Wstaję rano, wyspany i szczęśliwy. Za oknem wita mnie najpiękniejszy widok na świecie. Nie widać domów, nie widać sklepów, nie widać ulic. Widać tylko niebo, drzewa i góry. Dzień dobry Bieszczady!Zamykamy pokój, schodzimy na dół i witamy się z gospodarzami, którzy zdążyli zasnąć zanim my zdążyliśmy wczoraj dojechać. Zjadamy śniadanie i szykujemy się do drogi. To będzie dobry dzień.Po tylu godzinach spędzonych w aucie, dzisiaj nie chcemy do niego wsiadać. Z przełęczy Przysłup Caryński (795 m.n.p.m.), na której znajduje się nasze schronisko, możemy udać się w trzech kierunkach – zielonym szlakiem na Połoninę Caryńską, najpierw zielonym, a potem niebieskim na Magurę Stuposiańską lub szlakiem żółtym zejść do Bereżek. Trasa do wsi Bereżki i na szczyt Magury jest najkrótsza, ale po osiągnięciu celu, nie ma nagrody w postaci przepięknych widoków na otaczające nas połoniny.Mimo, że Rodzice nie znają naszych możliwości, bo to nasz pierwszy wspólny wypad w góry, naszym celem staje się Połonina Caryńska (1297 m.n.p.m.), najbardziej wymagający z tych trzech szlaków. Nie martwcie się jednak! Nie jest to duże wyzwanie. Nasze schronisko, znajduje się na przełęczy Przysłup Caryński, na wysokości 795 m.n.p.m. Oznacza to, że mamy do pokonania zaledwie 502 metry w górę. Nie martwcie się, ale… nie myślcie też, że to będzie zwykły spacer. 502 metry, to niby niedużo, ale kiedy rozciągnie się to na metry w pionie i kilometry w poziomie, na trasę tam i z powrotem, to z półkilometrowej różnicy, robi się dystans o długości 8km 370m. Dla Mamy i Taty, to pestka, ale dla naszych krótkich nóżek, to prawdziwe wyzwanie. Jednak nie myślimy o tym zbyt dużo. Dojdziemy na szczyt, to super. Nie damy rady, to trudno. Na początku naszej wędrówki, ścieżka niewiele się wznosi i wędruje nam się naprawdę bardzo dobrze. Mama układa w głowie nowy, optymistyczny plan… wjedziemy na Caryńską, zejdziemy w Ustrzykach Górnych, podjedziemy busem do Bereżek i żółtym szlakiem dojdziemy do Koliby. Jednak Tata, ze swoim racjonalnym spojrzeniem na nasze możliwości, mówi, że nie damy rady, że nasze małe nóżki stawiają małe kroczki i zanim wdrapiemy się na górę, będzie na tyle późno, że jedyne co nam zostanie, to wrócić skąd przyszliśmy. Tą samą drogą. Nasza ścieżka robi się coraz bardziej stroma, ale sił mi nie brakuje. Idę pierwszy, przecieram szlak i o ile nikt mnie nie woła, nie zatrzymuję się i nie oglądam za siebie. Mama pyta, czy mi pomóc, czy chcę odpocząć, czy chcę złapać ją za rękę, ale za każdym razem odpowiadam: „Nie trzeba. Daję radę. Jestem siłaczem!”. Tylko czasem, kiedy słyszę nawoływanie Rodziców, zatrzymuję się i czekam, jednak nie po to, by zebrać siły, nie po to by odpocząć, a jedynie po to, by moja Marysia i towarzyszący jej Tata mogli mnie dogonić. Czekam, oni dochodzą, ledwo zdążą usiąść, a ja już wstaję i idę dalej. Niełatwo jest mnie zatrzymać. Chodzenie mam we krwi. Znów maszeruję na przedzie, pozostawiając resztę daleko w tyle, a kiedy zmęczeni w końcu do mnie dochodzą, ja wstaję i idę dalej. Od naszego wyjścia z Koliby, minęła już ponad godzina. Małe nóżki małej Marysi są już zmęczone i nie chcą iść dalej. Mama jest jednak przygotowana na tę ewentualność. Od wyjścia ze schroniska, ma zapiętą na biodrach Tulę, którą kiedyś kupiła dla mnie. Teraz pakuje do niej Marysię i z takim plecakiem rusza w dalszą drogę. Ku mojej uciesze, możemy przyspieszyć. Dziarsko maszerujemy w górę, noga za nogą, raz i dwa. Zwalniamy tylko czasami, kiedy gdzieś między drzewami pojawia się wspaniały, zapierający dech w piersi widok na odległe połoniny, kiedy gdzieś na ścieżce spotykamy jakiegoś zwierzaczka. Można by pomyśleć, że jak raz Mania wsiadła w wygodne siodło, to już więcej z niego nie wyjdzie. Zwłaszcza, że całkiem dobrze się tam bawi, wołając do Mamy: „Wio! Szybciej Krasuniu!”. Kiedy Mama odpowiada, że będzie szła szybciej, kiedy Mania pójdzie na własnych nogach, ona odpowiada: „Nie mogę iść na nogach. Jest kombojem i muszę jechać!”. Jednak już wkrótce nasz mały „komboj” odzyskuje siły i przez jakiś czas wędruje samodzielnie. Widoki są coraz piękniejsze, nam jest coraz goręcej (ubranie długich, dresowych spodni na taką wędrówkę, to jednak był błąd), a upragniony szczyt coraz bliżej. Raz na jakiś czas Rodzice zarządzają postój żeby się czegoś napić i chwilę odpocząć, ja jednak nie lubię przerw, a jeszcze bardziej nie lubię, kiedy ktoś mnie mnie wymija. Podrywam się wtedy na nogi, gonię delikwenta, który chciał iść przed nami, wyprzedzam i dziarsko maszeruję na przedzie. Tylko ja mogę iść pierwszy! Udało się! Osiągnęliśmy cel naszej wyprawy. Zdobyliśmy nasz pierwszy szczyt! Jesteśmy na Połoninie Caryńskiej. Gdyby Rodzice przyjechali tu sami, tak jak przyjeżdżali przed laty, z pewnością ruszyliby dalej przed siebie. Przeszliby grzbietem Połoniny Caryńskiej, podziwiając piękne widoki, a zeszliby dopiero na Przełęcz Wyżniańską lub w Brzegach Górnych, nie martwiąc się, jak i o której dotrą do schroniska. Mama nie lubi wracać tą samą drogą i chętnie zrobiłaby z nami tę trasę, albo chociaż zeszła czerwonym szlakiem do Ustrzyk Górnych. Taka wyprawa kosztowałaby nas mniej trudu niż zejście na Przysłup Caryński, byłaby krótsza i dostarczyłaby nam wielu pięknych widoków. Same plusy! Jednak schodząc inną drogą, niż tą którą przyszliśmy, mielibyśmy problem z dostaniem się do schroniska. Z każdego z tych miejsc musielibyśmy złapać busa do Bereżek, a stamtąd na piechotę dostać się żółtym szlakiem do schroniska. I choć jest dopiero 13:00, środek dnia, jest ciepło i słonecznie, to zanim byśmy zeszli (jakieś 2h), zjedli coś i odpoczęli (jakaś 1h) dojechali (nie wiadomo kiedy, przyjechałby bus) i weszli (jakieś 1,5h), mogłoby zrobić się już późno, szaro i nieprzyjemnie.Małe nóżki idą wolniej niż zapowiadają to mapy i drogowskazy. „Szlakowskaz” stojący na Przysłupie mówił, że na Połoninę będziemy szli dwie godziny. My szliśmy prawie dwie i pół. Nie jest to duża różnica, ale biorąc pod uwagę ilość kilometrów, jaką mamy jeszcze przed sobą, podejmujemy decyzję aby wrócić tą samą trasą. Pozostaje nam niedosyt, ale i wielka satysfakcja z tego, że udało nam się zdobyć nasz pierwszy w życiu szczyt. Jest radość! Rodzice byli lekko zaniepokojeni, kiedy wdrapując się na Połoninę Caryńską, leciałem jak przecinak. Jednak w drodze powrotnej szybko im uzmysławiam, że nie mieli najmniejszego powodu do zmartwienia. Martwić mogę się teraz, kiedy niemal całą drogę w dół pokonuję biegnąc lub skacząc. I choć sprawnie omijam wszelkie przeszkody – śliskie błotko, wystające korzenie, ruchome kamienie, to oni wciąż obracają w głowie wierszyk, którego nauczyli się w dzieciństwie: „gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała, gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała…”. Na szczęście nie jestem kózką, tylko Stasiem i nic mi się nie dzieje. Po prostu lubię być na przedzie, lubię pędzić i mam mnóstwo energii. Jednak nawet taki siłacz jak ja, opada czasem z sił. Gdy na horyzoncie pojawia się schronisko, zwalniam i mówię, że nie dam już rady. Tata bierze mnie na ręce i ostatnie metry „przechodzę” w jego ramionach. Udało się! Zdobyliśmy szczyt i wróciliśmy do naszej Koliby.
Jest kilka takich rzeczy, które sprawiają, że szybko odzyskuje się siły utracone w wędrówce:
- umycie rąk i buzi,
- zjedzenie posiłku,
- piękna, słoneczna pogoda,
- bycie na wakacjach,
- bycie w Bieszczadach,
- bycie dzieckiem.
Tak się składa, że każdy z tych punktów dotyczy mnie i Marysi, dlatego już po chwili (no dobra, po dwóch godzinach), znów wyruszamy w trasę. Tym razem naprawdę blisko. Ot, 1400 metrów w jedną stronę. Idziemy do Bacówki Caryńskie, żeby kupić lokalne sery na dzisiejszą kolację dla Mamy, Taty i Maniuty. Ja zadowolę się przywiezioną z domu kaszką.
Droga w tę i z powrotem zajmuje nam tylko godzinkę, ale muszę przyznać, że po przebytych wcześniej kilometrach, jest to dość wyczerpująca godzinka i choć jest lato, choc jesteśmy dziećmi, choć na wakacjach i to w Bieszczadach, to (ku uciesze Rodziców) przychodzi taki moment, że i my jesteśmy zmęczeni i chcemy iść spać. No, prawie chcemy…
Nie ma to jak dobble ! tez zawsze bierzemy ze soba bo mala rzecz a jak zajmuje!
Moim zdaniem najpiękniejszy widok jest wtedy, gdy po przebudzeniu za oknem widać przepiękny las.