I pędząc zadaję sobie pytanie, czy to jest wolność, czy to uciekanie?

Muszę przyznać, że nie jestem typem uciekiniera. Nie wychodzę z domu i nie biegnę w siną dal, nie uciekam z lekcji, nie wyrywam ręki i nie biegnę przed siebie, nie wyskakuję z auta i nie lecę na oślep. Nie oznacza to jednak, że nie lubię smaku wolności. Wręcz przeciwnie, „wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem”, jak śpiewają Chłopcy z Placu Broni. Lubię więc bez wiedzy Rodziców wyskoczyć na samodzielny spacer z Figą, wsiąść na rower i pojechać gdzie mnie koła poniosą, włożyć wygodne buty i wyjść na bieszczadzki szlak. Lubię decydować gdzie idę, gdzie jadę i co robię. Niestety w moim dziewięcioletnim życiu tych decyzji nie mogłem podjąć zbyt wielu. Mój codzienny rozkład zajęć kręcił się głównie wokół rehabilitacji, terapii ręki, zajęć z pedagogiem i logopedą oraz spotkań z psychologiem. Walka o moją przyszłość odbierała i w sumie nadal odbiera mi sporą część teraźniejszości i wolności, która smakuje równie dobrze, co naleśniczki z jabłkowym musem, które tak bardzo lubię.

Jednak wśród wielu zadań, które muszę wykonać, terapii które muszę zaliczyć i specjalistów, których muszę odwiedzić, staram się znaleźć przestrzeń na swoje zainteresowania i na realizację swoich (nie zawsze mądrych) pomysłów. Aby dać mi poczucie wolności, a jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo, Rodzice uprzedzają fakty, czyli mówią mi co się kiedy wydarzy i jak w danym momencie powinienem się zachować… a przynajmniej podejmują taką próbę. Starają się też dawać mi przykład, bo wiadomo nie od dziś, że dzieci lubią naśladować dorosłych. No i doceniają moje dobre zachowania dając mi tym samym pozytywne wzmocnienie. Brzmi jak bajka, ale oczywiście nie zawsze wszystko idzie tak, jakbyśmy chcieli. Nie zawsze Rodzice robią tak jak trzeba i nie zawsze ja zachowuję się tak, jakby tego oczekiwali. Krew nie woda, życie nie instagram, rożnie bywa. Mimo że nie wszystko zawsze działa, chciałbym powiedzieć Wam, co mi pomaga w byciu bezpiecznym i szczęśliwym jednocześnie.

W piątki zaczynam lekcje po południu, więc przed południem mam czas aby wybrać się z Mamą, Mieszkiem i Figą na spacer. Staramy się to robić regularnie, niezależnie od pogody, bo to jest taki nasz wspólny, miły czas. Mieszko zazwyczaj szybko zasypia, a my możemy sobie pogadać i pospacerować.

Na dzisiejsze wyjście zabieram ze sobą rower. O tym, że muszę nałożyć kask, nie musimy już rozmawiać. Tak wiele razy poruszaliśmy ten temat, że jest to dla mnie oczywista oczywistość. Jednak jest coś, do czego musimy wracać …Przeczytaj cały wpis

Sam + dzielny = samodzielny

Czasem, kiedy bardzo mi się czegoś nie chce, mówię „pomóc”, albo „pomóż mi” licząc na to, że ktoś mnie wyręczy. Czasem tak mówię, kiedy rzeczywiście mam do zrobienia coś, co jest bardzo trudne i nie mogę z tym sobie poradzić. A czasem wtedy, kiedy jestem bardzo zmęczony i zwyczajnie nie mam siły. Ale są też takie momenty, kiedy wszystko chcę sam. Sam chcę chodzić (nie za rękę, ale sam!), sam chcę myć zęby i sam chcę być w toalecie.

Dzisiaj wyjątkowo dużo rzeczy robię sam. Zaczynam od śniadania. Mama siedzi przy stole, a ja, całkiem sam szykuję dla niej kanapki. Nie jestem zbyt duży, więc podsuwam sobie taboret i wchodzę na niego. Teraz wszystko mam już w zasięgu moich rączek, więc biorę się do pracy. Wkładam  tosty do tostera i nastawiam. Toster każe czekać kilka minut, ale moim zdaniem, to zdecydowanie za długo, więc już po chwili wciskam „stop” i wyciągam podgrzane kromki. Biorę nóż i masło, i smaruję.Śniadanie dla Mamy Proszę o dżem. Smaruję niezbyt obficie. Wystarczy, że masła jest dużo. Kiedy trafiam na większy kawałek owocu …Przeczytaj cały wpis

Samodzielność ponad idealność, czyli o tym jak dzieło traci na wartości

Bardzo lubię rysować. Rysować, kolorować, malować. Choć moje prace dalekie są od idealnych, to jednak są moje, więc dla Rodziców najcenniejsze. Bo w pracy dziecka nie o to chodzi, by każdy szczegół pokolorowany był zgodnie z przyjętym wzorem, ani o to, by za krawędź nigdy nie wyjść. Nie chodzi o to, by drzewo miało smukły pień i rozłożystą koronę, ani o to, by biedronka miała siedem równych kropek.

O bazgroły też nie chodzi, bo choć Rodzice przyjmą wszystko z uśmiechem, to jednak dzidźką już nie jestem. Mam cztery lata, a nawet cztery i pół, a od czteroipółlatka się wymaga. Dlatego staram się i uczę żeby te prace były coraz lepsze, żeby słońce miało promyki, a oczy Mamy były nad jej nosem, żeby trawa była …Przeczytaj cały wpis