Banan, to nie jest zabawka!

Bardzo polubiłem Martę i zajęcia, które prowadzi w Szkole Terapii Karmienia „Od Pestki do Ogryzka”. Z niecierpliwością wypatruję kolejnych czwartków i naszych spotkań, podczas których, małymi kroczkami zbliżamy się do tego, co budzi we mnie strach, obrzydzenie i niechęć.Na każde zajęcia zabieram coś ze sobą. Na pierwsze spotkanie przyszedłem z bananem, na kolejne zabrałem jogurt malinowy i banana, a dziś, po raz drugi, idzie ze mną tylko banan. Mama podaje mi go do ręki, kiedy wysiadamy z samochodu i mówi, że zabierzemy go ze sobą do Marty. Obruszam się na tę informację, bo przecież każdy wie, że „banan, to nie jest zabawka! Banan służy do jedzenia, a nie do zabawy!” Informuję o tym Mamę, bo zdaje się, że ani ona, ani Marta, nie mają o tym pojęcia.Choć cieszę się bardzo na nasze spotkanie, to tak jak poprzednio, tak i tym razem, nie chcę wejść do gabinetu bez Mamy. Marta woła i zachęca, Mama odprowadza mnie pod drzwi i też zachęca, żebym wszedł samodzielnie, ale ja jestem nieugięty. Albo z Mamą, albo wcale. Mama zajmuje miejsce na krzesełku, a my bierzemy się do zabawy… tfu, tfu… do pracy!

Marta wyciąga pudło z pestkami wiśni. Schowała w nich kilka obrazków, a ja, rozsypując je po całej wykładzinie (za co oczywiście przepraszam Martę i proszę o wybaczenie), znajduję i wyciągam wszystkie. Na karteczkach są obrazki, a na nich podpowiedzi, w co może zmienić się banan. Spodziewacie się pewnie ciasta bananowego, koktajlu bananowego, bananowych lodów i bananowej maseczki. Mama też się tego spodziewała, ale nic z tego. Tu są zupełnie inne, całkiem niespodziewane pomysły i muszę przyznać, że ja też jestem nieco zaskoczony i nie ze wszystkim propozycjami mogę się zgodzić. Bo kto to widział, żeby pisać bananem, albo robić z niego wąsy?! A tymczasem tak właśnie jest. Zamieniamy banana…

  • w uśmiech. Marta chętnie przystawia go do swoich ust i robi jej się bananowy uśmiech od ucha do ucha. Ja nie chcę spróbować. Zamiast sobie, przykładam uśmiech lali.
  • w długopis. Nie mam ochoty próbować. Co, jak co, ale banan, na pewno nie służy do pisania. Jednak po tym, jak Marta nim „pisze” i po tym, jak próbuje lala, zmieniam zdanie i biorę banana do ręki.
  • w telefon. Potrafię dzwonić ze stopy, potrafię zadzwonić z chusteczek, a nawet z klocka. Jednak kiedy Marta podaje mi kartkę z telefonem i oznajmia, że banan może służyć do dzwonienia, nie wierzę! A przecież miałem kiedyś taką koszulkę, gdzie banan, niczym słuchawka, spoczywał na starym telefonie.I co tu zrobić? Marta dzwoni i wygląda na to, że dobrze się bawi. Ja póki co, nie jestem gotowy. Lala dzwoni i też wygląda na zadowoloną. Hmmm, no dobrze, to może… Marta przykłada mi bananowy telefon do ucha, a ja… dzwonię do mojego najnowszego, jedynego, maleńkiego, wspaniałego Kuzyna Teosia, który urodził się niespełna godzinę temu. „Halo! Teoś? No cześć!”
  • w wąsy. Ja oczywiście nie chcę ich przymierzać, za to Marta przymierza z ochotą. Zastrzega jednak, żebym się z niej nie śmiał. Ja się jednak śmieję, bo Marta z bananowymi wąsami wygląda naprawdę zabawnie. Lala też śmiesznie wygląda. Marta obiecuje, że nie będzie się śmiała z moich bananowych wąsów, więc ostatecznie decyduję się je przymierzyć. Teraz śmiejemy się wszyscy. To naprawdę bardzo zabawne.

Kolejne propozycje Marty odrzucam. Nie chcę rozmawiać o bananowych emocjach, o minach, które można zrobić z banana i nie pozwalam narysować Marcie żadnej z nich na przyniesionym przeze mnie bananie. Wobec tego przechodzimy do kolejnej zabawy.

Czas obrać banana. Choć z milion razy w moim życiu, samodzielnie obrałem banana, to teraz oczywiście nie chcę. Marta trzyma banana, ja trzymam Martę i tak oto wspólnymi siłami, radzimy sobie z tym zadaniem. Teraz Marta wyciąga gryzaka. Mam takiego w domu i dobrze go znam, ale strugam głupa, że nie wiem, co to. Wącham prawdziwego i sztucznego i stwierdzam, że nie są takie same, bo gryzak nie pachnie. Dotykam tego z kauczuku, ale prawdziwego nie chcę, bo to trochę obrzydliwe. Za to tym sztucznym pozwalam dotknąć nie tylko ręki, ale i nosa, i polika, i brody. W końcu biorę go nawet do buzi i intensywnie gryzę, choć jeszcze przed chwilą mówiłem, że „to gryzak dla dzidzi”. Oprócz banana, Marta ma też marchewkę (też taką mam) i najwspanialszego na świecie arbuza. Chcę takiego! Muszę go mieć! Gryzę wszystkie trzy na zmianę, po czym Marta odkłada je na biurko.Wyobraźcie sobie, że zanim Marta podała mi bananowego gryzaka, upaćkała go prawdziwym bananem. Nie wiem, czy nie zwróciłem na to uwagi dlatego, że „brudów” była za mało, czy może dlatego, że banan smakujący bananem nie wzbudził moich podejrzeń… w każdym razie po tym, jak już się przyznała nie chcę go więcej ani gryźć, ani tym bardziej „brudzić” i gryźć.

Było łatwe i przyjemne, to teraz… wiadomo, zaczynają się schody. Marta daje mi do zabawy małpę, którą przy pomocy pęsety karmię sztucznymi bananami. Nie byłoby to dużym wyzwaniem, gdyby nie to, że pomiędzy każdym bananem lądującym w brzuszku małpy, mam za zadanie przywitać się ze szpatułką. Najpierw czystą, więc nie jest tak źle, ale potem taką upaćkaną bananem. Choć Marta uprzedzała, że szpatułka dotknie wcześniej banana, wzdrygam się, kiedy czuję ją na swojej skórze. Bleee! Fuj! Po krótkim czasie, szpatułka wita się już z językiem, a ja, mimo, że uwielbiam banany, za każdym razem wycieram go chusteczką, a nawet zeskrobuję resztki niewidzialnego banana paznokciami. Marta uważa, że to bardziej forma droczenia się z mojej strony, niż faktyczna potrzeba wycierania, związana z bananowym dyskomfortem, zwłaszcza, że taki wycieranie i drapanie języka jest na pewno bardziej nieprzyjemne, niż smak banana w ustach. Ale csiii… ja nic o tym nie wiem! Marta mówi to Mamie.

Małpa już nakarmiona. Czas pobawić się lisem złodziejaszkiem. Lis kradnie kury. Kury, jedna za drugą, lądują w lisich portkach, a na moim języku ląduje bananowa szpatułka. Okradanie kurnika jest łatwe. Brudzenie języka jest trudne.

Zajęcia jak zawsze są za krótkie i niechętnie przyjmuję informację, że to już ostatnia zabawa. Marta podaje mi kulkowy mechanizm. Ja naciskam na dźwignię, kulka podskakuje i ustawia się na torze. Kiedy wszystkie znajdą się na piętrze, przekręcam mechanizm i kulki zaczynają spadać na parter. Oczywiście pomiędzy każdym moim działaniem, jest działanie Marty i banana, którym mnie dotyka. Fajnie się wbija kulki i fajnie dotyka się Marty bananem. Niefajnie jest, kiedy banan dotyka mnie i brudzi moją skórę. Mimo to, daję radę, a Marta chwali, że świetnie mi idzie. Cieszę się bardzo i z tej radości rzucam się Marcie na szyję wołając… „Taaak!”.

Zajęcia zaraz się skończą. Przez moment trzymamy wspólnie banana i choć jest on częściowo w skórce, to jednak mnie jakoś odrzuca. „Bleee” – mówię po raz kolejny i puszczam. Po chwili, Marta zaczyna śpiewać piosenkę „Płyną statki z bananami w siną dal, łabi du daj daj, łabi du daj (…) podaj, podaj, podaj mi proszę bananów kosze…” i zanim się obejrzę podaje mi do ręki banana, a ja go przyjmuję. Potem jej oddaję, a już po chwili banan wraca w moje ręce i choć jeszcze kilka sekund temu nie chciałem go trzymać, teraz z ochotą podaję i odbieram. Niezły podstęp! Niezła zabawa! Niezłe czary! „Czary – mary! Oswajamy! Powolutku, małymi kroczkami! Hokus – pokus! Oswajamy, to do czego na co dzień wstręt mamy!”

I to już koniec zajęć na dziś. Następne dopiero za dwa tygodnie. Przyjdę na nie z bananem i kawałkiem jabłka. Czas oswoić nowego potwora!

A żeby łatwiej mi było czekać, żeby milej minął mi ten czas, żeby oswajać nie tylko przez dotyk, smak i zapach, Mama kupuje mi najnowszą książkę Marty Baj-Lieder i pani Renaty Ulman-Bogusławskiej – „Natka Pietruszka”.„Natka Pietruszka”, to wzruszająca opowieść o zielonym ziółku, którego nikt nie lubi. I każdy ma na to swoje wytłumaczenie. Zbyt zielona, klejąca się do podniebienia, to wystarczające powody, aby skreślić ją z listy rzeczy jadalnych. A ona tak bardzo by chciała się z nami zaprzyjaźnić… razem z cytryną wskoczyć do lemoniady, razem z warzywami popływać w rosole, powylegiwać się na ziemniaczkach… niestety strach przed nieznanym i uprzedzenia odbierają jej tę szansę. Jednak pietruszka, mimo, że bardzo chce, mimo, że zna swoją wartość, mimo że wie jakie ma w sobie witaminy i wie, że wspaniały ma smak, to nie jest zbyt nachalna. Wystarczą jej małe kroczki, ot choćby taki, żeby poleżeć na Twoim talerzu i popatrzeć, jak znika z niego Twój obiad. A nuż, to będzie pierwszy krok w kierunku Waszej przyjaźni? PS Zajęcia w „Szkole Terapii Karmienia – Od Pestki do Ogryzka” finansuję dzięki Waszym ubiegłorocznym wpłatom w postaci darowizn oraz 1% Waszego podatku. Środki te są zgromadzone na moim subkoncie w Fundacji Dzieciom „Zdążyć z pomocą”. Po opłaceniu faktury, opisaniu jej i przesłaniu do fundacji, po trzech miesiącach dostaję zwrot poniesionych kosztów i przeznaczam go na kolejne zajęcia terapeutyczne. Jest to możliwe tylko dzięki Waszemu stałemu wsparciu. Z całego serca Wam za to dziękuję i liczę na Wasze wsparcie również w tym roku:

Aby przekazać mi 1% wystarczy wypełnić odpowiednie pola w formularzu PIT:

Numer KRS: 0000037904
Wnioskowana kwota: Kwota 1% obliczonego podatku (zaokrąglona)
Cel szczegółowy 1%: 19237 Bachnik Stanisław



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *