Muszę Wam powiedzieć, że nie docenialiśmy tego naszego morza, czy raczej zatoki, nad którą leży Gdańsk. Na plażę jeździliśmy raczej rzadko, nie więcej niż kilkanaście razy w roku, często nawet mniej. Choć żyjemy w Gdańsku, to wypad nad morze wydawał się wielką wyprawą. To dlatego, że mieszkamy na złym końcu miasta i dojazd zajmuje nam minimum 30 minut. Do tego, przy plaży często jest problem z parkowaniem. Miejsca albo są płatne, albo daleko, albo nie ma ich wcale. Poza tym latem na plaży jest tłum mieszkańców Trójmiasta i jeszcze większy tłum turystów, a do tego tona śmieci. W pozostałych porach roku jest luźniej i czyściej, za to zdecydowanie zimniej, co akurat mi wcale nie przeszkadza (o czym za chwilę się przekonacie), no i szybko robi się ciemno, co też wcale nie jest przeszkodą, za to świetną wymówką.Tymczasem chodząc na nogach, wbrew pozorom jest prościej. Wyruszając z domu na piechotę, w pięć minut dojdziemy spacerkiem do lasu, gdzie jest cisza, spokój, piękne widoki, dziki, sarny, ptaki i mrówki. Dziesięć minut wystarczy aby dojść na plac zabaw, który choć mały, to jednak ma wszystko to, co lubię najbardziej – karuzelę, huśtawki i zjeżdżalnie. Poza tym można zabrać wózek dla Maniuty, która najpewniej w nim zaśnie, co jest korzystne z punktu widzenia Rodziców. W każdym razie bardziej korzystne niż drzemka w samochodzie.
Jak już czasem wybieraliśmy się na plażę, to najchętniej na półwysep, do Chałup. Niestety niezbyt często, bo zdecydowanie dalej, choć na pewno zdecydowanie milej. Nie dość, że rzut beretem nad zatokę i rzut beretem na plażę nad otwartym morzem, to jeszcze we wspaniałym towarzystwie Cioci Ani, Wujka Artura, Nastki i Baltosa. Jak nie do Chałup, to czasem do Gdyni (bardziej na bulwar lub wielki plac zabaw, niż na samą plażę), albo do Brzeźna, czy Sopotu. Jednak gdziekolwiek by nie, to zawsze za rzadko.
W tym roku doceniliśmy w końcu morze i plażę, i choć rok się dopiero zaczął, choć raczej zimno niż ciepło, choć dalej niż bliżej, to na plaży byliśmy już dwa razy. Bez żadnych noworocznych postanowień, które nie chcą się same wypełniać, bez planów, które się często krzyżują. Wsiadamy, jedziemy i już!Naszym celem jest oddalona o 35 kilometrów od domu, plaża w Sobieszewie. Mama ma do niej duży sentyment. Kiedy była dzieckiem jeździła tam co roku na kolonie (Babcia Asia była tam wychowawczynią, a po kilku latach kierownikiem koloni, także moja mała Mama, spędzała tam swoje wakacje) i wycieczki klasowe. Choć ośrodek „Mewa”, w którym wówczas mieszkała, od dawna jest nieczynny, to jednak niewiele się tu zmieniło. Ośrodek nadal stoi, choć wygląda dość posępnie, las rośnie jak rósł, tylko plaża wydaje się być bliżej niż wtedy, kiedy Mama była małą dziewczynką.1. stycznia jedziemy nad morze późnym popołudniem. Kiedy wchodzimy na plażę słońca już nie widać, zresztą nie byłoby go widać nawet wtedy, gdyby był środek dnia, bo dzień jest raczej deszczowy. Jednak w niczym to nam nie przeszkadza! Mamy siebie, mamy łopaty, wodę i dużo piasku. Wykopujemy rowy, budujemy tamy i szukamy gofera (to taki zwierzak, co żyje na farmie, drąży tunele i zjada korzonki od roślin uprawnych. Wiem to wszystko z mojej ulubionej bajki o Marcie). Co chwilę wbiegamy też do wody – specjalnie na tę okazję, ubraliśmy ocieplane kalosze. Dostając dodatkowy chromosom, coś musiałem oddać w zamian i najprawdopodobniej były to hamulce. Wbiegam do wody, jakby to był środek lata i wcale się nie przejmuję tym, że mokre mam spodnie, gatki i skarpety. Mam kalosze w Bałtyku i Bałtyk w kaloszach. Ale nie marznę, wręcz przeciwnie, jest mi ciepło i przyjemnie, i świetnie się bawię. Dodatkową atrakcją odwiedzania plaży w Nowy Rok, jest możliwość obejrzenia fajerwerków. Noc Sylwestrową przespałem, także nie nacieszyłem oczu. Teraz, chcąc nie chcąc, nadrabiam zaległości. Wiem, wiem, nie wszyscy lubią sztuczne ognie. Marysia też się ich bardzo boi, a Figa jeszcze bardziej. Dobrze, że tym razem została w domu.Po raz drugi wyruszamy na plażę dzisiaj. Też do Sobieszewa, ale tym razem dużo wcześniej. Jest środek dnia, piękna pogoda, niebieskie niebieskie niebo, słońce i wielkie fale. Ekstra! Oczywiście tym razem, podobnie jak poprzednio, wcale się nie przejmuję chlupiącą w kaloszach wodą i nie czując strachu przed wielką falą, wychodzę jej naprzeciw.Podobnie, jak w poniedziałek mamy ze sobą cały niezbędny do zabaw plażowych sprzęt – wiaderko, łopatki i szpadel. Będziemy budować!Muszę jednak przyznać, że wchodzenie do wody sprawia mi większą frajdę niż kopanie dziur. Jak podrosnę, będę morsurferem, czyli takim morsem, co surfuje, albo takim surferem, co morsuje 😉 Jak się dobrze przypatrzycie, to zobaczycie jak bardzo są już mokre moje spodnie…Kiedy byliśmy tu na początku tygodnia, czyli sześć dni temu, niespodziewaną atrakcją były fajerwerki. Dzisiaj są motolotniarze! Choć powiem Wam, że Figa i Marysia boją się ich równie mocno, co noworocznych wybuchów.Na plaży jest mnóstwo rzeczy, które można robić, niezależnie od pogody, pory dnia i roku. Można wbiegać do wody i gonić fale, budować tamy i kopać wielkie doły, robić baby z piasku i przeskakiwać przez zatoczki, szukać kamieni, muszelek i bursztynów, pisać i rysować patykiem po piasku. Ja narysowałem rybę i fale, i ukulele. Być może to wróżba na Nowy Rok i już wkrótce polecę na Hawaje, do ojczyzny skaczącej pchełki?! W sumie to nie mam nic przeciwko 🙂Buty pełne Bałtyku, skarpety mokre, spodnie mokre, ale ja się tym nie przejmuję. W końcu kto się hartuje, tudzież morsuje, ten nie choruje (umówmy się, że gila nikt nie widzi)! Poza tym, tym razem jesteśmy przygotowani i oprócz kocy do opatulenia zmarźlaków, mamy na zmianę ubrania.Następnej wyprawy nad morze nie planujemy, bo z naszych planów rzadko kiedy coś wychodzi. Samo przyjdzie!
PS Pytacie i pytacie, co to za czapka i skąd ją mam, to już Wam odpowiadam. Mam na swoim basenie (chodzę na Aquastację w Alchemii) przyszywaną, Basenową Babcię, która pracuje w szatni. Prawie zawsze kiedy zamieniam buty na klapki, ona jest tuż obok, gdzie pilnuje wiszących kurtek i innych skarbów pozostawionych przez małych i dużych pływaków. Zawsze się ze sobą serdecznie witamy, zawsze ze sobą miło rozmawiamy, zawsze mówię do niej „Cześć Babciu!”, choć wcale nie jest moją prawdziwą babcią. I kiedy przyszedłem tu na ostatnie zajęcia w starym roku, tuż przed świętami, moja przyszywana Babcia, wręczyła mi zrobioną przez siebie minionkową czapkę. Klawo, co nie?
PPS Czy Wy wiecie, że jeszcze tylko 26 dni i będę SZEŚCIOLATKIEM?!
Nadszedł Nowy Rok, a wraz z nim czas rozliczania się z Urzędem Skarbowym. Pamiętajcie proszę o mnie wypełniając Wasze PITy. Dzięki! :*
Aby sprezentować mi 1% podatku wypełnij formularz PIT:
Numer KRS: 0000037904
Wnioskowana kwota: Kwota 1% obliczonego podatku (zaokrąglona)
Cel szczegółowy 1%: 19237 Bachnik Stanisław
Super przyszywana babcia
Babcia przyszywana jest bardzo kochana, a do Sobieszewa mam ogromny sentyment – moje drugie kolonie właśnie tam były.