Padłem, powstałem i pobiegłem, czyli Biegowe Grand Prix Dzielnic Gdańska po raz czwarty

Za pierwszym razem spóźniłem się na odbiór pakietu startowego, więc pobiegłem bez numerka. Za drugim razem nie zabrałem słuchawek, więc zamiast pobiec kiedy usłyszałem wystrzał, rozpłakałem się. Za trzecim razem było prawie idealnie. Przyszedłem na czas i niczego nie zapomniałem, za to byłem kompletnie wyczerpany po imprezie, na której byłem w nocy poprzedzającej bieg. Tym razem jestem gotowy. Gotowy na wszystko.

Po raz pierwszy odbieram mój (i Antosia) pakiet dzień wcześniej, w Manhattanie. Na spokojnie, bez kolejek, bez pośpiechu. Dzięki temu zdobywam smycz okolicznościową, a następnego dnia, w dzień biegu, nie muszę się stresować, że nie zdążę i mój numerek przypadnie komuś innemu, jak to było za pierwszym razem.Mój bieg zaczyna się po 12:00, ale na wszelki wypadek z domu wychodzimy już ok 11:00. Bo to nigdy nic nie wiadomo… a to korek, a to problem z dojazdem, z parkowaniem, ze znalezieniem miejsca startowego. A pierwszy „wypadek” zdarza się jeszcze w garażu. Kiedy Mama zapina mnie w samochodzie, okazuje się, że Tata na odwrót zamotał pasy w moim świeżo wypranym foteliku i nie da się ich zapiąć. Trzeba mnie wyplątać z pasów, wyjąć z fotelika, wypiąć fotelik, wyciągnąć pasy, założyć jeszcze raz, przypiąć fotelik, wsadzić mnie na miejsce (a mi już się zdążyło odechcieć wyjeżdżania gdziekolwiek) i zapiąć. Na całą operację tracimy z 15 min., ale to nie ma znaczenia. Czasu jest dużo.

Na miejscu jesteśmy ok 11:40. Parkujemy na przedostatnim wolnym miejscu i maszerujemy przez Park Bema, w którym odbywa się impreza. Na dzień dobry spotykam pana, który rozpoznaje we mnie Staszka-Fistaszka. Choć zwykle (od jakiś dwóch lat) w takich kontaktach jestem nieśmiały, to tym razem, bez najmniejszych oporów podaję rękę żeby się przywitać.

Mama walczy z numerkami startowymi. Osiem rogów i osiem małych, giętkich agrafek. Nie jest łatwo, ale w końcu się udaje. Numery przyczepione. Mój 31 i Antosia 224. Mamy dość czasu, żeby przed naszymi biegami rozgrzać się na stacjach lekkoatletycznych. Na pierwszy ogień idzie bieg przez płotki. W moim przypadku jest to raczej „przechod”, bo choć ostatnio uwielbiam skakać, wskakiwać, zeskakiwać i przeskakiwać, to jednoczesne bieganie i skakanie, to dla mnie jeszcze za duże wyzwanie. Powoli, ale dokładnie. A jakby tego było komuś mało, to zamiast tylko „tam”, to jeszcze „z powrotem”. Antoś nie ma takich problemów. Pędzi jak strzała i przeskakuje przez płotki niczym żaba goniona przez bociana. A ja biegnę obok niego i dzielnie mu kibicuję. Kolejna stacja, to skoki w dal. Każdy ma trzy próby. Miałem nadzieję, że wyniki będą się sumować i zamiast po każdym skoku wracać na start, skakałem coraz dalej i dalej. Okazało się jednak, że liczy się jakość, a nie ilość i po prostu trzeba skoczyć, raz a dobrze. Antoś wyskakał sobie 1m. Ja wyskakałem 40cm. Trzecia konkurencja jest najtrudniejsza – start z bloku i sprint 30m. Sprint to pikuś, ale ustawić się na tych klockach i nie przewrócić na nos, to dopiero wyzwanie! Zostały jeszcze dwie stacje – rzut piłką lekarską, którego nie ma i bieg na dystansie 200m. – mój i 700m. – Antosia. Do biegu została jeszcze chwila, a my już odbieramy swoje nagrody – naklejki i cuksy.Rozgrzani na stacjach sportowych, idziemy się rozgrzać pod scenę. Już za chwilę wystartują pierwsze maluchy, czyli małe dziewczynki. Zaraz za nimi pobiegną mali chłopcy, czyli ja. Mama ma ze sobą słuchawki chroniące słuch, ale nie jest tu tak głośno, jak na Zaspie, czy we Wrzeszczu, także słuchawki nie są mi potrzebne.

Rozgrzany i gotowy ustawiam się na linii startu. Mama jest na poboczu. Antoś, na wszelki wypadek, jakbym potrzebował jego wsparcia, tuż obok. Najlepszy Brat. Wsparcie na starcie i nie tylko. Jakiś czas temu, kiedy Mama rozmawiała z koleżanką o szkole, jaką dla mnie wybierze, mówiła, że trochę się boi posłać mnie do zwyczajnej szkoły, że będę tam sam jak palec. Na co wtrącił się Antoś i powiedział: „Nie będzie sam! Będzie miał mnie!”, a po chwili zapytał stojącego obok kolegi: „Mikołaj, będziesz kumplował się z moim Bratem?”. Mikołaj potwierdził. Dwóch kumpli już mam. A licząc Mateusza, Olka, Leona i Konrada, mam ich już sześciu, w tym starszy Brat. Nie ma się czego bać.Uwaga. Gotowi, do startu, start! Ruszyliśmy!Zaraz po starcie mam mały wypadek. Ktoś na mnie wpada, a ja lecę jak długi i rozpłaszczam się na asfalcie. Ktoś podbiega i mnie podnosi. Pomoc drugiemu, ważniejsza niż złoty medal <3 Mama też podchodzi i łapie mnie za rękę. Trzy kroki biegniemy razem, a potem łzy i smutek zamieniają się w radość, i dalej biegnę już sam. Mam tę moc!Dobiegłem do mety. Pokonałem 200 metrów, pokonałem łzy, powstałem, gdy upadłem. Choć nie pierwszy, to z całą pewnością zwycięzca.Siedzimy, odpoczywamy, pijemy. Czekamy na bieg Antosia i rozmawiamy ze spotkanym tu Michałem – moim psychologiem ze Skarszew. Podchodzi do nas pan, którego synek niechcący wpadł na mnie podczas biegu i mnie przewrócił. Zapytał, czy coś mi się stało. To miłe. Na szczęście jestem cały i zdrowy. Na szczęście, mimo upadku pobiegłem dalej.Czas się przygotować do kibicowania. Na linii startu ustawia się mój Antoś. Kibicuję mu najlepiej jak potrafię i wypatruję z oddali. Długo każe mi na siebie czekać, ale 700 metrów, to nie przelewki. To naprawdę kawał drogi! W końcu pojawia się na horyzoncie. Tak go dopingujemy, że nasz entuzjazm i nasza radość udziela się pozostałej widowni, która po chwili razem z nami skanduje: „Antoś, Antoś!”. A Antoś to słyszy i mimo, że jest bardzo zmęczony, biegnie ile sił w nogach, coraz szybciej, coraz bliżej mety. Zadowolony, że ma tylu wspieraczy. Spełniony. Szczęśliwy… …i wyczerpany. Czas na popas. Woda, banany i chwila odpoczynku.Pobiegane, wypite, zjedzone, wypoczęte. Idziemy odebrać nasze medale – kolejne puzzle do naszej pięcioelementowej układanki.W zasadzie moglibyśmy już jechać, ale Antoś chciałby bardzo zakręcić kołem Heliosa. Kolejka jest strasznie długa, a po każdych 10 osobach jest pół godziny przerwy. No, ale skoro ma obiecane, to stoimy i czekamy. Czasem też trochę siedzimy.

No to teraz możemy już wracać do domu. Do Taty, do Figi, do chorej Marysi.To był już czwarty z pięciu biegów z cyklu Biegowe Grand Prix Dzielnic Gdańska. Jeśli chcecie pobiec w ostatnim, to macie ostatnią szansę żeby się zapisać. Za tydzień, 24. września pobiegniemy na Żabiance. Nie czekajcie ani chwili! Liczba miejsc jest ograniczona! A jeśli nie chcecie biec, to wpadnijcie chociaż popatrzeć i pokibicować. Może się zarazicie i w przyszłym roku pobiegniemy ramię w ramię? Do zobaczenia!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *