Plany swoje, życie swoje…

Są takie dni, kiedy trudniej trzymać się planu rozszerzania mojej diety. Dzisiaj jest taki dzień. Rano Mama przygotowuje mi mieszankę jogurtową (jeden cały Bio Jogurt truskawkowy i jedna truskawkowa Jogobella) i razem z Tatą wychodzi na spotkanie w sprawie mojej nowej szkoły. Ja zostaję z Babcią Bożenką, Marysią i Antosiem, i razem z nimi jem moje śniadanie. Miseczkę opróżniam do zera, także na jutrzejsze śniadanie dostanę 3/4 jogurtu Milbone i 1/4 jogurtu Jogobella. Jeśli zjem i będą chciał jeszcze, to Mama przełoży mi do miseczki resztkę Bio Jogurtu i drugi taki sam. Tym oto sposobem, nowy jogurt oficjalnie zajmie miejsce na liście produktów jadalnych. Taki jest plan.

Nie dalej jak wczoraj, mówiłem Wam, że nie jem już serków waniliowych i, że to dobrze, bo większość z nich ma okropny skład. Ale wiecie, z Babcią można sobie na więcej pozwolić. Wchodzę do lodówki, wyciągam serek, otwieram go i zjadam. Trochę szkoda, ale, co zrobić? W sumie, to nie wiadomo co… W lodówce jest jeszcze kilka i można by je stopniowo podmienić na Piątusie, które mają o wiele lepszy skład. I to byłby plus. Ale z drugiej strony, serek to dla mnie deserek po obiadku, a obiadków od kilku dni nie jem, więc serków też nie powinienem, zwłaszcza że serki, podobnie jak naleśniki, jogurty i banany, są słodkie. Dzięki wyeliminowaniu obiadków, przestanę być pomarańczowy, za to zachoruję na cukrzycę. Gdzie się nie obejrzę, tam czai się jakiś problem.

Po dwóch godzinach, Rodzice wracają ze spotkania. Jedzą śniadanie i pakują tobołki. Wsiadamy do samochodu i już za chwilę śmigniemy na rodzinny piknik z okazji zbliżającego się Dnia Dziecka. Zanim ruszymy, proszę Mamę, żeby pokazała mi filmik, na którym jako mały dzidziuś… jem marchewkę! Skoro kiedyś jadłem i się nie otrułem, to może spróbuję jeszcze raz? Może to może być dobre? Może jest jadalne?Oddaję Mamie telefon i ruszamy. Choć na pikniku będzie dużo jedzenia, to tak jak zawsze, zabieram mój prowiant ze sobą. Nie spodziewam się tam niczego smacznego.

Kiedy wszyscy wokół mnie jedzą ciasta, placki, grillowane kiełbasy, sałatki i owoce, ja rozpakowuję moją torbę. Wyciągam z niej dwa duże banany, dwa małe banany, dwa słoiki z naleśnikami, dwa jogurty – malinowy i truskawkowy, obiadek oraz naczynia.Wybieram… naleśniki i naleśniki!Z pełnymi brzuchami lecimy korzystać z dostępnych tu atrakcji. Marysia idzie zrobić makijaż i pofikać na małej, nadmuchiwanej zjeżdżalni.Antoś jest duży, także biega sam, gdzie chce i kiedy chce, i ciężko za nim nadążyć. Ja spędzam najwięcej czasu na ogromnej, nadmuchiwanej zjeżdżalni. Mama nie może patrzeć jak rzucam się z niej prosto w przepaść. Choć jest naprawdę wysoko, w ogóle się nie boję. Odbijam się kilka razy i skaczę opadając pupą na zjazd. Mama oczywiście okropnie się boi, że skacząc na krawędzi, stracę równowagę i zamiast na pupie, wyląduję na twarzy. W ogóle nie rozumiem o co jej chodzi, przecież to świetna zabawa!

Marysia zjadła już kilka placków, loda, trochę ziemniaczków, kilka porcji popcornu i prawie całą kiełbaskę. Też bym coś przekąsił, ale na pewno, nie to!Mama przynosi z samochodu tobołek z prowiantem i po raz kolejny sprawdzam jego zawartość. Odrzucam obiadek, który już mi nie smakuje. Odrzucam jogurcik truskawkowy i małe banany. Wybieram to, co znam i bardzo lubię. Jogurt malinowy i dwa duże banany. Mama obawia się, że nie zechcę jogurtu, bo zrobił się jakiś taki półpłynny od stania poza lodówką. Do tej pory źle reagowałem na zmianę konsystencji mojego jedzenia, ale tym razem w ogóle mi to nie przeszkadza. Choć widzę jak Mama przekłada, a właściwie przelewa jogurt do miseczki, nie widzę problemu. Kiedy przez kilka dni, tak dobrze idzie nam wprowadzanie nowych produktów, to chciałby się, coraz więcej i więcej, szybciej i szybciej, albo chociaż tak samo, nie przerywając drogi, nie zatrzymując się nawet na moment. Skoro jem jogurty zmieszane, to fajnie by było żebym zjadł je i tu. Skoro jadłem już małe banany, to tu też mógłbym zjeść. Skoro winogronowa kuleczka leżała nieopodal, kiedy jadłem wczoraj kolację, to dlaczego nie ma jej tu ze mną? Skoro Mama kupiła amarantusa, to dlaczego jeszcze mi go nie przemyciła? A co z ananasem i bananem w plasterkach? No cóż, nie zawsze da się zrealizować to, co by się chciało i nie zawsze są do tego odpowiednie warunki. Nie zawsze mam chęć na próbowanie nowego, nawet jeśli już raz się skusiłem. Nie zawsze jest czas, żeby zrobić to,  co było w planach. Nie zawsze Rodzice mają siłę, żeby próbować podtykać mi wciąż nowe produkty, bo choć wydaje się, że to bułka z masłem, tak naprawdę kosztuje ich to sporo energii. Cały czas myślą, co podać, jak podać, kiedy podać? Co zrobić żeby nie przedobrzyć, co zrobić żeby nie zaniedbać?

Wracamy do domu. Po całym dniu, spędzonym na świeżym powietrzu, w naszej chłodnej Polsce, jestem trochę zmarznięty. Siadam przed kominkiem i zamawiam kaszkę. Wiem, wiem, że to Rodzice decyduję co, gdzie i kiedy, ale tym razem marzymy o tym samym. Ciepełko, żarełko i spać!PS Kaszka, tak jak wczoraj, przyrządzona na kozim mleku.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *