Wracam do gry…

Wczoraj…

…nie było mnie w Skarszewach z dwóch powodów. Po pierwsze miałem mieć wizytę u pani doktor w OWI w Gdyni, a po drugie Mama nie chciała, tak intensywnie zaczynać ze mną ćwiczeń, po tak długiej nieobecności na zajęciach. Z pierwszego nic nie wyszło. Kiedy byliśmy już gotowi do drogi, Mama wzięła telefon, a tam nieodebrane połączenie i sms… wizyta odwołana. Tym samym spotkam się z panią doktor dopiero za miesiąc, bo pozostałe terminy są już zajęte. Jednak, jak to się mówi, nie ma tego złego… zamiast jechać do OWI idziemy karmić kaczki.

Mama myślała, że ani razu dzisiaj nie usiadłem, ale Tata jest świadkiem mojej wyśmienitej formy i wielkiego talentu… oczywiście, że usiadłem 🙂 Co prawda tylko raz, ale najważniejsze, że to zrobiłem.

A dzisiaj…

…zaczynam dzień od ćwiczeń z p. Kingą. Wiem, wiem, miałem mieć wolne do końca tygodnia, ale ostatnio ćwiczyłem tu na początku grudnia i Mama się trochę boi, że jak w styczniu nie pokażę się tu ani razu, to cała procedura korzystania z rehabilitacji w KPK będzie musiała odbyć się na nowo. To by oznaczało stanie w kolejce, długiej na kilka miesięcy, a na koniec spotkanie z panią doktor, która by zdecydowała, czy dalej mogę tu ćwiczyć, czy nie.

Jestem więc i mimo długiej przerwy, a może dzięki niej, ćwiczy mi się bardzo dobrze… przez jakieś pół godziny. Nawet raz siadam, sam z siebie i p. Kinga bije mi brawo. Mama oczywiście szaleje z zachwytu, jak to Mama 🙂 Pani rehabilitantka robi mi fajne ćwiczenia na raczkowanie, dzięki którym, przy małym wsparciu posuwam się naprzód. Wygląda to mniej więcej tak:

  • pozycja wyjściowa, to klęk podparty (czyli taki czworak),
  • jedną nóżkę trzeba chwycić na wysokości kolana i nad nim, i przesunąć ku przodowi (tak jak się to właśnie robi przy czworakowaniu),
  • zaraz potem trzeba lekko popchnąć rączkę (pomiędzy łokciem, a przegubem), żeby wiedziała w którym kierunku ma podążać,
  • i druga strona tak samo.

Mamie to ćwiczenie bardzo się spodobało i pewno jutro nie da mi spokoju. Minęło pół godziny i zaczynają się schody, czyli ćwiczenia które bardzo mi się nie podobają. Pierwsze z nich jest na wzmacnianie brzuszka. Siedzę na nodze rehabilitantki, a ona z jednej strony asekuruje moją główkę, a z drugiej tak przechyla swoją nogę żebym leciał do tyłu. Muszę więc utrzymać równowagę napinając brzuszek. Okropnie trudne i bardzo męczące.
Następne ćwiczenie jest jeszcze gorsze i tu nawet Mama wymięka, chociaż siedzi sobie spokojnie i nikt jej nie zaczepia. Ja też siedzę, ale mnie zaczepia pani pociągając do tyłu za ramię. Chce mnie nauczyć łapania równowagi, ale chyba też ochrony przed upadkiem, bo czasem, nawet jak równowagę utrzymuję, to potem pociąga mnie mocniej i lecę… jednak nie jak kłoda, bo na ratunek wystawiam sobie rękę, którą się podpieram. Oczywiście płaczę wtedy przez cały czas, bo bardzo mi się te zaczepki nie podobają.
Jak tylko kończymy i Mama bierze mnie na ręce, natychmiast przestaję płakać i absolutnie się uspokajam. Do tej pory, po wielkiej rozpaczy, potrzebowałem czegoś więcej niż przytulaski. Uspakajałem się dopiero przy maminej piersi. A dziś, przedziwna odmiana… płaczę w czasie ćwiczeń, smarki mi lecą, Mama wyciera, ja się uspokajam, ćwiczę dalej, znów płaczę, smarki lecą, Mama wyciera, znów się uspokajam i tak cały czas – wystarczała Mamy obecność i lekkie dotknięcie i byłem spokojny i bardzo szczęśliwy. W czasie ćwiczeń na krótko, ale po ćwiczeniach, jak mnie Mama utuliła, to w ogóle już nie zapłakałem. Czyżbym zamieniał się w dużego chłopca?

Hej, to ja!

Hej, to ja!

Czas na wizytę u lekarza. Pani doktor mnie bada i okazuję się, że jest całkiem nieźle 🙂 Antybiotyk będę brał do… dzisiaj! A to miła niespodzianka! Jeszcze tylko inhalacje od czasu do czasu i przez pięć dni osłona na jelitka. Klawo!

Tyle nie pisałem, to teraz nadrabiam. Jeszcze troszkę o nowych zabawkach… Pod choinę dostałem też książki. Jedną wielką, grubą i ciężką – prawdziwą książkę z bajkami, które mogą mi czytać Rodzice, drugą książkę małą, gumową o dinozaurach – idealna do gryzienia. Niestety gdzieś zaginęła, a Babcia Asia nie chce się przyznać, że jej też się spodobała i sama ją podgryza. Trzecia książka, a właściwie to trzecia, czwarta, piąta, szósta i siódma, to książeczki z dźwiękiem – „Hau!”, „Bee!”, „Muu!”, „Czerwony wóz strażacki”, „Zielony traktorek”. Są super fajne! I dlatego potem dostałem jeszcze dwie: „Niebieski pociąg” i „Żółty samochodzik”. Każda ma piękne rysunki, fajny tekst i magiczny guzik, w którym ukryty jest dźwięk.

Tyle na dziś. Dobranoc :*


Wpis “Wracam do gry…” został skomentowany 6 razy

  1. Stasiu troszkę się martwię jak nie piszesz co u Ciebie, ale rozumiem że jesteś zajętym niemowlakiem i masz huk roboty 🙂
    Pozwoliłam sobie przedstawić Ciebie 3 letniej Zuzi z zD z Irlandii. Obiecała zajrzeć do Ciebie. Może się polubicie tak jak ja polubiłam Ciebie .
    Ucałuj Antka. Też już zdrów?
    Baw się dobrze w kinie 🙂
    Dobranoc Zuchu 🙂

    • Oj tak! Jestem bardzo zajęty! Jak nie choroby, to ćwiczenia, jak nie ćwiczenia to bale, jak nie bale, to wizyty u lekarza, albo występy w telewizji (te słynne 4 sekundy). Staram się opowiadać swoje wesołe przygody i odpowiadać na komentarze codziennie, ale czasem potrzeba snu wygrywa…
      Ciszę się bardzo, że mnie Pani przedstawia. Proszę tak trzymać! 🙂 Widziałem linka od Zuzy mamy na facebooku i zdążyliśmy już zapuścić żurawia 🙂
      Antek zdrowy, jak ryba 🙂 A w kinie było super. I mały Mateuszek był ze mną!

      Dobranoc!

  2. witam
    a ja dzisiaj z kompletnie innej choinki się urwałam tak patrzę przeglądam i chciałabym się dowiedzieć czegoś o tej macie (chyba zielonej) na której ćwiczy Staszek
    pozdrowionka

    • Ajajaj… ta zielona mata, na której czasem ćwiczę to Airex. Można ją kupić na allegro, ale jest droga. Puzzle piankowe, albo mata do jogi mają podobne właściwości i dużo niższą cenę 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *