The Color Run… done!

Wiem, że po tym jak przyzwyczaiłem Was do codziennych wpisów, ostatnio trochę Was zaniedbuję. Nie obiecuję, że będzie lepiej, ale obiecuję, że będę się starał. Czas po prostu tak szybko leci, że zanim zdążę się do Was odezwać mija okrągły tydzień i tak w kółko. Dopiero co zdobyłem ostatni medal w Biegowym Grand Prix Dzielnic Gdańska, a tu już kolejny bieg, a właściwie biegi. Ale o tym za chwilę.Najtrudniejsze w tych wszystkich biegach jest dotarcie na czas, zaparkowanie samochodu, odebranie pakietu i ustawienie się na linii startu. Zawsze się martwię, że nie zdążę i przegapię mój bieg. To pewnie dlatego, że na mój pierwszy w życiu start przyszedłem spóźniony i ktoś inny odebrał mój pakiet, a ja musiałem pobiec bez numerka. To nie było fajne, dlatego teraz staram się przychodzić przed czasem, choć zdarza mi się (żeby daleko nie szukać… dwa tygodnie temu na piątym etapie Gdańskich Biegów Leśnych), wbiec równo z dzwonkiem.

Jednak dzisiaj jestem jednym z pierwszych. Zostawiam samochód na pustym parkingu i lecę przywitać się z Panią Nutką (to moja kochana pani rytmiczka z przedszkola), która przyjechała chwilę po nas. Parę minut później idziemy razem odebrać pakiety startowe. Pani Nutka odbiera swój, a my na nasze zestawy musimy jeszcze poczekać. To dlatego, że nasze pakiety zostały już odebrane przez Fundację Wspierania Rozwoju „Ja Też”, pod której skrzydłami będę dziś biegał.Czekam i czekam, i są! W końcu spotykam moich fundacyjnych przyjaciół, przebieram się w „jateżową” koszulkę i przypinam mój numer startowy do pasa. Jestem gotowy! Jednak na start, trzeba jeszcze poczekać i takie czekanie jest bardzo trudne. Próbujemy z Filipem zająć się sobą i wtedy czas leci nieco szybciej.

W naszych pakietach oprócz fundacyjnych koszulek, znalazły się też koszulki The Color Run, workoplecaki, woda, numery startowe, bańki mydlane i magiczny, kolorowy proszek – najważniejszy dodatek do dzisiejszego biegu. Teraz to już naprawdę jesteśmy gotowi! Kolorowi, pełni mocy, ustawiamy się na linii startu, skacząc w rytm muzyki. Trzy, dwa, jeden, zero… staaaaart!

To czekanie tak mnie znudziło, że jeszcze chwilę temu byłem już gotowy wrócić do domu, jednak kiedy w końcu pozwolono nam biec… poleciałem jak na skrzydłach. Pędzę ile sił w nogach, wyprzedzam jak mały perszing, lecę jak przecinak, nie oglądam się za siebie. Są momenty, kiedy zwalniam, kiedy zamieniam bieg na marszobieg, a marszobieg na chód, jednak… cały czas (pomijając przerwę na siłownię) prę do przodu!

Przede mną pięć kilometrów! Bardzo dużo, jeszcze nigdy tyle nie przebiegłem, ale nogi mam mocne, więc wiem, że poniosą mnie do celu. Raz wolniej raz szybciej, prosto, w lewo, w prawo, pod górkę, po płaskim i z górki. Przez żółtą stację pełną żółtego pyłu i przez różową pełną różowego. Przez ogromne piłki i przez wielkie, wiszące wałki. Przez kolorową pianę i przez niebieski proszek. Byle przed siebie. Byle do celu. Byle na własnych nogach. Mam już za sobą stację żółtą, stację różową, piłki, czyli pierwsze dmuchane przeszkody, krótką przerwę na siłowni, podbieg pod stadion i kółko wokół niego, drugie dmuchane przeszkody, czyli wiszące wałki, zbieg na poziom zero i ponowne przebiegnięcie przez żółtą stację. Za mną już większość przeszkód i mniej więcej połowa trasy.Przede mną jeszcze zielona stacja, piana, której już się nie mogę doczekać i niebieska stacja. No, to lecę! Za mną już wszystkie przeszkody, godzina biegu, marszobiegu i chodu, 5 kilometrów i 120 metrów trasy, 4 kolorowe stacje, 2 dmuchane przeszkody i stacja z pianą. Przede mną już tylko meta i zasłużony medal.Mokry, brudny, zmęczony, ale bardzo szczęśliwy, ostatkiem sił wpadam na metę. Udało mi się! Jestem zwycięzcą! Tym razem udało się Mamie włączyć i wyłączyć na czas aplikację Endomondo, dzięki czemu dokładnie wiemy jaką trasę przebyliśmy i ile czasu nam to zajęło. Trochę długo, biorąc pod uwagę fakt, że nie licząc przerwy spędzonej na siłowni i całkiem długiego balu w pianie, cały czas szedłem, maszerowałem lub biegłem, a z drugiej strony… całkiem krótko biorąc pod uwagę fakt, że trasa miała ponad 5 km, a ja mam zaledwie 106,8 cm i dodatkowy chromosom w każdej komórce. Zresztą nieważne jak długo, ważne że dałem radę! Bieg już skończony i właściwie możemy jechać do domu, a nawet powinniśmy biorąc pod uwagę fakt, że na dworze jest niewiele ponad 10°C, a my jesteśmy przemoczeni do suchej nitki (nie, nie padało, to ta strażacka piana nas tak urządziła). Zostajemy więc tylko chwilę i lecimy do auta się przebrać i coś zjeść. Jesteśmy bardzo głodni! I to by było na tyle. Dziękuję The Color Run Poland za organizację tego wspaniałego biegu, Fundacji Wspierania Rozwoju „Ja Też”, za to, że mogłem biec pod Waszymi skrzydłami, Copernicusowi (Mamma Centrum) za cenną lekcję badania piersi i jąder, a Żywcowi za niekończącą się wodę.A już jutro… dziesiąty bieg w tym roku. Tym razem będę śmigał na AWFie w Kid’s Run. Do zobaczenia!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *