Jest takie miejsce, gdzie dotykając stopami ziemi, rękoma dotykasz nieba. Bieszczady. To wyjątkowe miejsce, jedyne w swoim rodzaju. Miejsce, w którym 12 lat temu poznali się moi Rodzice. Miejsce, gdzie w sierpniu 2007r., minęli się na szlaku do ruin klasztoru w Zagórzu. Miejsce, w którym się w sobie zakochali. Miejsce, bez którego nie byłoby ich, a co za tym idzie, nie byłoby nas, nie byłoby mnie. Miejsce, które wpada w serce i pozostaje w nim na zawsze. Miejsce, gdzie jak mówią, jedzie się tylko raz, a potem już tylko się wraca. Miejsce, do którego Rodzice wracają po jedenastu latach i zabierają nas tam ze sobą.Już za chwilę, już za moment, ruszymy ku wielkiej przygodzie, ale najpierw musimy się do niej dobrze przygotować.
Korzystając z listy niezbędnych rzeczy z poprzednich wyjazdów, z listy rzeczy, które brałem na wakacje w Kiejkutach, z tego, co przychodzi nam do głowy i z tego, co podesłała nam Ciocia Magda, tworzymy nasz nowy niezbędnik.
1. Ubrania i buty (lista każdego z domowników wygląda podobnie, więc przedstawię tylko moją):
- 2 piżamy,
- 2 pary krótkich spodenek (dla mnie i Maniuty, to zdecydowanie za mało, gdyż raz założone, po całym dniu spędzonym na szlaku, są przepocone i brudne od błota, piachu i kurzu),
- 4 pary długich spodni (zdecydowanie za dużo – na szlaku w długich jest za gorąco, a po powrocie do schroniska, zazwyczaj od razu się myję i wkładam piżamę),
- 12 par majtek (po jednej na każdy dzień + dwie pary na wszelki wypadek; majtki razem z koszulką są zwinięte w rolki, z końca każdej rolki wystają skarpety – dziurą na zewnątrz. Wywinięte skarpety, naciągnięte na rolkę z koszulki i gatek, tworzą dobrze trzymający się wałek – w ten sposób powstaje12 gotowych pakietów, po jednym zestawie na każdy dzień + dwa zapasowe),
- 12 par skarpetek (po jednej na każdy dzień + dwie pary na wszelki wypadek),
- 12 koszulek z krótkim rękawem (po jednej na każdy dzień + dwie pary na wszelki wypadek),
- kapelusz na słońce i czapka z daszkiem (wystarczyłby kapelusz, ale bardzo lubię moją bejsbolówkę),
- bawełniana czapka i komin buff, żeby się ubrać, gdy na połoninach szaleje wiatr,
- 2 bluzy z polaru,
- koszula flanelowa,
- kurtka przeciwdeszczowa z kapturem,
- kąpielówki (zabrałem też czepek i okularki, ale jakoś mi się nie przydały),
- buty trekingowe, za kostkę – do chodzenia po górach,
- adidasy i sandały – do chodzenia tam, gdzie gór nie ma,
- klapki (typu crocs) – do chodzenia w schronisku.
2. Jedzenie – Kiedy jedziesz na drugi koniec Polski, to nie wiesz, czy znajdziesz tam swoje ulubione obiadki, serki, jogurty i kaszkę, więc w swoją podróż zabieram to, bez czego nie da się żyć, a Rodzice zabierają to, co przyda się na szlaku i to, co pomoże im przygotować posiłki dla naszej rodzinki:
- 20 słoiczków BoboVita – Kluseczki z indykiem i warzywami,
- 20 słoiczków z naleśnikami Hipp,
- kilkanaście jogurtów malinowych i truskawkowych Jogobella,
- kilka jogurtów naturalnych Pilos, Bakoma i Bio Jogurt,
- kaszka manna BoboVita, kaszka 7 ziaren BoboVita i owsianka Bobovita,
- otwarte mleko ryżowe i kilka kartonów mleka od krowy,
- sproszkowane, liofilizowane owoce HELPA,
- nasionka chia Zdrowe Pola i inne zdrowe dodatki od Purella,
- banany,
- zakupiona na tę okazję lodówka turystyczna z końcówką USB i wtyczką do zwykłego gniazdka,
- kilka miseczek na jogurt,
- dwie miseczki na kaszkę,
- dwie miseczki na obiadek,
- łyżeczki do kaszki, serka i jogurtu,
- długa łyżeczka do obiadku,
- garnek i palnik z zapasem gazu do podgrzania mojego mleka,
- patelnia,
- kubki,
- sztućce i dwa ostre noże,
- zapas wafli ryżowych i kukurydzianych, zdrowych batonów, gorzkiej czekolady, flipsów i innych lekkich przekąsek dla pozostałych piechurów,
- płatki owsiane,
- kilka rodzajów herbat,
- ręczniki papierowe,
- ściereczka do naczyń,
- gąbka i płyn do mycia naczyń.
3. Zabawki, książeczki, instrumenty, czyli wszystko to, co zajmie nas w podróży, czym będziemy mogli się pobawić, kiedy zbudzimy się przed Rodzicami i wtedy, kiedy zmęczeni, ale na pewno nie śpiący, wrócimy ze szlaku:
- króliki Alilo,
- znikopisy żabki,
- kredki, temperówka i kolorowanki,
- książeczki (seria Kicia Kocia, seria Franklin, książki z długopisem Ting, seria Puma Pimi, seria Janek i Jagoda i kilka innych pojedynczych książeczek),
- lalka Maniuty,
- mój Chudy i Jessie,
- puzzle z Toy Story, które Antoś przywiózł nam w prezencie ze swoich wakacji z Babcią Asią,
- Dobble,
- gra Jungle Speed Kids,
- gra Boost,
- piłka,
- szczurek (bardzo chciałbym go zabrać, ale znów gdzieś go zapodziałem i nie mogę go nigdzie znaleźć, także niestety szczurek zostaje tam gdzie jest, gdziekolwiek jest),
- ukulele,
- ćwierkające ptaszki Marysi (kos, zięba, dzwoniec, puszczyk, dzięcioł zielony).
4. To, co potrzebne w wędrówce:
- bidony (po jednym na głowę),
- plecak podręczny,
- plecakowe nosidło dla Marysi (użyte raz) i nosidło tula toddler dla mnie (użyte wiele razy… do noszenia Marysi),
- koc do siedzenia przed schroniskiem i słomkowa mata do siedzenia na szlaku (ani razu z nich nie korzystamy),
- przekąski, moje jedzenie i naczynia do jego serwowania (wymienione już w punkcie drugim),
- żel do mycia rąk bez wody,
- gaz pieprzowy,
- mokre chusteczki,
- chusteczki do nosa,
- latarka,
- mapa,
- telefony z zainstalowaną aplikacją POMOC,
- aparat fotograficzny.
- euthryox,
- witamina D,
- sól do inhalacji,
- atrovent,
- syrop na kaszel,
- leki przeciwgorączkowe,
- leki przeciwbólowe (Apap, Solpadine),
- węgiel,
- octanisept,
- plastry,
- opatrunki,
- termometr,
- kleszczołapki,
- inhalator,
- psikacz do nosa (Solik),
- panthenol,
- psikacz na ból gardła dla nas i tabletki dla Rodziców.
- elektryczna szczotka do zębów,
- zwykła szczoteczka do zębów,
- pasta do zębów (każdy zabiera swoją),
- nitka do zębów,
- dezodoranty i antyperspiranty (dla Rodziców),
- szampon,
- płyn do mycia i szare mydło,
- krokodyl gumowy, antypoślizgowy (IKEA),
- płyn przeciw komarom i kleszczom,
- żel do mycia rąk bez wody,
- nożyczki, obcinacz do paznokci, pęseta,
- krem i sztyft na słońce,
- szminka ochronna,
- chusteczki higieniczne,
- papier toaletowy,
- patyczki do uszu,
- ręczniki,
- gumki do włosów,
- szczotka do włosów.
- folia, która odbija słońce do zamontowania na szybie,
- roletki na nasze okna,
- kanister,
- siatka przytrzymująca bagaże w bagażniku,
- poduszki stabilizujące SleepFix Kids od Sandini – żeby w czasie snu nie opadała nam głowa,
- ubrania i książka dla Antosia, który od kilku dni jest w Bieszczadach, w Nasiczne, na obozie zuchowym, a którego za kilka dni odbierzemy, żeby przez kilka kolejnych był z nami na wakacjach,
- latarka (wymieniona w 4. punkcie),
- lornetka,
- zapalniczka,
- scyzoryk,
- kompas,
- gryzaki dla mnie (żebym nie zgrzytał ząbkami),
- przedłużacz,
- ładowarki,
- lodówka turystyczna (wymieniona w pkt. 2.) i wkłady do niej,
- torby, torebki, siatki, siateczki,
- nocnik,
- płyty do słuchania w drodze,
- książki dla Rodziców (którzy i tak nie będą mieli czasu ich czytać),
- dokumenty (w tym Karty Dużej Rodziny).
Ale pakowanie, to nie wszystko. Nasz samochód też przygotował się do drogi. Mechanik zrobił mały przegląd (hamulce, układ kierowniczy, płyny itp.), a Tata zaczepił siatkę przytrzymującą nasze bagaże, założył roletki na nasze okna, wykupił dodatkowe ubezpieczenie na kilka dni podróży, sprawdził, czy koło zapasowe jest sprawne, spakował kanister oraz instrukcję obsługi naszego auta.
Torby są już spakowane, a sprawny samochód wypchany po brzegi. Czas wyruszyć na pierwsze od bardzo długiego czasu, wakacje z Rodzicami! Od naszego ostatniego wspólnego wyjazdu, takiego długiego, z kilkoma noclegami, minęły już trzy lata. Najwyższa pora, aby to zmienić, wyjechać i przeżyć coś razem.
Trzynaście i pół. Tyle godzin trwa podróż od momentu wyjechania z naszego domu w Gdańsku, do zaparkowania pod schroniskiem Koliba na Przysłupie Caryńskim w Bieszczadach. Pewnie można by było krócej, ale…
- w czasie naszej długiej podróży robimy kilka postojów na picie, jedzenie, siusianie, tańczenie, ćwiczenia gimnastyczne i zmianę kierowców,
- trafiamy na kilka remontów dróg, których GPS nie widział, przez co tracimy trochę czasu na zawracanie i objazdy. Największego psikusa GPS robi nam, kiedy jestesmy zaledwie 11 km od naszego schroniska. Nasz wirtualny przewodnik nie widzi, że most w Dwernikach jest zepsuty i nie dość, że nas do niego prowadzi i oczekuje, że po nim przejedziemy, to kiedy okazuje się to niemożliwe, w swej bezradności wysyła nas w dwudziestokilometrową trasę, po ciemku, we mgle, po krętych i wyboistych drogach, tylko po to, żeby na końcu jakiejś wiejskiej drogi kazać nam z niej zawrócić i dojechać z powrotem do punktu wyjścia. Na to, co zrobić dalej, nie ma już pomysłu. Na szczęście z pomocą przychodzi nam Tomek – gospodarz schroniska Koliba, który krok po kroku tłumaczy Rodzicom przez telefon, którędy mają jechać, żeby objechać całą Połoninę Caryńską i dostać się do Koliby.
Mimo długiego czasu spędzonego w samochodzie, tak długiego jak jeszcze nigdy w życiu, Marysia i ja, zupełnie inaczej niż można by było się tego po nas spodziewać, przez całą podróż jesteśmy nadzwyczaj spokojni. Bawimy się cichutko, rysujemy na naszych żabkach, rozmawiamy ze sobą, żartujemy, wymyślamy zagadki, śpiewamy i śpimy. Zero marudzenia, płakania, krzyczenia i kłócenia się ze sobą. Modlitwy wypowiedziane przez naszą wspólnotę, zostały wysłuchane, a marzenia Rodziców spełnione. Podróż, choć długa, przebiega pomyślnie.
Dla Rodziców, najtrudniejszy moment w podróży, to ten, w którym zmęczeni całodzienną podróżą, muszą w nocy, we mgle, robić dodatkowe kilometry żeby objechać całą połoninę aby dotrzeć do celu. Dla mnie najtrudniejszy jest moment, w którym zauważam znak ostrzegający przed niedźwiedziami. Zaczynam niemal płakać, kiedy po przebudzeniu, dostrzegam go przed naszym samochodem i proszę Rodziców, żeby tamtędy nie jechali. Od tej chwili, naprawdę boję się niedźwiedzi. Mam nadzieję, że żadnego z nich, nie spotkam ani teraz, ani nigdy.
Za to najpiękniejszy ze wszystkich momentów to ten, kiedy zatrzymujemy samochód przy naszym schronisku, przy naszej kochanej Kolibie, wysiadamy z niego i spoglądamy w niebo. Z jednej strony jest czarniejsze niż w jakimkolwiek innym miejscu i czasie, z drugiej jest nam nim więcej gwiazd, niż kiedykolwiek dane było mi widzieć. Zapamiętam ten widok na zawsze. Czarne, niekończące się niebo, rozświetlone milionem punkcików, przecięte na pół gwiezdną, mleczną drogą. Połoniny wyłaniające się z mroku. Nasze schronisko z lampką palącą się nad drzwiami, nasza bezpieczna przystań po długiej podróży. Ogłuszające cykanie świerszczy, nocny koncert bieszczadzkiej orkiestry. Gęsty, słodki zapach kwiatów i ziół. Najpiękniej, najlepiej.
Wchodzimy do Koliby, czytamy kartkę pozostawioną przy zamkniętym już okienku, bierzemy nasz klucz i idziemy do naszego pokoju. To będzie dobra noc, po której wstanie dobry dzień. To będzie dobry czas. Bądźcie tu ze mną. Do zobaczenia na szlaku!