Baobab

Kolejne śniadanie i kolejne wyzwanie. Dzisiaj po dwudniowej przerwie, wraca malinowa Jogobella i malinowa Helpa połączona z naturalnym jogurtem. Mama nie wymieszała tego zbyt dokładnie i w którymś momencie natrafiam językiem na grudkę nierozpuszczonej Helpy. Ogarnia mnie lekka panika, ale na szczęście Mama jest w pobliżu. Szybko podaje mi wodę i wyciera buzię. Aby uniknąć kolejnych przykrych niespodzianek, energicznie miesza łyżeczką w miseczce. Lepiej późno niż wcale. Do przedszkola zabieram to, co zwykle – banana, naleśniki i pudełko na obiad. Kiedy Mama mnie odbiera, zastaje pustą obiadówkę. To niestety nie oznacza, że zjadłem przedszkolny posiłek, a jedynie tyle, że opiekujące się nami w dniu dzisiejszym panie – Tereska i Gosia, jeszcze nie wiedzą jakie mam zwyczaje. Ale już wkrótce, kiedy staną się moimi nowymi paniami, wszystkiego się o mnie nauczą.

Jedziemy na basen. W drodze zjadam dwa z trzech przywiezionych przez Mamę bananów. W tym czasie, moja Maniuta, wciąga półbagietkę. Z racji długiego weekendu, na drogach jest dziś wyjątkowo pusto, także po niespełna dwudziestu minutach, jesteśmy pod basenem. Biorę torbę, zabieram trzeciego banana i ruszam na pływalnię, na przedostatnie w tym semestrze zajęcia.Wracamy do domu. Tata sprzedaje naszą kochaną, wysłużoną Corollę, którą znam od zawsze, całe moje życie, a my siedzimy w domu i tniemy w memo. Bardzo lubię gry pamięciowe. Właściwie, to wszyscy lubimy. W trójkę udaje nam się rozegrać dwie partyki, a Mamie i Antosiowi trzy. Mamy kilka ulubionych układanek, z pięknymi ilustracjami, albo całkiem udanymi zdjęciami. Jeśli chcecie, to kiedyś, kiedy będę miał trochę więcej czasu, coś Wam polecę. Antoś z Marysią skaczą po kanapach, ganiają się i atakują poduszkami. Ja jestem już trochę zmęczony. Siadam przed kominkiem i proszę Mamę o dwie rzeczy. O kaszkę gęstą, najlepszą i ogień. Wiem, wiem, jest gorąco i bez sensu, ale ogień tańczący w kominku, to jedna z tych rzeczy, które lubię najbardziej na świecie, także w sumie, wcale nie bez sensu. Trzeba być dla siebie dobrym i dbać o swoje potrzeby.

Mama to mistrz rozpalania ogniska. Czy w ogrodzie, czy w salonie, wystarczy jej jedna zapałka. W robieniu kaszki, też jest niezła, nawet jeśli czasem oszukuje i potajemnie dodaje mi kwaśny, sproszkowany owoc baobabu. Tak, tak, dobrze napisałem, a Wy dobrze przeczytaliście. I nie, nie chodziło mi o banana. Owoc baobabu. Kwaśny. Właśnie to, ląduje w mojej dzisiejszej owsiance pełnej „krombków” i koziego mleka. Ile dokładnie, możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach. Na drugim i trzecim. Pierwsza porcja wchodzi gładko. Zero podejrzeń. Zupełnie inaczej niż przy wczorajszym serku. Już po chwili zamawiam drugą. Gęstą, najlepszą. Mama szykuje dla mnie prawdziwy beton. Dosypałaby jeszcze trochę kaszy, a zamiast łyżeczki musiałbym poprosić o nóż i widelec. Ale pomijając, że lubię gęste kaszki, zgodnie z zaleceniami pani Marty ze „Szkoły terapii karmienia – Od pestki do ogryzka”, tak właśnie ma być. Im gęstsza, tym lepsza. Do półpłynnej kolacji, ani zęby, ani język, nie są właściwie potrzebne (no dobra, język jest, ale mniej, bo nie musi bujać kaszy z lewej na prawą, ani rozcierać jej o podniebienie), ale kiedy dostanie się kaszkowy placek, to trzeba się trochę napracować, zanim przejdzie do gardła i brzuszka. Kaszka zjedzona, to jeszcze bajka na dobranoc, dziś obowiązkowo z baobabem w tle, mycie, siusiu i spać. Dobrej nocy Wam i nam!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *