Czekałem na ten dzień od momentu, kiedy usłyszałem, że Julia rusza w wiosenną trasę. Prawie trzy miesiące tuptania w miejscu i myślenia tylko o jednym. I w końcu się doczekałem! „Będzie Julia! I ukulele! I puła, puła!” – powiedziałem, kiedy dowiedziałem się, że to już dziś.
Zazwyczaj o 20:00 smacznie chrapię. Ale nie tym razem. Dziś jest sobota i ruszam na koncert. Ja to mam jednak klawe życie 😉Koncert odbywa się w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. Minusem jest wysoka cena biletów (choć pewnie można było kupić tańsze, ale wtedy nic bym nie widział) i kłopot z parkowaniem. Za to dużym plusem jest to, że bez samochodu łatwo się tu dostać. Jeszcze większą zaletą jest fakt, że dzieci nie muszą mieć swoich wejściówek jeśli siedzą na kolanach rodziców. Dzięki temu, możemy tu być prawie wszyscy razem.
Siadamy w pierwszym rzędzie i czekamy. Ja na kolanach Mamy, a Antoś na kolanach Taty. Maniuta, choć jest wielką fanką Julki (podobnie jak ja uwielbia piosenkę „Swing boy”), została w domu. Weźmiemy ją, jak będzie koncert w plenerze. Uzgadniam to z Julką na pokoncertowym spotkaniu.
Koncert zaczyna się tuż po 20:00. Chłonę wszystko jak gąbka. Wszystko mnie zachwyca! Jestem oczarowany światłami oświetlającymi scenę. Najbardziej urzekło mnie słońce umieszczone na scenie, za muzykami, którego promienie otaczają Julkę i wychodzą hen daleko, do publiczności. Naprawdę wielki szacun dla oświetleniowca!No i muzyka! Muzyka, dla której tu przyszedłem. Nie będę się zanadto rozpisywał, bo znawcą żadnym nie jestem. Obiektywny też nie jestem. Słucham po prostu tego, co mi się podoba, a płyta Parsley jest jedną z moich najulubieńszych (obok „Starej szkoły” i „Dziennika Kapitana” KaCeZeta, „Wracam do domu” Damiana SyjonFama, „Jestem stąd” Mesajah, „Paradise” Dub Inc, „Stop the cloks” Oasis, „Rollercoaster” Mrozu, „Rastaferajny” November Project, muzyki z filmu „Juno” i kolęd).
Choć najbardziej lubię „puła puła” i znajdziecie na to dowód w moim filmiku o składaniu prania…
…to wiedzcie, że inne piosenki też dobrze znam (na ile jestem w stanie dobrze poznać piosenki śpiewane po angielsku) i bardzo je lubię. Także Julka śpiewa na scenie, a ja podrygując na Mamy kolanach śpiewam, nucę, mruczę, razem z nią. Słucham i obserwuję. Jak czegoś nie wiem, to pytam się Mamy na ucho, albo jej pokazuję. Np. „Mamo! Patrz! Duże skrzypce!” mówię podekscytowany, kiedy Gumiś zaczyna grać na kontrabasie. Małe skrzypce też są. Gra na nich Joachim, który tak, jak na poprzednim koncercie Julki, zabawia nas swoim monologiem (lub dialogiem prowadzonym z Julką). Są też średnie skrzypce, czyli wiolonczela. Kiedy byłem na koncercie w B90, Kamili zabrakło. Obecność duetu – Kamila + wiolonczela bardzo mi się podoba!
Podczas Trójmiejskiego Zlotu Sympatyków Ukulele poznałem Mateusza. Mat jest gitarzystą w Chassis, ale także technikiem w Julkowym Warzywniaku. I wyobraźcie sobie, że dziś wychodzi na scenę i gra na gitarze kawałek „Growl it”. Dla mnie bomba! Tu macie ten kawałek w wersji z płyty, czyli bez Mateusza:
Jak już mówiłem piosenki z „Parsley” dobrze znam, ale dzisiaj po raz pierwszy słyszę całkiem nową (przynajmniej w wykonaniu Julii) piosenkę o Alabamie. Z przytupem. Mam nadzieję znaleźć ją na drugiej płycie Julki i już się nie mogę jej doczekać! Tu macie oryginał. Jest prawie tak dobry jak wersja z Warzywniaka.
Idąc na wieczorny koncert warto o czymś pamiętać. Albo nie wstawać za wcześnie (a ja wstałem o 6:00) albo zrobić sobie drzemkę w ciągu dnia (a ja nie zrobiłem), albo być dorosłym (a ja jeszcze nie jestem). Jak się spełni chociaż jedno, jest duża szansa na to, że wytrwa się do końca koncertu. Ja nie wytrwałem. Mimo, że jest głośno (co prawda mam na uszach moje wyciszające słuchawki, więc nie aż tak bardzo), przesypiam „puła, puła”! Dacie wiarę? Julka śpiewa mój ulubiony kawałek, a ja chrapię! Koniec świata! 😉Koncert dobiega końca, Warzywniak się kłania… … a ja powoli się budzę. Śpiący, głodny i nieszczęśliwy. A miało być tak pięknie! Zdjęcia, autografy, pamiątki najlepsze na świecie! No, ale trudno. Będzie jeszcze okazja na zdjęcie z uśmiechem, a tymczasem… No dobra, powiem Wam szczerze, że nie bardzo chciałem czekać na to pokoncertowe spotkanie. Wolałem raczej wrócić do łóżka i kontynuować spanie, ale… nie ma tego złego! Dostałem coś, na czym bardzo mi zależało, a co w pełni mogłem docenić po przespaniu kilku godzin… autograf od Julki! Co tam, że zdezelowany Harley Benton! Na takim uku, to można grać! PS Pozdrowienia dla moich kochanych Fanów, którym udało się mnie rozpoznać na sobotnim koncercie Pietruchy!