Trzy łyżeczki odjąć, trzy dodać, mikstura gotowa!

Jestem samodzielny. Lubię być samodzielny. A tu od kilku dni nie mam szans na przygotowanie sobie śniadania. Rodzice wyciągają jogurty z lodówki. Rodzice otwierają jogurty. Rodzice wyciągają miseczkę z szafki i łyżeczkę z szuflady. Rodzice przekładają jogurcik do miseczki. Ale koniec tego dobrego. Basta! Dzisiaj sam wyciągam sobie jogurty – trzy małe malinowe Jogobella i jeden duży truskawkowy, i stawiam na stole obok przygotowanej przez Tatę miseczki i łyżeczki.

Tata zabiera jogurt malinowy, łyżeczkę i miseczkę, a mi zaleca pozostanie przy stole. Nie wiem skąd we mnie tyle zaufania, ale zostaję na miejscu i czekam. Tymczasem Tata przygotowuje swoją miksturę. Odejmuje trzy łyżeczki malinowego jogurtu Jogobella i dodaje trzy łyżeczki naturalnego Bio Jogurtu Milbone. Chwilę później Mama szykuje w ten sam sposób drugą porcję. Zmienia się smak, zmienia się zapach, zmienia się kolor. Nie zmienia się tylko jedno. Dalej mi smakuje.Ja wiem, że niektórzy z Was powiedzą, że właściwie to nie ma się czym chwalić. Jadłem jogurty truskawkowe i nadal jem truskawkowe. Jadłem malinowe i nadal jem malinowe. Że jakbym zjadł kotleta z surówką i ziemniakami, to byłoby coś! Ale przecież nie od razu Kraków zbudowano! I ja też wolę powoli, bezpiecznie, bez stresu. Małymi kroczkami dotrzeć do celu. Kilka lat temu Mama usłyszała od psychologa (a ja razem z nią, bo byłem obok), że powinna przestać kupować mi moje jedzenie i z dnia na dzień wyprowadzić z mojego jadłospisu to, co znam i lubię, a wprowadzić to, co jedzą pozostali domownicy. Że niby tak, jak odstawia się mleko mamy, cyk i nie ma. Ale przecież żadna mama nie zabierze dziecku piersi, jeśli ono wcześniej nie zacznie jeść innych produktów! Żadna mama nie zabierze dziecku piersi i nie poda w zamian kotleta! Żadna mama nie zabierze dziecku piersi, mając świadomość, że z innym jedzeniem może sobie ono nie poradzić. Żadna mama nie zabierze dziecku piersi, jeśli nie jest ono na to gotowe. Wyobraźcie sobie, że jecie te swoje ziemniaki, kotlety i surówki. Ryby, kurczaki i zupy. Spaghetti, arbuza i ciasto. Aż tu nagle przychodzi ktoś, zabiera Wam wszystko co znacie i lubicie, i mówi, że od dziś będziecie jedli to, co on. Pieczeń z psa, marynowane karaluchy i kiszone śledzie (według niektórych Szwedów są ponoć wyborne). I co Wy na to? Wchodzicie w to? Jecie, czy protestujecie?

W domu został ostatni słoiczek żółtego obiadku. Chyba już go nie zjem. Przestał mi smakować i nie zanosi się na to żeby znów wrócił. Od ponad tygodnia nie jem obiadków, więc od ponad tygodnia nie jem też serków, które zjadałem zawsze na deser. Z mojego skąpego jadłospisu odeszły więc serki homogenizowane Tutti, Danio i Maćkowy oraz obiadek „Kluseczki z indykiem i warzywami” od Bobovity. Cztery produkty odpadły, ale biorąc pod uwagę skład serków, to można powiedzieć, że ten minus jest plusem.

Cztery odeszły. Policzmy ile przybyło… mleko kozie, małe banany (baby bananas), Bio Jogurt naturalny i Bio Jogurt truskawkowy. Można by powiedzieć, że mamy tu remis, ale biorąc pod uwagę moje żywe zainteresowanie przedszkolnymi obiadami, można pokusić się o myśl, że jednak jest lepiej. A na czym polega to zainteresowanie? Po pierwsze, bardzo się cieszę, kiedy panie przynoszą obiadek. Po drugie, mieszam w tym obiadku, ugniatam, nabieram na widelec lub łyżkę i udaję, że jem (dzisiaj są to ziemniaczki z rybką i surówka z marchewki). Po trzecie, raz oblizałem łyżkę od zupy. Ja wiem, że to małe, tyci tycie kroczki, ale wiecie… piaskowiec, z którego zbudowana jest potężna Piramida Cheopsa składa się z małych, tyci tycich ziarenek piasku. Także to, że teraz jest małe, tyci tycie, to nie znaczy, że za kilka miesięcy, rok lub dwa, nie przerodzi się w coś znacznie większego.

Dzisiaj mam w przedszkolu Dzień Rodziny, na który składają się wspaniałe występy, sportowe konkurencje oraz piknik.Zaglądam do kosza i muszę powiedzieć, że nie jestem zadowolony z tego, co tam znajduję. Rodzice zapakowali tylko dwa jogurty truskawkowe – Jogobella i Bio Jogurt, dwa talerze z ciepłym jeszcze murzynkiem, flipsy, paluszki, winogrona, zieloną herbatę w termosie i dwa bidony z wodą, dużego banana i dwa małe (baby bananas) oraz dwa słoiczki Hipp.Długo siedzę obrażony, aż w końcu decyduję się na naleśniki ze słoika. Najedzony Polak, to zadowolony Polak, także humor od razu mi się poprawia.Jeden duży banan, to za mało, więc nawet go nie ruszam. Dwa małe banany, to za dużo, więc oddaje je moim kochanym paniom – Krysi oraz Iwonce. Na jogurty nie mam ochoty, więc wyciągam drugi słoik Hippa. Mama otwiera i wkłada mi pierwszą łyżeczkę do buzi, a tu… zonk! To nie są moje naleśniki, tylko okropny ryż z jabłkami. Oba te słoiki mają taki sam kształt i bardzo podobną etykietkę. Nie zorientowała się Mama, kiedy kupowała słoik, nie zorientował się Tata, kiedy go pakował, ani ja, kiedy podawałem go Mamie do otwarcia. To, co trafiło do buzi… połykam! PO-ŁY-KAM. Nie wypluwam. Połykam! Ale więcej już nie chcę, bo mi ten ryż w ogóle nie smakuje.

Po basenie zjadam normalnego, dużego, żółtego banana, a na podwieczorek naleśniczki ze słoika.Piętnaście minut później jem już kolację. Szef kuchni przygotował dziś dla mnie kaszkę – owsiankę Bobovita z kozim mlekiem. 100% koziego mleka i 0% krowiego. Trochę się krzywię, ale nic nie mówię. Zjadam całą porcję.Zwróćcie uwagę na tę kuleczkę, która leży na mojej podkładce. Póki co, pstrykam w nią palcem, żeby nie leżała zbyt blisko, ale ta kuleczka, to małe uparte winogrono*, każdego dnia będzie nieco bliżej, aż w końcu wyląduje naprawdę bardzo blisko. To jeden z etapów oswajania nowych pokarmów. Akceptuję jego obecność na stole, nie akceptuję na mojej podkładce, ale być może przyjdzie taki czas, że winogrono będzie mogło przylegać do mojej miseczki, że wezmę je w rączkę i poliżę, a może nawet włożę do buzi, pogryzę i połknę. Nie dziś, nie jutro, nawet nie za tydzień. Ale spokojnie, mamy czas!

*Zamiast winogrona miał być tyci kawałek ananasa i/lub plasterek banana.

  • Ananas – ponieważ lubię ananasy. Podoba mi się ich wygląd, kształt, kolor, faktura i zapach. Kiedyś, zdarzyło mi się nawet liznąć plaster ananasa. Jest znanym mi owocem. Chętnie go kupuję i noszę. Mam w swoim pokoju kolekcję ananasów. Jest więc szansa, że prędzej lub później, dołączy do mojego jadłospisu. Niestety nasz ananas się zepsuł, więc chwilowo wypadł z gry.
  • Banan – ponieważ lubię banany, ale tylko w dwóch konkretnych  formach. Zamknięty. Otwarty. Jak wygląda zamknięty banan, każdy widzi.Jak otworzyć banana żeby go nie zepsuć? To już nie jest takie oczywiste. Po pierwsze, nie za wcześnie. Po drugie, od dobrej strony, czyli od ogonka, a nie od dupki. Po trzecie, końcówkę należy złamać, ale nie odłamać. Po czwarte, nie należy końcówki ani odgryzać ani odcinać. Po piąte, nie za bardzo. Po szóste, nie połamać banana. Po siódme, nie odgryzać, czyli nie częstować się moim bananem.Banany zbyt dojrzałe, z brązową skórką są niejadalne. Banany bez skórki tym bardziej. Banany przekrojone na pół, do niczego. Suszone, to nawet nie banany. Banany w plasterkach? To moje nowe wyzwanie.

Jeśli zastanawiacie się skąd moi Rodzice nagle tacy mądrzy, skąd wiedzą co podać, jak podać i kiedy podać, jeśli też chcecie wiedzieć, to zajrzyjcie na stronę Szkoły Terapii Karmienia – Od pestki do ogryzka prowadzonej przez zajmującą się moim problemem Martę Baj-Lieder oraz panią Renatę Ulman-Bogusławską. Jeśli nie załapaliście się na wczorajszy „lajf” z Martą Baj-Lieder, to nadal jest on dostępny na facebookowej stronie „Szpinak robi bleee – Zuzanna Antecka”.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *