Dzisiaj mija ósmy dzień odkąd jestem w Zabajce. Przede mną jeszcze sześć, ale jakby policzyć tylko te dni,w których są ćwiczenia (5 dni za mną, jeden w trakcie, 5 przede mną), to właśnie wkroczyłem w drugą połowę.
Mama jest chyba bardziej zmęczona niż ja, bo dzisiaj zostawia mnie samego na dwóch pierwszych zajęciach – na terapii edukacyjnej i na rehabilitacji, a po południu jeszcze u logopedy. Po drugich zajęciach zabiera mnie na górę – na siusianie, przebieranie i ubieranie, i razem idziemy na hipoterapię.Pół godziny to idealna ilość czasu na to, żeby się umyć, przebrać, najeść, napić i pójść na kolejne zajęcia. Dzisiaj na Integracji Sensorycznej mam kąpiel w grochu i fasoli oraz trening wkładania i rzucania do celu.
O 11:30 zwykle idę na Sherborne, ale nie dziś. Wyjątkowo o tej porze mam felinoterapię, czyli zajęcia z kotami. Głaszczę, karmię, czeszę, pokazuję gdzie mają oczy, nosy, uszy, łapy i ogony i zakładam obrożę. Chciałbym mieć w domu kotka. Szkoda, że mam tak mało miejsca i tak mało czasu.
Wychodzę od zwierzaków i idę spać żeby z nową energią wkroczyć (całkiem sam) na zajęcia do Paniocioci logopedy. Dzisiaj mam trening słuchowy (na słuchawkach!) i uczę się budować zdania korzystając z obrazków. Na pierwszym jest królik, na drugim ktoś kto je, na trzecim marchewka. I tak powstaje zdanie „Królik je marchewkę.” Kiedy ja tak pięknie ćwiczę Mama idzie na wcześniejszy obiad, żeby potem, kiedy jest obiad, pójść ze mną na spacer w kombinezonie rehabilitacyjnym DUNAG 02.
Strasznie trudno się w tym chodzi, ale dzisiaj nie mam doczepionego sprzętu na nogi, więc mogę powiedzieć, że nie jest tak źle.
Ostatnie zajęcia w dniu dzisiejszym to hydroterapia. Dzisiaj, na specjalne zaproszenie dołącza do mnie moja kumpelka Amelka 🙂
Uwaga, uwaga! Mam dla Was wspaniałą wiadomość! Dzisiaj, po prawie dwóch miesiącach spędzonych w dwóch szpitalach i na kilku oddziałach, mój Przyjaciel Jasiek wraca do domu! Nie mam słów, żeby opisać, moją wielką radość! Wszystkim, którzy razem ze mną, modlili się w intencji powrotu Jaśka do zdrowia, serdecznie dziękuję w imieniu własnym, Cioci Dorotki, i Wujka Maćka, w imieniu mojej Mamy, i mojego Taty, i mojego Antosia! Mówiłem, że powiem STOP, jak Jasiek wróci do domu, ale dajmy mu jeszcze czas na wzmocnienie i całkowity powrót do formy. Jasiek Zuch nad zuchy, Król nad króle!
Dziewiąty dzień turnusu w Zabajce
Mama tak się przyzwyczaiła do niechodzenia na pierwsze zajęcia, że dzisiaj też mnie zostawia i leci na górę żeby zrobić wszystko to, czego nie zdążyła zrobić wcześniej. W planach miała też wagary z drugich zajęć, ale ponieważ idę dzisiaj na pająka, to Mama chce mi potowarzyszyć i popatrzeć na moje dzikie figle.
Wymęczony i wyskakany dalej idę ćwiczyć mięśnie. Tym razem na koniu 🙂Na masażu zostaje z Mamą. Pani masuje, a ja podpatruję i robię to samo, albo prawie do samo. W każdym razie, kiedy Paniociocia masuje mi lewą nogę, ja staram się wymasować prawą.
Na terapii funkcjonalnej zostaję bez Mamy i bez Cioci. Tylko ja, Adaś i dwie Paniociocie. Wszystko dlatego, że słabo współpracuję kiedy jest Mama i zamiast działać, próbuję uciekać. Dzisiaj, co prawda jest coś co lubię, bo przelewamy i nalewamy, ale lepiej dmuchać na zimne. Akcja się powiodła i pracowałem ładnie jak nigdy. Zobaczymy, co będzie we wtorek… bo wtedy znów wrócimy do tematu jedzenia.
Ostatnie zajęcia przed przerwą, to grupowa Sherborne. Od teraz Mama nie pozwala mi latać, gdzie tylko mam ochotę i nawet kiedy nie chcę, siedzę razem z innymi dziećmi. I kiedy tak siedzę, to się okazuje że jest całkiem fajnie. Trudno to było zauważyć z drugiego końca sali. Oczywiście nadal się buntuję i co jakiś czas próbuję uciec, ale Mama wygrywa. Przerwa na spanie, zajęcia u logopedy i po raz trzeci wskakuję w kombinezon. Tym razem wszystko mam podpięte, łącznie z nogami. Wcześniej było ciężko, ale teraz to jest normalnie masakra. Wystartowałem szybko i sprawnie, ale już po chwili ledwo idę, a nawet ledwo stoję. Łzy mam jak grochy, choć trochę na wyrost, bo aż tak źle to jednak nie jest. Ale tak sobie myślę, że im bardziej pokażę jak mi źle, tym większa szansa, że Mama odpuści i będę miał wolne. Obok mnie chodzi mój kumpel Franio i próbuje mnie pocieszyć i przekonać do dalszej wędrówki, ale ja naprawdę nie mogę, dzisiaj nie mam siły. Wracamy i ściągamy kombinezon, nic z tego nie będzie. Może lepiej mi pójdzie po wolnej niedzieli.
Ostatnie zajęcia na dziś to muzyka. Ćwiczę w parze razem z Mateuszkiem. Paniociocia pozwala mi przez kila sekund pograć na gitarze, więc jest całkiem nieźle. Poza tym ma dużo innych instrumentów – klawisze, kołatki, trójkąty, tamburyn, bęben, marakasy, jajka i wiele innych. Do tego jeszcze wstążki na patykach i chusteczki z którymi można tańczyć.
Hurrra! Już wolne! Sześć dni ciężkiej pracy za mną, przede mną wolna niedziela. Plan był taki, że na weekend przyjedzie do mnie Antoś i Tata, bo bardzo za nimi tęsknimy, ale niestety jeden i drugi się rozchorował, więc zobaczymy się dopiero za pięć dni. Za to wczoraj wieczorem do Matiego i Cioci Magdy przyjechała Kasia i Wujek Robert. No to po ciężkim tygodniu idziemy na wspólny spacer. Na dzień dobry od razu wielka atrakcja… krowy wracają z pastwiska 🙂
Niedziela, dzień dziesiąty
Dziś jest wolne. I dobrze, bo akurat mam kryzys i na nic nie mam siły. Pamiętam, że kiedy byłem w Skarszewach na moim pierwszym turnusie, to kryzys był dnia trzeciego, a teraz jestem już całkiem duży i całkiem dzielny, więc niemoc dopada mnie dopiero po siedmiu dniach intensywnej pracy (a w sumie po dziewięciu dniach turnusu). Siły odzyskuję w drodze do Złotowa. Zasypiam sobie w aucie, a potem dalej śpię w wózku, kiedy idziemy na spacer nad jezioro. Budzę się dopiero w trakcie Mszy, ale ponieważ jestem „chodzącą świętością” (jak mnie w ubiegłym tygodniu nazwała jedna pani), to leżę sobie grzecznie w wózeczku i nic, a nic nie rozrabiam. W związku z tym, dzisiaj też dostaję pochwałę od tej samej pani, ale naprawdę na nią zasłużyłem. I na naklejkę, którą dostałem od drugiej pani w nagrodę, też.
Z wyprawy wracamy ok 14:30, ale po obiedzie wychodzimy jeszcze całą paczką na spacer. Odwiedzamy zabajkowe zwierzaki, bawimy się na placu zabaw i idziemy nad jezioro. Trzeba korzystać, bo od jutra znowu ciężka praca.
Z cyklu NIEMOŻLIWE:
Byłam z córka na lodowisku ( ma 7 lat i uczy się jeździć). Widzę dziewczynę która pięknie jeździ, ma nieziemsko ukształtowane nogi, robi obroty, jeździ na jednej nodze, no figury takie że patrzyłabym non stop. Przejeżdża bliżej mnie i oczom nie wierzę – na zespół. Byłam w szoku. Zauważyłam że podjeżdża do Pani stojącej za barierkami. Nie wytrzymałam i podeszłam. Spytała czy to jej Córka. Potwierdziła i zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się że jak się urodziła to przez 3 miesiące nawet rączki nie potrafiła utrzymać. Rehabilitacja i rehabilitacja non stop. Jak miała 6 lat ktoś podpowiedział jej aby uczyła się jeździć na łyżwach bo to rewelacyjne ćwiczenie na mięśnie. Dziś ta dziewczyna ma 17 medali… Cóż.. Niemożliwe? no skąd 🙂 Pozdrawiam
Czad! 🙂 Takie wieści uskrzydlają! I nawet rozleniwione mięśnie przestają wtedy ciążyć 🙂 Dzięki za ten promyk słońca :*