W Toruniu najlepsze są… lody!

Po dwóch tygodniach turnusu w Fundacji „Ja Też”, po dwóch tygodniach przedszkola i popołudniowych zajęć z krakowskiej, po kilku zajęciach w Szkole Jedzenia… zasłużyłem na urlop! A skoro zasłużyłem, to pojechałem. Dzięki uprzejmości mojego kumpla Teosia i jego rodziców, pojechałem do Torunia, gdzie czekało na mnie przeprzytulne mieszkanko nieopodal starówki.

31. lipca ruszam w trasę…

Aby mieć dużo sił na zwiedzanie stolicy pierników, zasypiam zaraz po starcie i śpię aż do końca. „Aż”, to może zbyt duże słowo, bo nie jedziemy wcale tak długo, jakby się mogło wydawać. Toruń jest blisko, a droga całkiem niezła, więc po jakiś dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Z górą tobołów (bo na tygodniowy wyjazd trzeba zabrać wszystko, na wszystkie ewentualności) wtaczamy się na trzecie piętro. Za drzwiami znajduje się najfajniejszy pokój jaki kiedykolwiek widziałem. No i jest w nim gitara! I bęben! I mnóstwo książek! Czyli to, co lubię najbardziej.

Pierwszego dnia ruszamy na „zwykły” spacer. Idziemy zobaczyć fontannę, starówkę z Krzywą Wieżą, pomnik Kopernika, Wisłę i sąsiadujący z nią plac zabaw. W Toruniu dużo się dzieje, więc zgodnie z zaleceniem mamy Teosia obserwujemy słupy w poszukiwaniu atrakcji. Na dziś wynaleźliśmy teatr z Hiszpanii. Niestety są strasznie głośni, więc równie szybko jak tu pędziliśmy, opuszczamy widownię i wędrujemy w poszukiwaniu spokojniejszej miejscówki.

Pieska, którego razem z Antosiem wyprowadzam na spacer, spotkałem na patio restauracji Pasta i Basta (Mama mówi, że zupa serowa jest najpyszniejsza na świecie). Przyszedł tam ze swoim Panem i Panią, i grzecznie czekał pod stołem. Wypatrzyłem go i już nie mogę go zostawić. Głaskam, zabieram na małą przechadzkę i obserwuję. Teraz jeszcze bardziej chcę pieska. Chcemy!

Po całym dniu na nogach, na świeżym powietrzu, na zwiedzaniu, padamy jak muchy. Ale tylko ja i Antoś, bo Maniuta coś zasnąć nie może. Pierwszy raz śpi poza domem.Śpię z Antosiem

1. sierpnia…

…zaczynamy prawdziwe zwiedzanie.Toruń Razem z Tatą i Antosiem ruszam do Planetarium i Orbitarium – jedych z największych atrakcji Torunia. Niestety miejsce to nie jest odpowiednie dla małych dzidziek, więc Mama i Maryśka nie mogą wejść z nami. Owszem jest podjazd dla wózków, ale z niego mogą korzystać tylko osoby niepełnosprawne. Ale to nic, Maniuta jeszcze mała, jeszcze tu wróci.

Zaczynamy od pokazu „Cudowna podróż”, podczas którego obserwujemy niebo, a na nim konstelacje – np. Wielką Niedźwiedzicę, oglądamy Księżyc i dowiadujemy się, że kratery którymi jest pokryty, wzięły się od uderzeń meteorytów. Poznajemy wszystkie planety Układu Słonecznego i Słońce. Kosmiczna podróż odbywa się na specjalnym ekranie udającym niebo. Cały spektakl trwa ok 40 min, a ja jestem nim równie mocno zainteresowany, co mój Antoś. Jeden minus taki, że jest dość głośno, ale dzięki temu, że Ciocia Jago nas uprzedziła, jestem przygotowany i mam ze sobą moje wyciszające słuchawki.

Po krótkim spacerze z Marysią i z Mamą, znów wracamy pod wielką kopułę i tym razem idziemy zwiedzić Orbitarium. Można tu zobaczyć model sondy kosmicznej z panelami, które uruchomiają jego funkcje, np. dysze silników. A dookoła jest dużo stanowisk, na których można sprawdzić jak długo trwałaby podróż w różne miejsca w kosmosie, albo ile ważyłoby się na innych planetach (bo okazuje się, że waga to coś zupełnie względnego i naprawdę nie ma powodu się nią przejmować), albo dmuchać na mgłę z baniaka, i tornado! Wszystko super!

Po kosmicznych podróżach, czas zejść na Ziemię i pozwiedzać Stare Miasto. Podobno u Lenkiewicza są najsmaczniejsze lody (4zł za gałkę może zniechęcić, ale jak się zobaczy, że jedna gałka ma rozmiar przynajmniej 3 i do tego jest przepyszna, żal mija), ale ja… wolę moje naleśniki.

Jakiś czas temu pisałem, że z wózka już nie korzystam, bo jestem na to za duży. Jednak wakacje, to taki specyficzny czas, w którym łamie się niektóre reguły. Można później chodzić spać, kąpać się w fontannie i jeździć w wózku dzidźki. Amatorem bezczynnego siedzenia nie jestem, ale czasem, gdy w środku dnia strasznie chce mi się spać, wózek jest jak znalazł. I tak oto w dzisiejsze popołudnie zasypiam sobie smacznie w spacerówce, a Mama z Antosiem i Marysią w nosidle wędrują na katedralną wieżę, aby zobaczyć Tuba Dei – największy średniowieczny dzwon w Polsce, oraz podziwiać Toruń z góry.

Im później wrócimy do naszej bazy, tym większa szansa na to, że szybciej zaśniemy i dłużej będziemy spać. Tak się przynajmniej Rodzicom wydaje, dlatego targają nas wzdłuż i wszerz Torunia, ile tylko się da, żebyśmy się mocno zmęczyli (i przy okazji trochę zobaczyli).

razem No, to mniej więcej się udało. Starszaki śpią, Maryśka szaleje.Staszek i Antoś

Trzeciego dnia…

…oprócz przechadzki po starówce, szaleństwa na placu zabaw i spaceru wzdłuż Wisły…

…idziemy posłuchać legend toruńskich. Słuchamy nie tylko aktywnie, ale zostajemy w nie wciągnięci i stajemy się ich częścią. Antoś staje się dzielnym Flisakiem, który ratuje  Toruń przed plagą żab, zbójem, co trafił za kraty oraz pomocnikiem szefa budowy Krzywej Wieży, Mama z Marysią Bachusem, bogiem – smakoszem wina, Tata klucznikiem cnotliwym i zdeprawowanym Krzyżakiem, który zbudował Krzywą Wieżę. A ja, najpierw przez Ojca własnego zostałem wtrącony do więzienia, ale potem, pod Krzywą Wieżą, kiedy to okazało się, że jako jedyny potrafię pod nią ustać, bez rozbijania nosa o podłogę, zostaję oczyszczony z zarzutów i wypuszczony na wolność.

Kto jeszcze nie był w Domu Legend Toruńskich, to bardzo polecam. Dzieci do 3r. życia wchodzą za friko, dzieci niepełnosprawne za 5zł, sprawne za 9zł, a dorośli za 10zł.

W Szkole Jedzenia dowiedziałem się kilku ważnych rzeczy, m.in. tego, że normalne jedzenie powinno odbywać się przy mnie, żebym miał okazję obserwować, dotykać, wąchać, a może i próbować. Dlatego w domu, już od dawna jemy wspólnie (choć czasem to bardzo trudne, żeby zebrać wszystkich razem), żebym mógł dotknąć, powąchać i poznać. A kiedy nie jesteśmy w domu, też próbujemy…

I po raz kolejny, po dniu pełnym wrażeń, padliśmy…śpiochy - Staszek i Antoś

W środę…

…jesteśmy już nieco wymęczeni. Stop. Błąd. Wróć. Antoś, Marysia i ja, mamy mnóstwo energii. Wymęczeni są Rodzice. Głównie hałasem, który tworzymy wokół siebie, ciągłym pchaniem wózka i miliona niezbędnych tobołów, noszeniem Marysi w nosidle i tym, że ona w nocy nie chce, albo nie może spać. Tak, czy inaczej dzisiaj trochę zwalniamy. Dzień zaczynamy od placu zabaw. Rodzice stoją jak kołki, a my szalejemy!

Kolejnym punktem wycieczki miał być Ogród Zoo-botaniczny, ale ponieważ na placu zabaw wszystko było mokre po nocnej ulewie, to najpierw musimy wrócić do bazy żeby się przebrać. Wszystkie portki mokre!

A dalej już dzień jak co dzień, czyli lody u Lenkiewicza (Maryśka zaczęła mówić „mniam mniam” na widok lodów i wciąga je ze smakiem) i spacer nad Wisłę. Ale tym razem, zamiast placu zabaw zaliczamy coś naprawdę ekstra. Plażę z palmami! Dla tych, co nie pamiętają… palmy i paprotki to moje ulubione rośliny!

ToruńOstatnim punktem naszego dzisiejszego programu jest Fontanna Cosmopolis. Największe wrażenie robi podobno późnym wieczorem i w nocy, kiedy cała się świeci. Liczyliśmy na to, że odwiedzając ją ok 20:00 załapiemy się na show, ale niestety jest jeszcze za jasno.

Aaaa! Mokry!

Aaaa! Mokry!

No i jak to powiedział Antoś: „Słusznie, że zrobili zakaz kąpieli, bo jak się wykąpie, to jest bardzo zimno!” 🙂 Poubierani, pozawijani i razem upakowani (bo tak przecież cieplej) wracamy do domku. wózek dla dwojgaKolacja i spać!

Piąty dzień naszego urlopu…

…zaczynamy od rejsu po Wiśle. Nie jest to może najwspanialsza łajba, a rejs nie trwa długo, ale jest bardzo przyjemnie. No i widoki wspaniałe!

Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Żywe Muzeum Piernika. Tutaj, podobnie jak w Domu Legend Toruńskich, jesteśmy nie tylko obserwatorami i słuchaczami, ale i częścią tego, co się dzieje. Najpierw dowiadujemy się z czego robi się pierniki – z mąki, imbiru, goździków, gałki muszkatołowej, pieprzu (stąd ich nazwa), cynamonu, miodu i… reszty już nie pamiętam. A potem szczęśliwi wybrańcy, biorą się za wyrabianie ciasta, które potem, przez wiele tygodni będzie leżało w beczce i czekało na swoją kolej. Bo piernik im starszy, tym lepszy, a dzięki goździkom nic, a nic się nie psuje.

A potem już wszyscy bierzemy się do pracy. Gnieciemy, rozpłaszczamy, posypujemy mąką z dwóch stron i wałkujemy, smarujemy oliwą i tłustym do dołu układamy na formie, a potem dociskamy i z formy wyjmujemy. Teraz wystarczy wyciąć kształt piernika wokół odciśniętego wzoru, ułożyć na blasze i do pieca!

Teraz pozostało nam tylko cierpliwie czekać aż piernik się upiecze. Razem z naszymi piernikami idziemy jeszcze na górę. Tu możemy obejrzeć stare maszyny do wyrabiania i wałkowania ciasta…Żywe Muzeum Piernika Żywe Muzeum Piernika…i zobaczyć, jak to zrobić żeby piernik pięknie wyglądał. Jednym wyszły takie…

…a innym takie…

Ale to nie koniec wrażeń na dzisiaj!

Idziemy jeszcze do Centrum Sztuki Współczesnej na wystawę grafik, szkiców i obrazów Jerzego Dudy-Gracza. Na kilku salach rozwieszono ponad 250 dzieł, więc zdecydowanie jest co oglądać. Mi najbardziej przypadł do gustu obraz z robakami. Antosiowi – „Jeźdźcy Apokalipsy”.

Nie muszę Wam chyba mówić, że po takim dniu śpimy jak susły, prawda?Staszek i Antoś

Dziś jest szósty dzień naszego urlopu…

Jutro wracamy do domu, więc czas na coś naprawdę wielkiego! Rano idę z Tatą na rynek. Kupujemy pomidory, a za swój uśmiech dostaję kilka sztuk w gratisie. Nie wiadomo po co, skoro ja i tak jadam tylko to, co jadam. Ale to nic. Miło dostać własnego pomidorka. Na tyle miło, że gdy docieramy z powrotem do bazy… Tata obiera pomidorka i daje mi żebym spróbował. A ja? No cóż mam zrobić? Liżę i skubię go delikatnie ząbkami. Próbuję! I wiecie co? Dobry! Mmmm… smaczny! Na odgryzienie nie jestem jeszcze gotowy, ale kolejny kroczek został postawiony.

Zaraz po śniadaniu ruszamy na miasto. Przed południem chcemy pożegnać się ze starówką, a po południu, kiedy będzie padać, zwiedzić Młyn Wiedzy. Jak zawsze , zaczynamy spacer od lodów Lenkiewicza. Tata liże, Mama liże i Antoś liże. Marysia też próbuje. A ja? Bawię się na placu zabaw. W pewnym momencie zauważam, że Mama siedzi na schodkach, po których można wejść na taras lodziarni. Chętnie bym zobaczył, co tam jest, ale nie ma jak przejść. Mama zastawia trasę i mówi: „poliż loda, to się przesunę”. I wiecie co? Ostatnio wszystko liżę, wszystko, co niejadalne i tak sobie myślę, czemu miałbym nie polizać loda… A jak pomyślałem, to coś się odblokowało i już po chwili pędzlowałem „irlandzką kawę” i „pistację”. „Mmm… dobre!”.

Jem lody! Naprawdę, naprawdę, naprawdę! A już po chwili, pędzluję jagodowe lody Antosia! I aż sam się o nie proszę! Bo wiecie co? One są wspaniałe! „Mmmm, jak jogurcik!”.

Tego już nic nie przebije! Żadne jeżdżenie na karnym osiołku, żaden plac zabaw, ani ruiny krzyżackiego zamku, ani nawet Młyn Wiedzy. Lizałem lody! Ja! Naprawdę lizałem! I były smaczne! Na tyle smaczne, że chciałem jeszcze i jeszcze! Wow!

Kiedy skończyliśmy nasze spacerowanie po starówce i pojechaliśmy do Młyna, okazało się, że na zwiedzanie jest już za późno. Do zamknięcia zostało jakieś 1,5h, a na obejrzenie wszystkich wystaw potrzeba przynajmniej 3. Wracamy, więc nad Wisłę. Dzisiejsze wycieczki nie były ani męczące, ani intensywne, ale z tych jedzeniowych wrażeń i tak poszliśmy szybko spać. My – czyli Antoś i ja, bo Marysia, jak nie spała, tak nie śpi.Antoś i ja

Dziś jest 6. sierpnia…

…ostatni dzień naszego urlopu. Moglibyśmy zostać jeszcze jeden dzień dłużej, ale Marysia ma straszny katar i strasznie źle śpi. I ja też mam straszny katar, choć na szczęście śpię dobrze. Tak, czy inaczej żeby oszczędzić Marysię i Rodziców wracamy już dziś. Zresztą i tak wszystko, co chcieliśmy zobaczyć już zobaczyliśmy, oprócz Młyna Wiedzy, do którego zaraz pojedziemy. Zapakowani po sam sufit, ruszamy do Młyna. O 11:00 otwierają, więc tuż po 11:00 jesteśmy na miejscu, żeby jak najszybciej zacząć, jak najszybciej skończyć, jak najszybciej ruszyć w trasę i jak najszybciej znaleźć się w domku.

Biletów dla dzieci niepełnosprawnych nie ma, tzn. nie ma żadnych zniżek, ale udaje nam się załapać na bilet dla Dużej Rodziny i za sześć pięter zwiedzania i pięcioosobową ekipę płacimy 32zł, oczywiście za okazaniem karty uprawniającej do zniżki.

Zaczynamy od samej góry. Windą, która nie istnieje (a przynajmniej tak wygląda), wjeżdżamy na 6. piętro i zaczynamy naszą przygodę z nauką.Młyn Wiedzy Staszek-Fistaszek

Na pierwszy ogień idzie zmysł słuchu. Uderzam patykiem w wielką metalową rurę i dotykam paluszkiem, żeby sprawdzić jak drga. Kładę ręce na specjalnej poręczy, a potem patrzę i słucham jak bęben wybija rytm mojego serca. Zaciskam zęby na słomce i słyszę muzykę, która przenosi dźwięki przez drganie kosteczek. Idę do studio muzycznego, nakładam słuchawki, biorę mikrofon i sprawdzam jak zmienia się mój głos. Gram kapciem na „Organach Bum Bum”. Każda z rurek je tworzących jest innej długości, więc wydaje inny dźwięk. Kolejna „zabawka” sprawdza jak głośno krzyczymy – mierzy wysokość decybeli. A na samym końcu bawimy się w DJów i miksujemy płyty.

Na piątym piętrze atrakcji jest jeszcze więcej. Możemy m.in. zbudować katedrę św. Janów z wielkich ceglanych klocków, kolorować komputerową kolorowankę, sprawdzać, co kryje wnętrze człowieka, przeprowadzać operację, dzwonić przez telefon z epoki kamienia łupanego…

Tym razem zjeżdżamy windą z widokiem na Kenię. Na windę, której nie ma, już się nie dam namówić! W tej jest żyrafa!Młyn Wiedzy Staszek-FistaszekNa czwartym piętrze nie zawahamy się poznać wahadeł!Młyn Wiedzy Staszek-Fistaszek

Trzecie piętro jest moim ulubionym! Mogę tu obserwować kreta w jego kopcu, wiewiórkę w dziupli i pracę pszczół w ulu. Łowić ryby w stawie, zamienić się w ślimaka i odwiedzić leśny domek. Porozmawiać z Mamą przez telefon z rury i lejka, i przejść się tunelem. Najlepiej!Wystawa przeŻycie Młyn Wiedzy Toruń Staszek-Fistaszek

Na tym samym piętrze, w sali po drugiej stronie, mamy okazję zamienić się w kierowników budowy, budowlańców, a nawet ogrodników. Wyobraźnia nie zna granic!

Przez drugie piętro płynie najprawdziwsza dzika rzeka. Tu możemy m.in. zaobserwować jak działa młyn, zakręcić korbą i unieść wodę w powietrze, użyć sikawki, by podnosić piłki.

Teraz ja jestem dzidziusiem. Mama tuli w Tuli.

Teraz ja jestem dzidziusiem. Mama tuli w Tuli.

Na tym samym piętrze gości też wystawa z Gdańska. Tutaj możemy m.in. wyszczotkować zęby, sprawdzić jak wygląda serce, przenieść się w czasie i zobaczyć nasz wygląd za 20, 30, czy 50 lat, przeprowadzić reanimację, czy przesunąć kulkę siłą woli.

Na pierwszym piętrze jest stała wystawa – „O obrotach”, która została podzielona na dwie części. W jednej znajdują się rozmaite maszyny oparte na działaniu przekładni i kół, a w drugiej eksponaty związane z Układem Słonecznym i podróżami kosmicznymi.

Głównym elementem tej wystawy, ale także całego centrum jest Wahadło Foucaulta.

No i tyle! Koniec i kropka. Zobaczyliśmy już wszystko i możemy wracać do domu! Szczur i szczurWsiadam do auta i natychmiast zasypiam. Jak się obudzę, będę już w Gdańsku!

Myślałem, że jak się obudzę, będę już w domu, a tu niespodzianka. Zajeżdżamy po drodze do Babci Asi i Babci Tesi. Antoś tak bardzo chciał tu przyjechać, że nie było innej opcji. A i mnie to bardzo cieszy. A żeby to uczcić zjadam słoikowy obiadek. Ale wcale nie żółty! Po raz pierwszy od wielu miesięcy wybieram spaghetti Bobovita! I zjadam ze smakiem! Sam znalazłem, sam wybrałem, sam zdecydowałem! I zjadłem też sam… no może prawie… zjadłem z pomocą Babci Asi.Sos boloński BobovitaPo tak wyjątkowym obiedzie, musi być wyjątkowy deser. A wyjątkowy może być tylko serek! Serek oczywiście jem sam. Prababcia Tesia wyskrobuje tylko końcówkę ze ścianek.serekI żeby nie było, że na tym się skończyło, to w niedzielę na śniadanie zjadam kolejny stary obiadek Bobovity. Taki, który jadłem tylko raz w życiu – „Domową potrawkę z kurczakiem i szpinakiem”. A po południu, u Babci Bożenki (do której przyjechałem na kilka najbliższych dni) zjadam „Warzywa w delikatnej potrawce z cielęciną”. Nie jadłem tego pewnie z dwa lata, a teraz nagle hop i nie ma najmniejszego problemu. Trochę dziwna konsystencja, ale jednak dobre!Warzywa w delikatnej potrawce z cielęcinkąA we wtorek znowu spaghetti (to, które jadłem w sobotę u Babci Asi). Wiecie, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze?  To, że jeszcze kilka dni temu w Toruniu, strasznie płakałem, kiedy okazało się, że nagle wszystkie „żółte obiadki” przestały mieć żółte zakrętki. Taka mała zmiana, że niby wszystko eko i wszystko bio, i wszystko zielone, ale dla mnie zamiast zachęcająca, bardzo niepojąca. Taki dramat! Takie straszne, a tu co? Kiedy nie było już z czego zawężać, nagle i zupełnie niespodziewanie zacząłem rozszerzać moje menu. Jedynym zwiastunem mogło być to, że nagle zacząłem wszystko lizać i bardzo się ślinić. Nigdy się tak nie śliniłem, jak od turnusu w Szkole Jedzenia. A jak ślinka cieknie, to i apetyt lepszy.

Podsumowując… dzięki pracy p. Agnieszki ze Skarszew, dzięki wielkiemu wsparciu ze Szkoły Jedzenia, dzięki Wam, że podzieliliście się ze mną 1% podatku, dzięki Rodzicom, że byli tacy wytrwali i zastosowali się do zaleceń, dzięki mojemu Rodzeństwu, które daje taki piękny przykład, powoli idzie lepsze. Nie macie pojęcia jaka to ulga, kiedy siadam i z uśmiechem zjadam to, co dostanę. Kiedy zamiast stresu i płaczu jest ciekawość i radość. Kiedy nie trzeba się martwić zmianą asortymentu w Rossmannie i faktem, że nigdzie nie można dostać tych kilku rzeczy, które chcę jeść. Jeszcze trochę i chwycę za kotleta, dajcie mi tylko trochę czasu i mocno trzymajcie kciuki!

PS A jeśli jeszcze Wam mało, to możecie:

  • odwiedzić teatr Baj Pomorski, który wygląda jak szafa. Widzieliśmy go z zewnątrz, ale niestety nie udało nam się dostać do środka. Zostawiamy to sobie na następną okazję.
  • zwiedzić muzeum im. Tonego Halika. Mijaliśmy je kilka razy, ale jakoś spękaliśmy, tzn. Rodzice spękali, choć Tonego i jego książki bardzo lubią.
  • wypić kawę lub koktajl owocowy w Perks (to dla fanów serialu „Przyjaciele”).Central Parks
  • odwiedzić pobliską miejscowość Piwnice, gdzie znajduje się obserwatorium z prawdziwego zdarzenia.
  • przeszukać Toruń wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu ceramiczny figur.ceramiczne cuda
  • załapać się na Bella Skyway Festival.
  • resztę dopiszcie w komentarzach 🙂

Wpis “W Toruniu najlepsze są… lody!” został skomentowany 5 razy

  1. Lepszej reklamy naszego Piernikowego Grodu nie czytałam ani nie widziałam 😉 Dziękujemy i mam nadzieję, że przy następnej okazji się spotkamy. Uściski dla Całaej Waszej Paczki

  2. Moja 7 letnia, ale mocno wrażliwa córka bardzo bała się w muzeum Tonego Halika. Po obejrzeniu preparowanych małpich głów na wystawie w pierwszej sali do kolejnych wchodziła z zasłoniętymi oczami i dopiero po zapewnieniu, że nie ma tu nic strasznego – otwierała oczy. Należy to mieć na uwadze 🙂
    P.S. Ale na młodszych braciach nie zrobiło to wrażenia 😉

  3. Zupełnie przypadkiem wpadłam tutaj na chwilę i pewnie zostanę na dłużej…Piękny blog, tylko za bardzo wzruszający 😉 ale odkąd zostałam mamą (a było to dokładnie 5 miesięcy i jeden dzień temu) wszystko co dotyczy dzieci mnie wzrusza.. To wspaniałe, że Staś ma taką rodzinę, jesteście cudni! 🙂

  4. Jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy Was gościć w progach Domu Legend. Wygląda na to, że nie baliście się za bardzo naszych mrocznych komnat i śmiało wędrowaliście nawet do żelaznej klatki. Życzymy wielu przygód i pozdrawiamy! Wasi Legendziarze.

Skomentuj Julita Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *