędzimy prosto do domu, bo Kukasz dał znać, że już do nas wyruszył. Cieszę się na to spotkanie, zwłaszcza, że ostatnio widujemy się bardzo rzadko i zdążyłem się już za nim stęsknić. Niestety, kiedy czekam na niego w domu, okazuje się, że po raz kolejny, mój Kukasz nie przyjedzie na moją domową rehabilitację. Szkoda. Jest mi smutno.
Skoro nie ma ćwiczeń, to siadam do jedzenia. Z braku obiadku (zapasy się skończyły), zjadam Bio Serek Bakoma. Kiedy tak sobie jem, nagle wpada do niego muszka. Wołam Mamę na ratunek, Mama wyciąga muszkę, a ja, ze spokojem kończę mój serek. Mama nie dałaby chyba rady… Okazuje się, że nie tylko ja mam opory przed różnymi smakami, zapachami, czy konsystencjami. Mucha wpadająca do zupy, czy siadająca na ziemniakach, tak bardzo Mamę odrzuca, że nie jest w stanie skończyć takiego przetuptanego przez owada posiłku. Serek zjedzony. Wstaję od stołu i idę rysować. Mama zagląda do pojemnika i widzi, że zostawiłem trochę na dnie. Postanawia zrobić mi psikusa. Dosypuje zielony proszek – algi spirulina i miesza wszystko ze sobą. Przychodzi do mnie, żeby wygrzebać niby resztkę serka i podaje mi do buzi swoją egzotyczną mieszankę, oczywiście tak, abym nie widział tego zielono-błotnistego koloru. Smak jest jakiś dziwny, ale zjadam wszystko. Kiedy Mama pokazuje mi puste opakowanie zabarwione glonami, nie jestem zadowolony, ale ostatecznie każdy mały kroczek, nawet ten postawiony nieświadomie, przybliża mnie do wyjazdu do Dziadka na Majorkę. Także, nie mam co narzekać, trzeba się cieszyć! Na kolację Mama szykuje mi coś specjalnego – Owsiankę BoboVita na krowim mleku prosto od krowy z dodatkiem Bio Kaszki Jęczmienno-Gryczanej. Po raz pierwszy nie mam zastrzeżeń do kaszki zmodyfikowanej dodatkiem kaszki HELPA. Choć minę mam nietęgą, smakuje mi!
Podziwiam mamę Stasia za niezmierzone pokłady cierpliwości… Ale efekty są, brawo Stasiu!
Mamo Stasia, jesteś wielka! Tato Stasia, Ty też! A rodzeństwo Stasia- najwspanialsze, największe wsparcie. Uwielbiam tę jedzeniową serię!